[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mierne środki, aby zająć się jednocześnie obiema tak trudnymi sprawami; posunięcie Fra-
nvala zaskoczyło ją. Myślała na razie tylko o uwolnieniu swego spowiednika; wszystkie po-
szukiwania okazały się jednak bezskuteczne; złoczyńca tak sprytnie zorganizował porwanie,
że nie sposób było niczego się dowiedzieć. Pani de Franval nie miała odwagi zapytać wprost
swego męża, nie rozmawiali zresztą ze sobą ani razu od ostatniej dramatycznej sceny. Wsze-
lako znaczenie sprawy wzięło górę nad obawą; zebrała się na odwagę i zapytała tyrana, czy
zamiarem jego jest dorzucić do bezmiaru krzywd, których był sprawcą, również i odebranie
jej matce najlepszego z przyjaciół. Nędznik zaprzeczył, by miał z tym wszystkim cokolwiek
wspólnego; posunął swą obłudę aż do ofiarowania własnych usług w poszukiwaniu zaginio-
nego duchownego. Zdawał sobie sprawę, że dla przygotowania zamachu Valmonta należy
złagodzić nieco gniew żony, upewniał więc gorąco, że dołoży wszelkich starań, aby odszukać
Clervila. Posłużył się nawet pieszczotami, wyznając łatwowiernej małżonce, że chociaż nie
może przeboleć jej niewierności, nie potrafi jednak wyrzec się uwielbienia, które żywi dla
niej w głębi serca. Pani de Franval, jak zawsze łagodna i czuła, była uszczęśliwiona tą nagłą
zmianą w duszy człowieka, który ciągle był dla niej najdroższą istotą na ziemi; znowu speł-
niała gorliwie wszystkie życzenia przewrotnego małżonka, uprzedzała je i z serca dzieliła, nie
śmiejąc zresztą skorzystać z okazji i wymóc przynajmniej na grzeszniku przyzwoitszego po-
stępowania, które by nie wpędzało jej z dnia na dzień w coraz większą otchłań cierpienia i
smutku. Gdyby nawet tego próbowała, czyż usiłowania jej przyniosłyby jakiś skutek? Fra-
nval, zawsze tak obłudny, nie byłby w tej sprawie z pewnością uczciwszy, skoro największe
zadowolenie czerpał właśnie z łamania zasad i obietnic. Z pewnością wszystko by przyrzekł
dla samej rozkoszy złamania pózniej tych przyrzeczeń; może nawet pragnąłby, aby żądano
odeń przysięgi, chcąc dorzucić rozkosz krzywoprzysięstwa do swych potwornych radości.
57
Tymczasem, zupełnie swobodny, myślał tylko o swoich planach. Jego mściwe, niesforne i
gwałtowne usposobienie skłaniało go do odpowiadania zemstą na każdą zaczepkę. Pragnął za
wszelka cenę spokoju i bezpieczeństwa, ale niestety przedsiębrał dla ich zapewnienia środki
zdolne jedynie wpędzić go w jeszcze gorszą sytuację. Czy mogło mu się zresztą powieść?
Wszystkich swych talentów i zasobów używał tylko dla szkodzenia innym; żył zawsze w na-
pięciu, gdyż albo musiał zwalczać podstępy przeciwników, albo z kolei sam obmyślał intrygi.
Nadeszła wreszcie chwila spełnienia warunku Valmonta; prawie przez godzinę przebywał
sam na sam z Eugenią w jej apartamencie.
W udekorowanej sali Eugenia pojawiła się na podwyższeniu w postaci młodej Indianki,
zmęczonej polowaniem i wspartej o pień palmy, której wyniosłe gałęzie ukrywały liczne zró-
dła światła, tak skierowane, aby blaski skupiały się na postaci pięknej dziewczyny i ukazy-
wały całą jej urodę. Mała scenka, na której stanęła ta ożywiona statua, otoczona była kanałem
szerokim na sześć stóp i wypełnionym wodą, który odgradzał od świata młodą dzikuskę i nie
pozwalał do niej w żaden sposób się zbliżyć. Na brzegu tego obwarowania ustawiono fotel
dla kawalera; obok zwisał jedwabny sznur. Ciągnąc za to urządzenie można było obracać
piedestał w pożądany sposób, aby obiekt podziwu ukazywał się z coraz to innej strony;
dziewczyna przybrała taką pozę, aby zwrócona w jakimkolwiek bądz kierunku była zawsze
wdzięcznym widowiskiem. Hrabia, ukryty za dekoracją, mógł jednocześnie widzieć i swą
kochankę, i przyjaciela, a egzamin miał trwać, według ostatecznego porozumienia, przynajm-
niej pół godziny. Valmont zasiadł w fotelu... był upojony widokiem, nigdy jeszcze wyzna-
wał tak przepyszne wdzięki nie ukazały się jego oczom. Poddawał się roznamiętnieniu; cią-
gnąc bez przerwy za sznur odkrywał co chwila nowe uroki. Nie mógł się zdecydować, który
element tej wspaniałej statuy uznać za najdoskonalszy; Eugenia była tak doskonale piękna!
Minuty płynęły; w takich okolicznościach czas prędko ucieka. Zegar wybił godzinę, kawaler
skłonił się i najgorętsze pochwały spłynęły do stóp bóstwa, którego sanktuarium było dlań
niestety niedostępne... Spadła zasłona, trzeba było wycofać się z sali.]
No i co? Zadowolony jesteś zapytał Franval zbliżając się do przyjaciela.
To przepiękna dziewczyna! zawołał Valmont. Radzę ci jednak Franval, nie ważyć się
na podobny eksperyment z kimkolwiek innym; możesz sobie powinszować moich przyjaciel-
skich sentymentów, które jedynie są zdolne uchronić cię przed wszelkim niebezpieczeń-
stwem.
Liczę na to rzekł dość surowo Franval. Teraz zabierz się jak najprędzej do roboty.
Jutro zacznę przygotowywać twoją żonę... rozumiesz, że trzeba najpierw wstępnej roz-
mowy... możesz liczyć na mnie, że w cztery dni będzie po wszystkim.
Uścisnęli sobie dłonie i rozstali się. Jednakże po tym spotkaniu Valmont, jak można było
przewidzieć, przestał myśleć o pani de Franval, a zaczął marzyć o podboju, który miał w jego
oczach znacznie więcej uroku. Eugenia zrobiła na nim tak wielkie wrażenie, iż nie umiał wy-
rzec się myśli o jej zdobyciu. Postanowił pojąć ją za żonę, zapłacić za to najwyższą nawet
cenę. Stosunki Eugenii z własnym jej ojcem bynajmniej go nie odstręczały; rozważając spo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]