[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciebie, jeśli natychmiast oddasz nam butelkę z całą resztą.
- Mówię wam, że nic nie wiem o żadnych diamentach.
Gra na czas, pomyślał Packy. Może wie, że ktoś tu przyjdzie.
Wziął do ręki maczetę i przyjrzał jej się z namysłem.
123
- Chyba tracimy cierpliwość, co, Jo-Jo?
- Tracimy cierpliwość - potwierdził tamten poważnie.
Packy uniósł maczetę nad głową i uderzył w stół. Ostrze z głu-
chym stukotem zagłębiło się w drewnianym blacie. Packy natych-
miast wyswobodził je szarpnięciem.
- To ta ładna maczeta, którą ci podarowałam na Gwiazdkę,
Wayne! - zawołała oskarżycielsko Lorna.
- Przez nią jesteśmy w kłopotach - odwarknął Covel. Następ-
nie dodał, zwracając się do Packy'ego: - Już dobrze, dobrze, po-
wiem. Ale tylko jeśli dasz mi jeszcze jeden diament... ten, który wy-
gląda jak jajo rudzika. I tak mnóstwo ci zostanie.
- Skoro masz ich tak dużo, to ja też chcę jeden - włączyła się
Lorna. - Może być malutki.
- Nie ma malutkich - odparł ostro Packy. - Covel, ty chcesz ja-
jo rudzika, twoja kobieta chce mały kamyk. Powinniście się trzy-
mać razem. Dobrana z was para. Gdzie jest butelka?
- Umowa stoi? - upewnił się Wayne. - Dwa diamenty dla mnie.
Nią się nie przejmuj.
- Butelka?
- Ale jeszcze nie obiecałeś.
- Obiecuję! Z ręką na sercu!
Wayne zawahał się, przymknął oczy, a potem wolno je otworzył.
- Postanowiłem ci zaufać. Butelka jest w dolnej szufladzie ku-
chenki, w dużym garnku z urwaną rączką.
Jo-Jo w okamgnieniu padł na kolana przy kuchence i wysunąw-
szy szufladę, zaczął z niej wyrzucać garnki, patelnie i zardzewiałe
foremki do ciasta. Duży garnek zaklinował się w rogu; Jo-Jo szarp-
nął za uchwyt tak mocno, że cała szuflada wypadła z łoskotem na
podłogę. Nie wypuszczając garnka z ręki, zdjął pokrywę, zajrzał,
a potem sięgnął do środka.
- No i mamy, Packy. - Pokazał butelkę w uniesionej ręce.
Noonan wyrwał mu ją, zdjął zakrętkę, wysypał na dłoń kilka
kamieni i wzdychając z ulgą, zacisnął palce na diamentach.
- W porządku, wygląda na to, że jest pełna. Brakowało chyba
tylko tego jednego, który znalezliśmy.
- Jajo rudzika - przypomniał mu Wayne.
124
- A tak, prawda. - Packy ostrożnie wytrząsnął z piersiówki wię-
cej diamentów. - Taki duży, że ledwie przeszedł przez szyjkę. Ale to
nie ma znaczenia. - Wsypał diamenty z powrotem do butelki. Po-
tem odwrócił się z wyciągniętą ręką. Kiedy wyjmował żółty kamień
z kieszeni Wayne'a, ten ugryzł go w palec.
- Au! - krzyknął Packy. - %7łebym tylko nie dostał wścieklizny.
- Wiedziałam, że nie powinieneś mu ufać! - rozdarła się Lorna.
- Ty zawsze wszystko schrzanisz.
Zaraz potem Jo-Jo zakleił im obojgu usta. Packy zakołysał bu-
telką przed oczyma Covela.
- Wydawało ci się, że jesteś cwany - powiedział. - Twoja kobie-
ta też myśli, że jest cwana. Szkoda, że nie mam czasu, żeby wam
sprzedać most Brooklyński. Każdy, kto wierzy, że oszust dotrzyma
słowa, nie powinien zajmować miejsca na tym świecie.
Wraz z Jo-Jo skierował się do tylnego wyjścia z domu.
39
Grangerowie skręcili w ziemny trakt oznaczony jako ślepa ulicz-
ka i jechali powoli, zmuszeni do ostrożności przez ukryte pod śnie-
giem korzenie i wyrwy. Za nimi Elwira, Willy, Regan i Jack zwolnili
niechętnie. Nagle Grangerowie zatrzymali auto przed jakąś farmą,
a tylne drzwi się otworzyły.
- To tutaj! - zawołał Bobby.
- Wracaj do samochodu! - rozkazała mu matka.
Jack wjechał autem Meehanów na pole przed domem i zapar-
kował.
- To miejsce wygląda na opuszczone - powiedział Willy, prze-
nosząc wzrok z domu na wielką stodołę.
Szybko podeszli bliżej.
- Popatrzcie - odezwał się Jack, wskazując na podwórze za sto-
dołą. - Biały van z bagażnikiem na narty!
Elwira i Regan wbiegły na ganek i zaczęły zaglądać przez okna.
Elwira ścisnęła Regan za ramię.
- Na podłodze leżą narty do biegania.
125
- Przecież mogą należeć do kogokolwiek - powiedziała Regan.
- Nie należą do kogokolwiek - upierała się Elwira. - Obok na
podłodze jest czapka Opal! Musimy tam wejść!
- Masz rację, kochanie - poparł ją Willy. Spróbował otworzyć
frontowe drzwi, ale były zamknięte na klucz. Wziął stojące na gan-
ku krzesło i rzucił nim w okno. Na widok ich zaskoczenia rzekł:
- Jeśli się mylimy, zapłacę za szybę, ale ufam instynktowi mojej żony.
Owionął ich mocny zapach gazu.
- O mój Boże... -jęknęła Elwira. - Jeśli Opal gdzieś tam jest...
Jack kopnięciami usunął resztki szkła, wskoczył do domu i otwo-
rzył drzwi od środka. Oczy natychmiast zaczęły mu łzawić od gazu.
- Opal! - zawołała Elwira.
Przebiegli parter, ale nikogo nie znalezli. W kuchni Willy dopadł
do kuchenki i zakręcił kurki.
- Stąd ulatnia się gaz!
Regan z Jackiem pognali na górę, Elwira tuż za nimi. Na piętrze
znajdowały się trzy sypialnie. Drzwi do wszystkich były zamknięte.
- Tu nie czuć gazu tak mocno - zauważyła Regan, kaszląc.
Pierwsza sypialnia okazała się pusta. W drugiej znalezli mężczyz-
nę przywiązanego do łóżka. Elwira wdarła się do trzeciej sypialni
i zamarła. Opal leżała nieruchomo, również związana.
- O, nie! - szepnęła Elwira. Podbiegła do łóżka, uklękła i dostrze-
gła, że usta przyjaciółki się poruszają, powieki drżą. - Ona żyje!
Jack natychmiast znalazł się obok niej, szybko rozciął więzy scy-
zorykiem. Regan podłożyła ramię pod plecy Opal i spróbowała ją
unieść.
- Gdyby drzwi sypialni nie były zamknięte, tych dwoje już by
nie żyło - stwierdził. - Poradzicie sobie z Opal?
- Jasne - zapewniła go Elwira.
Jack pośpieszył do sąsiedniego pokoju, a ona z Regan wzięły
Opal pod ręce i sprowadziły ją na dół.
Tuż za nimi Jack i Willy znosili całkowicie nieprzytomnego dłu-
gowłosego mężczyznę.
Wystarczyło im parę sekund, by znalezć się w bezpiecznej odle-
głości od domu.
- Gdybyśmy zadzwonili do drzwi, dom mógł wylecieć w powie-
126
trze - powiedział Jack. - Cały parter był tak wypełniony gazem, że
iskra elektryczna mogła spowodować eksplozję.
Przechodząc przez pole, usłyszeli nadjeżdżający pojazd; na po-
sesję wtoczyła się odkryta furgonetka. Nim zdążyła im zaświtać
w głowach myśl, że to mogą być porywacze Opal, ujrzeli za kie-
rownicą Lema Pickensa. Nic nie wskazywało na to, by ich zau-
ważył; przejechawszy obok, wyhamował z piskiem opon przed sto-
dołą. Patrzyli, jak biegnie do drzwi, otwiera je i zaczyna
podskakiwać z radości.
- Nasze drzewo! - krzyczał. - Nasze drzewo! Znalazłem nasze
drzewo! - Wpadł do stodoły, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
- Ich świerk jest tutaj! - zawołała Regan.
Opal wciąż zwisała na ramionach jej i Elwiry.
- Packy - wymamrotała. - Diamenty. Moje pieniądze.
- Wiesz, gdzie jest Packy? - spytała ją przyjaciółka.
Lem wybiegł ze stodoły i pospieszył w ich stronę.
- Nasze drzewo nie ucierpiało. Ma tylko złamaną jedną gałąz!
- W końcu do niego dotarło, co się dzieje. - Co jest tym dwojgu?
- spytał.
- Zostali czymś nafaszerowani - odpowiedziała Elwira. -1 stoi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]