[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chwilę pózniej pod schodki podjechał jaguar Harry ego Saltera z Baxterem za
kierownicą. Harry i Billy wysiedli, a Baxter wyciągnął z bagażnika dwie torby.
- Niech cię diabli, Dillon - oświadczył Harry - ale jeśli zabierasz Billy ego, ja lecę
razem z nim.
Dillon uśmiechnął się do Fergusona.
- Bez dyskusji, generale?
- Och, właz szybko na pokład i lećmy.
Weszli po schodkach i usiedli w fotelach. Lacey i Parry byli już w kokpicie, a
Pound zamknął i zaryglował drzwi. Zagrały silniki, gulfstream potoczył się po pasie
startowym, zawrócił i wystartował. Po kilkunastu minutach osiągnęli pułap
pięćdziesięciu tysięcy stóp.
- Rozmawiałem z Tonym - oświadczył Ferguson i po wtórzył im to, co
powiedział mu Villiers.
- To miło, że jest po naszej stronie - przyznał Dillon i zapalił papierosa. - A co z
Quinnem?
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Och, nic mu nie będzie. Nie ma obawy, że nam umrze, ale Bellamy twierdzi, że
musi jakiś czas poleżeć. Próbowałem także połączyć się z Białym Domem, ale prezydent
przebywa właśnie z oficjalną wizytą w Argentynie i udało mi się za mienić tylko kilka
słów z Blakiem Johnsonem. Bardzo się przejął, kiedy poinformowałem go o Quinnie i
planach Kate Rashid.
- Co powiedział?
- %7Å‚e poinformuje prezydenta.
- Czy był w dostatecznym stopniu wstrząśnięty?
- Przekażcie Dillonowi i Billy emu, żeby skopali im tyłki . Tak właśnie się
wyraził.
- Traktuję to jako komplement - rzekł Dillon, zwracając się do Billy ego. - A zatem
znowu przystępujemy do akcji.
- %7łeby ocalić wolny świat. Dlaczego to zawsze musimy być my?
- Jesteśmy w tym zbyt dobrzy i na tym polega problem - odparł Dillon. - Teraz
możesz mi podać bushmillsa - zawołał do sierżanta Pounda.
Kiedy samolot Kate Rashid wylądował na lotnisku pod Hazarem, scorpion czekał
już na skraju pasa startowego. Za sterami siedział Ben Carver. Kate, Rupert i trzej
Irlandczycy weszli na pokład, a dwóch tragarzy przeniosło ich bagaże. Kilka minut
pózniej helikopter wzniósł się w powietrze i po godzinie wylądował na lądowisku w
Fuadzie.
Zapadł zmrok. Wokół maszyny jak zwykle zgromadzili się zaciekawieni Beduini
- kobiety, dzieci, a także pewna liczba kursantów. Colum McGee podszedł, żeby
powitać gości.
- Miło cię widzieć, Barry - oznajmił, ściskając dłonie Keenana.
- Ciebie też, stary draniu.
McGee skinął głową Caseyowi i Kelly emu.
- Chryste, Barry musiał być w nie lada kłopotach, skoro wybrał akurat was
dwóch.
- Wypchaj siÄ™ - odburknÄ…Å‚ Casey.
McGee odwrócił się do Kate.
- Kolacja czeka - powiedział.
- Idzcie przodem. Chcę zamienić kilka słów z Benem - odparła księżniczka. -
Teraz wracaj do Hazaru - poleciła Carverowi, kiedy Irlandczycy odeszli. - Przyleć tutaj
jutro wieczorem. Chcę, żebyś zabrał naszych irlandzkich przyjaciół do Al Mukalli. Ile
potrwa lot?
- GodzinÄ™ i kwadrans.
- Dobrze. Zatem wrócisz tutaj jutro wieczorem, wylecisz o w pół do drugiej w
nocy, zostawisz ich na dworcu towarowym w Al Mukalli i znowu tu wrócisz. Rano
polecisz ze mnÄ…, majorem i trzema ludzmi w okolice mostu Bacu i zabierzemy pana
Keenana i jego przyjaciół. Ile to potrwa?
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Mniej więcej tyle samo co poprzedni lot. Odległość jest podobna, tyle że to inny
kierunek.
- Dobrze. Wylecimy o wpół do siódmej.
- Czy nie będzie problemów z paliwem?
- Nie, mamy go tutaj dosyć w kanistrach.
Carver obficie się pocił i miał zatroskaną minę. Wcześniej udawał, że nie widzi,
co się dzieje w Fuad, lecz teraz zaniepokoił się na widok Keenana i jego ludzi.
- Czy nie angażuję się przypadkiem w coś, co może się okazać niebezpieczne? -
zapytał lekko skrępowany.
- Owszem - odparła chłodno Kate. - Pilotujesz mój helikopter, kiedy sobie tego
życzę. Jesteś za to sowicie wynagradzany. Ale jeśli widzisz w tym jakiś problem, zawsze
mogę przekazać koncesję na usługi lotnicze w Hazarze komuś innemu.
- Wydaje mi się, że księżniczka wyraziła się jasno, przyjacielu - dodał łagodnym
tonem Rupert.
- Nie ma problemu. Tylko pytałem.
- W takim razie ruszaj w drogę, Ben - powiedziała Kate i razem z Daunceyem
odeszła w stronę namiotów.
Carver otarł chustką pot z twarzy.
- Robię się na to za stary - mruknął pod nosem, po czym wsiadł do scorpiona i
odleciał.
Tymczasem Kate Rashid i jej kuzyn dołączyli do pozostałych. Po chwili wszyscy
siedzieli już po turecku w wielkim namiocie, jedząc kolację. Tym razem było ich tylko
sześcioro. Kobiety wniosły gulasz z koziego mięsa, a na stole stały miski z owocami,
daktylami i przaśnym pieczywem.
Casey i Kelly zmierzyli podejrzliwym wzrokiem gulasz.
- Co to jest? - zapytał Casey.
- %7łarcie - odparł Keenan. - Nie grymaś, tylko jedz.
- Ale gdzie są noże i widelce?
- Tutaj je się palcami - wyjaśnił Colum McGee i zanurzył w gulaszu kawałek
chleba.
- Czy przygotowano już to, o co prosił pan Keenan? - zapytała Kate.
- Oczywiście. Mamy mnóstwo semteksu, zapalniki, zarówno zegarowe, jak i
ołówkowe, no i dużo lontu wybuchowego.
Do tego trzeba dodać czterdzieści ton materiałów wybuchowych, które będzie
wiózł pociąg. Czekają nas fajerwerki jak na Praterze.
- Doskonale - rzekła Kate. - Co o tym myślisz, Rupercie?
- WielkÄ… zaletÄ… tego planu jest jego prostota.
Kate się uśmiechnęła.
- Cóż, zawsze lubiłam to, co proste.
- Jest jeszcze jedna sprawa, księżniczko - powiedział Keenan. - Co będzie potem?
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Jak pani wyjaśni eksplozję?
- Czy to moja wina, że arabscy terroryści postanowili wysadzić most w Bacu?
- Naturalnie - rzekł z uśmiechem Keenan. - Dlaczego sam na to nie wpadłem?
Kiedy gulfstream znajdował się w połowie drogi do Hazaru, Ferguson odbył
telefoniczną rozmowę z Villiersem i przedstawił mu sytuację.
- Harry i ja postanowiliśmy do nich dołączyć. Tak więc jest nas czterech. Czy to
przysporzy jakichś problemów?
- Nie sądzę. Swoją drogą, Kate Rashid przyleciała tu z Daunceyem i trzema
Irlandczykami. Wysłałem jednego ze swoich zwiadowców, żeby wypatrywał jej na
lotnisku. Przesie dli się do jej scorpiona, którego pilotuje Ben Carver, i polecieli na
północ.
- Do Shabwy?
- Moim zdaniem do Fuad, żeby Keenan mógł zabrać swój sprzęt.
- Więc możemy się zatrzymać w hotelu Excelsior?
- Nie radziłbym. Na jej żołdzie są nawet barman i dyrektor hotelu. Rozbiłem obóz
mniej więcej dwanaście mil od miasta.
Będę na was czekał z odpowiednim przyodziewkiem w budynku RAF-u.
- O czym była mowa? - zapytał Dillon, kiedy Ferguson wyłączył komórkę.
Generał przekazał treść rozmowy.
- A zatem będziemy wyglądać niczym Ali Baba i czterdziestu rozbójników w
londyńskim Palladium - powiedział Harry Salter.
- Zobaczysz, że ci się to spodoba, Harry - mruknął Dillon. - Ty i generał pośród
zwiadowców, śpiący pod gwiazdami... A w ognisku buzuje suszony wielbłądzi nawóz.
- Jeśli chcesz, możesz się tym rozkoszować. Ja postaram się to jakoś przeżyć.
Pilotowany przez Laceya gulfstream wylądował w Hazarze, podkołował pod
hangar RAF-u i wtoczył się do środka. Villiers już na nich czekał - palił papierosa,
opierając się o jeden z dwóch land-roverów. Za kierownicą drugiego siedział Achmed.
- Miło was widzieć - powiedział pułkownik, ściskając wszystkim dłonie.
- Pięknie się pan opalił - rzekł Billy. - Był pan ostatnio na wakacjach?
- Bezczelny gówniarz - odpalił Villiers. - Szaty i turbany znajdziecie na tylnym
siedzeniu. Ubierzcie się i możemy ruszać.
- Jezu, czy wyglądam tak samo fatalnie jak wy? - zapytał Harry, kiedy już się
przebrali.
- Gorzej - odparł Dillon. - Wierz mi, Harry, o wiele gorzej.
- Ja zabiorę pana i Harry ego, generale - oznajmił Villiers. - Wy dwaj pojedziecie z
Achmedem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]