[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Balthazar nie odpowiedział. Przyszło mi do głowy, że nie jest pewien. Odchodząc
powoli, chwiejnym krokiem, rzucił szorstko:
- Nie mów nikomu.
- Dobrze, obiecuję. - Przypomniałam sobie, że i ja mam swój sekret. - Ty też nie
powiesz, prawda?
Nie odezwał się już, ale wiedziałam, że nie będzie z nikim rozmawiał o tym, czego
oboje się dowiedzieliśmy. Przez dłuższą chwilę patrzyłam, jak odchodzi, zaskoczona i nadal
zbyt wystraszona, by zdobyć się na cokolwiek innego. W końcu wzięłam głęboki oddech i
biegiem wróciłam do szkoły, zastanawiając się, jak opisać Raquel deszcz meteorytów,
którego nie widziałam.
Raquel kupiła moją opowieść bez zastrzeżeń. Nie zadawała nawet zbyt wielu pytań, co
przyjęłam z ulgą ale też - ku mojemu zaskoczeniu - z rozczarowaniem.
Byłam już prawie pewna, że mi się udało, aż do niedzielnej kolacji z rodzicami. Wtedy
mama zapytała od niechcenia, gdzie byłam w sobotnie popołudnie, bo mnie szukali. Użyłam
pierwszej wymówki, jaka przyszła mi do głowy, dość dalekiej od prawdy.
Okazało się, że było to najgorsze, co mogłam wymyślić, bo rodzicom się spodobało.
- O, chodziłaś po lesie z Balthazarem. - tata robił teatr ze wszystkich swoich pytań, co
rozśmieszało mamę. Dla bardziej komicznego efektu odświeżył swój prawie już
niewyczuwalny angielski akcent, mówiąc niczym Sherlock Holmes. - O czym to młoda dama
mogłaby rozmawiać z Balthazarem More'em przez cały wieczór?
- Nie chodziliśmy przez cały wieczór. - Posmarowałam bułkę masłem, z apetytem
zajadając posiłek, który przygotowali rodzice. Krew sprawiła mi jeszcze większą
przyjemność niż jedzenie. Przez cały weekend musiałam sobie radzić bez niej, więc teraz
piłam szklankę za szklanką. - Osobiste sprawy. Proszę, nie pytajcie go o to.
- W porządku - powiedziała uspokajająco mama. - Po prostu cieszymy się, że jesteś w
domu.
Kiedy podniosłam głowę znad talerza, by spojrzeć na mamę i tatę, oboje uśmiechali
się do mnie tak ciepło, że miałam ochotę ich uściskać i przeprosić za to, że kiedykolwiek im
skłamałam. Ale nie zrobiłam tego. Wspomnienie o Lucasie przekonało mnie, że niektórych
sekretów lepiej nie wyjawiać.
Za kilka tygodni znowu go zobaczę. Dotąd w kółko przypominałam sobie dawne
wspólne chwile. Teraz miałam nowe wspomnienia, pocałunki i śmiech, do których mogłam
wracać myślami i czułam się, jakbym na nowo się zakochała. Przez kilka następnych dni będę
pewnie szaleć z radości.
Ale powracało do mnie wciąż to samo pytanie, mroczne i ponure jak burzowa chmura
- czy Balthazar mnie wyda? Wiedziałam, że chce zachować w tajemnicy sprawę Charity, ale
panna Bethany musiała ją poznać, kiedy uczyła się w Wiecznej Nocy. Jaki mogła mieć
sekret? Poza tym, Balthazar tak bardzo nienawidził Lucasa, że nie byłam pewna, czy nasza
umowa długo przetrwa.
Codziennie przyglądałam się twarzy Balthazara. Na angielskim, kiedy panna Bethany
opisywała motywy kierujące Makbetem; na szermierce, kiedy walczył z profesorem, żeby
pokazać innym, jak to się robi; na korytarzu, kiedy się tylko mijaliśmy. Nigdy na mnie nie
patrzył. Chyba w ogóle na nikogo nie patrzył. Chłopak, który zawsze pierwszy się witał i
otwierał przed innymi drzwi, teraz przechodził szkolnymi korytarzami jak ślepiec,
niepewnym krokiem, z pustym wzrokiem.
- Ten facet jest totalnie skacowany - zauważył pewnego dnia Vic, gdy minęliśmy
Balthazara w holu.
- Chyba jednak nic mu nie dolega.
- Nie mówię, że tak naprawdę. Gdyby był skacowany, musiałby wcześniej
imprezować, nie? - Vic wzruszył ramionami. - Balty wygląda, jakby w ogóle nic go nie
bawiło. Właściwie, jakby nigdy się nie bawił. Jak ktoś, kto nie rozpoznałby zabawy, nawet
gdyby przed nim tańczyła i wołała: Jestem zabawa! .
Dopiero po chwili zrozumiałam.
- Wygląda na smutnego, prawda?
- W każdym razie nie wygląda najlepiej. - Vic odgarnął z czoła piaskowe włosy i
strzelił palcami. - Hej, zaproszę go na mój następny maraton klasyki. Będzie Matrix i
Podziemny krąg, niesamowite skórzane płaszcze i hegemonia wielkich korporacji. Myślisz, że
mu się spodoba?
- Komu by się nie podobało? - Postanowiłam sprawdzić w słowniku, co znaczy
hegemonia . Kiedyś sądziłam, że Vic nie jest zbyt rozgarnięty, ale od tamtego czasu lepiej
go poznałam. Często nie zwracał uwagi na szczegóły, ale miał większą wiedzę niż inni moi
znajomi.
Balthazar był moim przyjacielem, więc trudno było mi na niego patrzeć, kiedy był w
tak żałosnym stanie. Ale kłamałabym, mówiąc, że jego smutek stanowił główny powód
mojego niepokoju. Byłam na to zbyt samolubna. Za każdym razem, gdy widziałam go w
takim stanie, nie potrafiłam odsunąć od siebie myśli: powie .
Pogrzebowy nastrój Balthazara i jego milczenie trwały ponad tydzień, aż do
pierwszych zajęć nauki jazdy.
Kurs podzielono na dwie sekcje. Jedna była dla zwykłych ludzi, którzy dość dobrze
znali współczesne pojazdy i na pewno u siebie prowadzili już samochody swoich rodziców.
Druga była dla wampirów - niektórzy jezdzili już samochodami, od kiedy na rynku pojawił
się ford T, inni nigdy nie siedzieli za kółkiem, mieli za to doświadczenia, których zwykli
ludzie raczej nie powinni poznać. Ja właściwie powinnam trafić do grupy z ludzmi, ale
zostałam przydzielona do wampirów - pewnie z powodu przekonania moich rodziców, że
powinnam się zadawać z odpowiednimi osobami .
- Po prostu nie rozumiem, dlaczego każdy samochód musi mieć dzisiaj komputer -
narzekała Courtney, próbując włączyć kierunkowskaz. - Naprawdę, po co to komu? Nie
potrzebuję niczego obliczać, kiedy jadę.
- Proszę się skoncentrować na drodze, panno Briganti. - Pan Yee westchnął ciężko,
zapisując coś w notesie.
Jechaliśmy szkolnym samochodem - kilkuletnim, niepozornym szarym sedanem - po
żwirowych drogach przecinających teren Akademii.
- Proszę, żeby następne okrążenie przejechała pani nieco szybciej.
- Zbyt szybka jazda jest niebezpieczna - uśmiechnęła się Courtney. - Widzi pan,
przeczytałam podręcznik.
- Jestem pod wrażeniem, panno Briganti, ale w tej chwili jedzie pani trzydzieści
kilometrów na godzinę. Chciałbym zobaczyć, jak poradzi sobie pani przy szybkości zbliżonej
do tej, jaką zwykle rozwija się na ulicach.
Palce Courtney zacisnęły się na obręczy. Brakowało jej doświadczenia, a ze
zdenerwowania zdarzało jej się szarpać kierownicą. Sprawdziłam, czy mam zapięty pas. Nie
było to łatwe, bo siedziałam pośrodku tylnej kanapy, z Ranulfem po jednej stronie, a
Balthazarem po drugiej. Ranulf studiował wnętrze samochodu, jakby nigdy dotąd nie widział
czegoś podobnego, a Balthazar z ponurą miną patrzył w okno.
- Te automobile stały się popularne dopiero w ostatnim stuleciu - powiedział Ranulf. -
To może się nie przyjąć.
- A co, myślisz, że wrócimy do koni i bryczek? - parsknęła Courtney, dodając gazu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]