[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zgrał to idealnie. Nie mógł widocznie wyłączyć alarmu, więc w chwili gdy
wybuchło, po prostu wyłamał drzwi. Włączyła się syrena, a my myśleliśmy, że to od wstrząsu
przy detonacji - uzupełnił. - Niestety, krzyknąłeś, że go mamy, i to przy włączonej
radiostacji... Wszyscy się zbiegli, a on w tym czasie rozpruł sejf i zwiał na wieżę. Tam wpadł
na mojego brata, ale widać był przygotowany, nie dał się zaskoczyć... Wdrapał się na górę i
bezczelnie odleciał paralotnią...
- Moja wina.
- Moja też - pokręcił głową. - Następnym razem będziemy lepsi.
- A ten wspólnik?
- Spróbujemy z niego coś wycisnąć...
Spisaliśmy wszystko i wróciłem do akademika. Zasnąłem natychmiast.
***
Jak czuje się człowiek, który przespał tylko trzy godziny? Wziąłem lodowaty
prysznic, wypiłem pół dzbanka kawy i przejrzałem się w lustrze.
- Niedobrze z nami, panie Daniec - mruknąłem do swojego odbicia.
Jeszcze jeden prysznic. Spróbowałem przywołać na twarz odrobinę optymizmu. Nie
za dobrze mi to wyszło... Jeszcze jedna kawa? Lepiej nie, bo czułem już przyspieszone bicie
serca. Poranek był przyjemnie chłodny, co odrobinę pomogło mi odzyskać formę.
Przyjechałem na wykop z pięciominutowym opóznieniem.
Doktor Hreczkowski stał już nad dziurą w ziemi, deliberując najwyrazniej nad
kolejnością zadań.
- Może pogłębimy tu, od strony fundamentów kościoła? - zaproponowałem.
Zamyślił się na dłuższą chwilę.
- Dobra - zadecydował - zobaczymy, co ciekawego się pokaże...
I poszedł. Ująłem szpadel w dłoń i z niechęcią spojrzałem na szarą ziemię u swoich
stóp.
- Coś pan dziś niewyspany - zauważył Piotrek, stając obok ze swoim szpadlem.
- Tajemnica państwowa - odpowiedziałem z kamienną powagą.
- Nie chce pan mówić, to trudno - westchnął.
Zabraliśmy się do roboty. Niebawem natrafiliśmy na cieniutką warstewkę czarnego
koloru.
- Poziom humusu pierwotnego? - zagadnąłem.
Przyjrzeli się jej uważnie.
- Chyba tak - mruknął Sebastian. - Tu był kościół, tu rosło trochę trawy pod murem, a
tu nawet coś jakby resztki trójkąta murarskiego - grzebnął szpachelką koło ściany.
Grudki wapna i okruchy cegieł zbiły się tam niemal w litą skałę.
- Jak to nazwałeś? - zdziwiłem się.
- Trójkąt murarski - wyjaśnił. - Jeśli buduje się na przykład dom, to na poziomie ziemi
przy ścianie powstaje taka warstewka z odrobinek tynku, zaprawy, słowem z wszystkiego, co
spada z góry.
- Sprytnie - mruknąłem. - Zdaje się, że muszę pogadać z doktorem, żeby przeniósł
mnie na niższe stanowisko. Lepiej znacie się na archeologii niż ja...
Machnął tylko ręką. Zadokumentowaliśmy warstwę i zrobiliśmy niwelację. Zeszliśmy
w głąb. Jeszcze dwa sztychy łopatą i kolejne doczyszczenie powierzchni... Przerwa
śniadaniowa. Poleciałem do pobliskiego sklepiku i strzeliłem sobie mrożoną kawę.
Rewelacja... Do tego kanapka z kiełbasą parówkową. Powoli zaczynałem odzyskiwać formę.
Wróciłem na teren badań. Zrobiliśmy zdjęcie i machnęliśmy rysunek. Na jasnoszarej
powierzchni ziemi rysował się, dość wyraznie, odrobinę ciemniejszy prostokąt, długi może na
metr... Jeszcze kilka ruchów łopaty i tajemniczy wkop osłonił swoją ponurą zawartość:
drobne, jasne kości dziecka. Poczułem się niewyraznie. Odsłaniałem szpachelką szkielet.
Przyszedł doktor Hreczkowski, sfotografował znalezisko, wyjaśnił, jak zrobić rysunek.
Wykonywałem automatycznie jego polecenia.
Otrząsnąłem się odrobinę. W sąsiednim wykopie znaleziono dwie czaszki i kość
piszczelową.
- Dlaczego tu leżą pojedyncze kości? - zapytałem Małgorzatę, kierowniczkę tamtego
odcinka.
- Wie pan, gdy zmarłych grzebano przy kościołach, nie było za dużo miejsca, więc
groby kopano tak gęsto, jak się dało. Po kilkunastu latach, jeśli nikt o nie nie dbał, kopczyki
ziemi przestawały być widoczne. Wtedy kopano następny grób i czasem trafiano na kości
wcześniejszych, nazwijmy to, lokatorów... Przy każdym kolejnym pogrzebie mieszały się,
łamały od uderzeń łopat, rozpadały...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]