[ Pobierz całość w formacie PDF ]
armia, atakująca okupanta, zadająca mu cios w plecy i oczekująca nadejścia odsieczy.
Prutzmann przyjeżdżając do Królewca miał już prawie gotową listę pierwszych wilkołaków.
Wybrano szóstkę ochotników, znających teren, języki rosyjski, polski oraz gwarę mazurską.
Dodatkowo doskonale znali się na sztuce wojennej. Ich zadaniem było organizowanie sieci
współpracowników w terenie. Podobne techniki stosowali polscy spadochroniarze
przerzucani do okupowanej Polski zarówno z Zachodu, jak i ZSRR. Identycznie działają
obecnie elitarne jednostki amerykańskich zielonych beretów.
- Widziałem to na filmach - wtrącił Jacek.
- Na czele pierwszej jednostki stanął Hauptsturmfuhrer SS Bruno Altenwald.
Walterowi Wiese, jednemu z wilkołaków dostarczono dokumenty Waltera Lenckego,
niemieckiego komunisty. Grupa przedarła się do Puszczy Boreckiej, jej zadaniem było
wysadzenie radzieckiego sztabu, który zajął giżycką Twierdzę Boyen. W Giżycku fałszywy
Lencke zgłosił się do wyzwolicieli i zaoferował gotowość współpracy z okupantem. Został
skierowany do pracy w kontrwywiadzie III Frontu Białoruskiego. W dniu 1 maja 1945 roku,
gdy Rosjanie fetowali robotnicze święto, Lencke z drugim komandosem próbowali podłożyć
ładunek wybuchowy. Coś jednak nie zadziałało i obu mężczyzn szybko ujęto. Niemcy wpadli
w ręce oficerów śledczych, którzy wypracowanymi już metodami zmusili ich do wskazania
miejsca kryjówki całej grupy. Był to jeden z bunkrów w Puszczy Boreckiej. Do ataku
wyznaczono kompanię piechoty uzbrojonej w broń maszynową, granaty, gazy łzawiące.
Szybki szturm zakończył się sukcesem. Dwóch wilkołaków zabito, jednego ujęto, a dowódca
popełnił samobójstwo. Więcej grup Wehrwolfu powstało jednak na Zląsku. Może
rzeczywiście ich potomkowie strzegą hitlerowskim tajemnic. O strażnikach wspominają
również ludzie penetrujący Góry Sowie i podziemia zamku w Książu.
- Potraficie dobrze nastraszyć - stwierdziła jedna z harcerek.
Już trochę mniej weseli kontynuowaliśmy zwiedzanie kwatery. Do kotłowni schodziło
się po kilku schodach. Skręciliśmy w lewo i weszliśmy do niskiego pomieszczenia, gdzie
znajdował się jakiś zsyp. Dalej była hala wysoka na siedem metrów, szeroka na dziesięć i
długa na dwadzieścia. Pod sufitem widać było resztki prowadnic i bloczków. Idąc dalej
doszliśmy do fundamentów baraków generała Adolfa Heusingera, szefa Wydziału
Operacyjnego, a następnie kolejnych szefów sztabu. Obok stały kwatery generała Ericha
Fellgiebela, szefa łączności kwatery. Za nimi natknęliśmy się na zwykły z pozoru schron
obronny. Stał na fundamencie grubości pięciu metrów i był otoczony fosą. Tuż do
betonowego fundamentu przylegały ściany baraków. Na jego dachu stało dwanaście słupów.
- Po co te słupy? - zapytała Zosia.
- Pewnie do rozwieszenia siatek maskujących - orzekł Sarmata.
- Może chcieli go obudować dodatkowym płaszczem ochronnym - domyślał się Jacek.
- Myślę, ze wszyscy po trosze macie rację - odezwał się Olbrzym. - Popatrzcie na te
resztki cegieł przy jego ścianach. Sądzę, że był obudowany cegłami, żeby z góry wyglądał jak
zwykły barak.
Wtem z wnętrza bunkra wypadła blada jak ściana blond piękność, w której kochał się
Jacek.
- Boże, tam ktoś jest! - krzyknęła.
Zmroziło nas.
Piotrek i Czesio pierwsi weszli i wyszli po chwili śmiejąc się do rozpuku.
- Tam jest ogromna sowa - powiedział Piotrek. - Jest trochę zdziwiona gośćmi, więc
jej nie przeszkadzajmy.
Głębiej w lesie, blisko torów znalezliśmy dwupiętrowy budynek, który mógł być
garażem albo magazynem.
Poszliśmy dalej do torów, które kiedyś łączyły Kętrzyn z Węgorzewem, a przy okazji
wszystkie hitlerowskie kwatery na Mazurach. Tuż przy nich znalezliśmy piwnice stacji
kolejowej.
- Proponuję resztę zwiedzić jutro, a teraz chodzmy na kolację - odezwał się Sarmata. -
Rzecz jasna zapraszam wszystkich na ognisko.
Nieco już zmęczeni chodzeniem przystaliśmy na tę propozycję tym bardziej, że na
niebie pojawiły się deszczowe chmury. Wkrótce zaczął padać deszcz.
Harcerze z Sarmatą na czele poszli do leśniczego po drewno na ognisko. Gdy wrócili
Sarmata poprosił mnie na bok.
- Zapytałem leśniczego o tego dziadka - powiedział. - Nikogo takiego w okolicy nie
znają. Dziwne, prawda?
- Dziwne, musimy mieć się na baczności - odpowiedziałem.
Gdy nad ogniskiem wisiał już las patyczków z kiełbasami Sarmata poprosił, żebym
opowiedział harcerzom o zamachu na Hitlera.
- Pozwólcie, że najpierw puszczę wam pewne nagranie - zaproponował Olbrzym. -
Czy ktoś ma magnetofon na baterie?
Jeden z harcerzy miał i szybko przyniósł z jachtu. Olbrzym włożył kasetę i
usłyszeliśmy głos starszego mężczyzny.
- Od 1940 roku pracowałem przy budowie szosy z Olecka do Suwałk. Miała ona
służyć wojskom niemieckim do szybkiego przemieszczania dywizji pancernych w stronę
granicy z ZSRR. Jako czternastoletni chłopak zostałem wyrwany z rodzinnej wsi położonej
między Raczkami a Suwałkami do ciężkiej pracy. Pod koniec maja 1943 roku skierowano
mnie do powiatowego zarządu dróg w Suwałkach. Tam spotkałem trzydziestu innych
mężczyzn. W Suwałkach zostaliśmy otoczeni przez grupę uzbrojonych pracowników
Organizacji Todta i przewiezieni pociągiem do Kętrzyna z przesiadką w Ełku. Wszyscy
robotnicy z mojej grupy zostali zakwaterowani w barakach w Srokowie. Gdy przyszły
jesienne chłody pracowników przeniesiono do Windy, gdzie nocowali w pomieszczeniach
dawnej gospody.
Na stacji w Kętrzynie grupa robotników, w której pracowałem zajmowała się
rozładunkiem wagonów z cementem i wapnem. Dziennie każdy z nas musiał rozładować
jeden dwudziestoczterotonowy wagon z cementem i pół wagonu z wapnem. Jako ubrania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]