[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Witam państwa serdecznie na naszym zamku - przywitała nas. - Będę się starała
przybliżyć państwu dzieje zamku w Golubiu-Dobrzyniu. Gdyby państwo mieli jakieś pytania,
to z ochotą odpowiem.
Dziewczyna była młodą blondynką ubraną w dżinsy i kwiecistą koszulę. Włosy spięła
w kucyk. Wydawała się być zmęczona swoją pracą, bo mówiła monotonnie, jakby odtwarzała
płytę.
- Zamek wybudowali Krzyżacy w latach 1300-1306 na ziemi przejętej od biskupa
kujawskiego. Początkowo był to dom konwentualny zbudowany z cegły, mniej więcej do
wysokości obecnego drugiego piętra - wszystkie głowy skierowały się ku górze. - W 1466
roku, po drugim pokoju toruńskim, zamek znalazł się w rękach polskich. W latach władania
starostwem golubskim przez Annę Wazównę dobudowano w miejsce piętra spichrzowego
piętro renesansowe. Zmieniono też zwieńczenie narożnych wież. Teraz przejdziemy do sali
muzealnej.
Przeszliśmy do salki na parterze, w której wyłożono narzędzia pracy miejscowych
chłopów sprzed stu i więcej lat. Przewodniczka zdawkowo tłumaczyła, co do czego służy.
Wyszliśmy do sieni. W murze widać było głęboką wnękę.
- A to, proszę państwa, jedno z trzech tajnych przejść znajdujących się na zamku.
Pierwsze liczące kilkanaście kilometrów podobno łączyło ten zamek z zamkiem w Radzikach,
drugie prowadziło do gotyckiego kościoła w mieście i trzecie do sypialni Anny Wazówny...
Tej ostatniej uwadze towarzyszył porozumiewawczy uśmiech. Na fotosach na
dziedzińcu widziałem zdjęcia z odbudowy zamku po wojennych zniszczeniach. Skoro ma
próbował się włamać, oznaczało to, że miał konkretne wskazówki, a skrytka była w takim
miejscu, które nie uległo zniszczeniu. W grę wchodziły więc piwnice.
Przeszliśmy na drugą stronę dziedzińca, do wysokiej na pięć metrów klatki
schodowej, w której wbudowano szerokie, wygodne do wchodzenia schody.
- To są końskie schody - opowiadała przewodniczka. - W dawnych czasach rycerze
zakonni wjeżdżali do swych komnat konno, bo mieli tak ciężkie zbroje, że mogli je zdjąć
dopiero w pokojach, gdzie były specjalne urządzenia...
Dalszy ciąg wywodów przewodniczki puszczałem już mimo uszu. Może dziewczyna
wiedziała, że plecie bzdury, może tekst został przygotowany z myślą o nie wyrafinowanych
turystach żądnych sensacji? Na krużganku mieliśmy okazję podziwiać kolekcję kopii
buzdyganów i buław, do kupienia na miejscu. W sali rycerskiej, dawnej kaplicy, wystawiono
zbroje i uzbrojenie miejscowego bractwa rycerskiego. W kolejnej sali, sypialni Anny
Wazówny, przewodniczka pokazała nam wyjście z jednego z tajnych przejść ukrytych w
murach, kazała stanąć w niszy, gdzie stało łóżko Wazówny, pomyśleć jakieś życzenie i to już
właściwie był koniec zwiedzania.
Wyszedłem rozczarowany. Wtedy zadzwonił do mnie pan Tomasz.
- Pawle, przyjedzie do was Misikiewicz - mówił szef. - Wspólnie ustaliliśmy, że może
ma mnie obserwuje, ale niech lepiej od razu nie kojarzy mnie z organami ścigania.
Misikiewicz poda ci szczegóły i z nim wymienisz się informacjami.
- Dobrze - przytaknąłem.
Wróciłem do cyrku. Policjanci już przesłuchiwali pracowników. Niektórzy cyrkowcy
nerwowo palili papierosy.
- Po co taki stres przed występem?! - biadolił pan Ludwik.
U policjantów znikała obojętność z twarzy, gdy w stroju scenicznym defilowały przed
nimi dziewczyny z baletu lub z grupy Clans .
- Paweł Trznadelski? - zapytał mnie jakiś policjant.
- Nie - odparłem odruchowo. - To znaczy tak.
Tę moją pomyłkę, złą reakcję na fałszywe nazwisko zauważyli sztukmistrz, Chudy i
Beata. Wystarczająco dużo osób, by ma o wszystkim się dowiedział.
- Chcielibyśmy pana przesłuchać - mówił policjant. - To tylko formalność.
Delikatnie wziął mnie pod rękę i wyprowadził za teren cyrku, do radiowozu. W
środku czekał Misikiewicz.
- Pilnuj nas, żeby nikt tu nie podszedł - Misikiewicz rozkazał policjantowi.
- Ale to przecież były legionista... - zająknął się policjant. - Jak zechce uciec...
- Nie zechce - uspokajał go Misikiewicz.
Zatrzasnął suwane drzwi i zaczął przeglądać notatki.
- Z zeznań cyrkowców wynika, że miło spędza pan tu czas - stwierdził Misikiewicz.
- Aż tak mnie nie lubią?
- Tylko Rosjanie nic o panu nie mówili. Reszta wciąż uważa pana za obcego i na pana
chce skierować naszą uwagę. Prowadzi pan hulaszczy tryb życia - Misikiewicz zerkał w
notatki. - W tak krótkim czasie doliczono się trzech romansów. Co noc inna kobieta?
Oberwanie w głowę, bójka z dwoma artystami... Dobrze, że jednak nie wysłałem swojego
człowieka, rozwód miałby murowany.
- Kto nie miał alibi na tę noc? - przerwałem żarty Misikiewicza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]