[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Charakterystycznego odgłosu pracy silników helikopterów nie da się z niczym
porównać. Jakby z podziemi nad fortecą wyrosły cztery śmigłowce. Strzelcy pokładowi
ostrzeliwali piratów, a desant opuszczał się na ziemię po linach. Szczęśliwy wybiegłem na
korytarz.
Szczęście szybko minęło, gdy zobaczyłem, że Sword jest ranny w nogi. Z kieszeni
spodni wyjąłem opatrunki i założyłem je na krwawiące miejsca. Pilot był nieprzytomny ze
zmęczenia i upływu krwi.
Potrząsałem nim, klepałem go po twarzy, a on był nieczuły na wszystko. Leżał z tym
swoim szelmowskim uśmieszkiem na twarzy. Wtedy nie mogłem się powstrzymać i łzy same
napłynęły mi do oczu. Przytuliłem się do przyjaciela i zanosiłem się szlochem jak małe
dziecko.
ZAKOCCZENIE
Wstrząsały mną dreszcze. Wciąż miałem przed oczami tę scenę, gdy próbowałem
ocucić Sworda i na korytarz wbiegł oszalały ze strachu pirat. Rzucił się na mnie z maczetą.
Zablokowałem cios karabinem. Zamach bandyty był tak silny, że zamek mojej broni uderzył
mnie w twarz łamiąc nos, a sam czubek ostrza wbił mi się w skórę na czole. Kopnąłem
przeciwnika w kolano, potem zrobiłem nogami nożyce i wywróciłem go. On wyjął z kabury
pistolet i wycelował go w Sworda. Kolbą uderzyłem go w dłoń, gdy zaciskał palec na spuście.
Padł strzał i pocisk uderzył mnie w prawe ramię, odrzucając do tyłu. Bandzior
próbował wstać, ale wtedy pchnął go na podłogę amerykański żołnierz, który wbiegł po
schodach. Za nim podążali inni. Rozległy się okrzyki wzywające sanitariusza.
Obudziłem się 7 stycznia wieczorem w szpitalu w Miami. Na łóżku obok leżał Tango.
- Cześć - przywitał mnie.
- Cześć - odpowiedziałem.
Moje przebudzenie wywołało zainteresowanie personelu. Nadbiegło kilku lekarzy,
którzy badali mnie, wymieniając między sobą uwagi w slangu medycznym.
- Kto panu opatrywał rany na plecach i nodze? - zapytał lekarz.
- Szaman z San Domingo - odpowiedziałem.
- Jest pan wyznawcą voodoo?
- Jak pan widzi, nie mam ze sobą żadnej laleczki, którą mógłbym nakłuwać -
szydziłem. - Skorzystałem z pomocy, jak widać fachowej.
- No, nie wiem - mądrala w fartuchu poprawił okulary. - Ta maść dziwnie wygląda...
- Nic mnie nie boli, w przeciwieństwie do ramienia - przerwałem wywód.
- Tak, trzeba się będzie zastanowić nad ewentualną amputacją stopy... - kontynuował
amerykański felczer.
Błagalnie zerknąłem na Tango.
- Proponuję obciąć mu także plecy - podpowiedział lekarzom Tango.
- Panowie, chłopakowi się spieszy, więc załatwcie sprawę szybko...
Lekarze obrazili się i wyszli. W ich miejsce przyszła Alison.
- Jak inni? - wypytywałem ją. - Co ze Swordem?
- Sword zakochał się w pani psycholog i udaje depresję - opowiadała.
- Knox zachowuje się tak, jakby szukał w szpitalu kolejnej żony. Bruce się wygrzebie,
choć psychicznie to wrak. Willy czeka, aż będziesz gotowy do lotu do Polski, ale lekarze
mówili, że musisz zostać na dłużej...
- Co?! - wściekły zerwałem się z łóżka.
Zakręciło mi się w głowie. Dziewczyna podtrzymała mnie.
- Dawaj tu naczelnego medyka! - krzyczałem. - Chcę stąd wyjechać! Gdzie są moje
rzeczy?
- W sejfie - spokojnie odpowiedział Tango. - Nie każdy nosi w plecaku
półkilogramową złotą figurkę.
Alison zamarła słysząc te słowa, ale zaraz opanowała się i posadziła mnie na łóżku.
Wyszła po lekarza.
- Niestety, nie możemy pana wypisać w takim stanie... - zaczął lekarz.
- Mogę się stąd wypisać w każdej chwili? - twardo zapytałem.
- Oczywiście, ale...
- Proszę przygotować niezbędne dokumenty - poprosiłem.
Alison wyprowadziła wzburzonego doktora. Podszedłem do szafy w rogu i wyjąłem
swoje ubrania. W szafce obok łóżka odnalazłem dokumenty. Wkrótce szpitalny pracownik
ochrony przyniósł mój plecak. Był Murzynem.
Przy nim otworzyłem plecak i sprawdziłem, czy są oba woreczki, ten, który dostałem
od Pencil i ten od Czarnego Ziarna. Strażnik widząc dar Pencil odskoczył w róg sali.
- Czego się pan boi? - zdziwiłem się.
- Nic nie ukradłem, błagam, nie dotykałem pańskich rzeczy! - panikował strażnik.
-Niech pan tego nie otwiera.
Tango patrzył na tę scenę z lekkim uśmiechem.
- Spokojnie, człowieku! - mitygowałem strażnika. - Powiedz mi, co to jest?
- On mnie pyta, co to jest?! - Murzyn zaśmiał się histerycznie.
- Otworzę to, jak mi nie odpowiesz na pytanie. Co to jest?
- Przekleństwo czarownicy - strażnik pokazał na znak na woreczku.
- Ma pan to od czarownicy. To proszek przemienienia. Zabiera mężczyznie jego siłę i
zamienia w kobietę.
- Bajki - skomentowałem, pakując zawiniątko. - Stój! - zatrzymałem strażnika. - Jesteś
wyznawcą voodoo?
Murzyn milczał.
- Dobrze, nie odpowiadaj. Co to jest brman kitawa ?
- Ten drugi woreczek otrzymał pan od nich? - wzrokiem wskazał na moją drugą dłoń,
gdzie był woreczek od Czarnego Ziarna.
- Tak.
- Brman kitawa to święto pożegnania świata - wyjaśnił mi Murzyn i wyszedł.
- Co to znaczy?
- Rodzaj rytualnego samobójstwa - wytłumaczył mi Tango. - Dużo czytałem o voodoo.
Szamani potrafią zapadać w kilkudniowy, a nawet miesięczny letarg. Potrzebują w tym czasie
specjalnej opieki. Twoi znajomi zapadli w długi sen, bardzo długi, o ile nie zostawili sobie
opiekunów.
- Na święcie nie było dzieci - przypomniałem sobie.
- Może i tak, a może zasnęły wcześniej. Już nie znajdziesz tych ludzi. Zupełnie inaczej
patrzyłem na dar Czarnego Ziarna. Aż tak bardzo bali się białego człowieka? Mieliłem
woreczek w dłoni i w pewnym momencie palcami wyczułem coś twardego w środku.
Rozsupłałem rzemienie zamykające pakuneczek i zajrzałem do środka. Dostrzegłem tam
błysk złota. Pomiędzy intensywnie pachnącymi wysuszonymi ziołami leżał cienki łańcuszek z
jakąś figurką. Wyjąłem to ostrożnie i oglądałem.
- Lepiej włóż to do środka, może to ważne - sugerował Tango.
Posłuchałem jego rady. Spakowałem się i czekałem na wypis. Przyszła Alison, a z nią
pielęgniarka prowadząca wózek do przewożenia pacjentów.
- Zapewniłam lekarza, że w Polsce są dobrzy chirurdzy - powiedziała Alison. - Willy
ma swoją pielęgniarkę, więc będziecie mieli wspólną.
Pożegnałem Tango, zobaczyłem Bruce a w izolatce, wyściskałem Sworda i
zjechaliśmy na parking. Czekał tu bus, który zawiózł nas na lotnisko. Tam wsiedliśmy do
samolotu koncernu Willy ego i odlecieliśmy do Europy.
W czasie lotu Willy głównie spał, a ja siedziałem ściskając na piersiach plecak i
patrząc na kłęby chmur za oknem.
- Opowiesz mi, co robiłeś w dżungli? - zapytała mnie Alison. Nachyliła się i wtedy z
nie dopiętej pod szyją koszuli wysunął się łańcuszek z figurką identyczną jak ten w woreczku.
- Co to jest? - delikatnie dotknąłem rzezby.
Przedstawiała ona koło, w które wpisano X . W jego czterech polach symbolicznie
przedstawiono: oko, ucho, usta i serce.
- To talizman szczęśliwego powrotu z dalekiej podróży, którą może być także
choroba...
- Czy twoja mama mieszkała na Kubie?
- Nie matka, a babka i trudno powiedzieć, żeby mieszkała... - Alison otarła łzy.
- Nic nie mów - łagodnie położyłem dłoń na kolanie Alison.
Więcej nie słuchałem, tylko ciężko opadłem na oparcie fotela i zmęczony zamknąłem
oczy. Alison nie miała szans na powrót do domu, bo to ona była potomkiem siostry Czarnego
Ziarna. Przytłoczony tym wszystkim zasnąłem.
***
- Lądujemy w Warszawie - obudziła mnie pielęgniarka.
Przetarłem oczy, napiłem się kawy i czekałem. Szczęśliwie wylądowaliśmy, a potem
przesiedliśmy się do busa wynajętego przez Willy ego. Jechaliśmy do kliniki, do pana
Tomasza.
- Masz te zioła? - upewniała się Alison.
- Tak - skinąłem głową. Podałem jej woreczek. - To od twojego wuja.
Zrobiła zdziwioną minę, ale w żaden sposób nie skomentowała moich słów. Poprosiła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]