[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cierpliwiony i szorstki wobec Luki. - Mam nadzieję, że
powaga sprawy, z którą przychodzisz, będzie wystarcza
jącym usprawiedliwieniem tak gwałtownego najścia.
- W rzeczy samej. Jest to sprawa niezwykłej wagi,
o której zapewne wolałbyś, panie, usłyszeć na osobno
ści. Kiedy eskorta z więzniem doszła do głównego pla
cu, została zaatakowana przez tłum, który najpewniej
sam chciał wymierzyć sprawiedliwość. Tłuszcza napie
rała tak gwałtownie, że rozkazałem konnicy, by rozpro
szyła ludzi. Jak już się uspokoiło, okazało się, że w za
mieszaniu ktoś dzgnął skazanego w serce. Zmierć była
natychmiastowa.
- Jak mogło do tego dojść? - spytała Elena.
Luca wzruszył ramionami.
- Panowało wielkie zamieszanie, pani. Eskorta zo
stała osaczona przez rozjuszony tłum. Grożono śmiercią
i byłemu władcy, i żołnierzom.
Marco parsknął śmiechem.
- Jeśli mam być szczery, cieszę się, że nie musimy
urządzać egzekucji i że mojej pani zostanie oszczędzo
ny widok kazni. Wydaje mi się także, że mógłbym
wskazać człowieka, który skończył z mym stryjem,
a ty, Luca, pewnie też nie miałbyś z tym problemu.
- Tak jest. Nie dysponujemy jednak żadnymi dowo
dami, które pozwoliłyby wysunąć oskarżenie pod
czyimkolwiek adresem. Panował taki chaos i tumult, że
zapewne nikt nie widział, jak to się stało. Co mam zro
bić w tej sprawie?
- Nic, oczywiście. Ktokolwiek zabił skazańca, oszczę
dzi nam wiele zachodu. Jeśli chcesz, napomnij żołnierzy
eskorty, ale miej na względzie fakt, że nie mogli zapobiec
zemście jakiegoś obywatela ciężko skrzywdzonego przez
hrabiego. Czy siÄ™ rozumiemy?
- Całkowicie.
- To dobrze. A teraz możesz odejść. Nie zapomnij
tylko, że chciałbym przejrzeć sekretne łupy Bonettiego,
bo mogą rzucić światło także na inne zbrodnie.
Gdy Luca wyszedł z komnaty, Elena, z uwagą przy
słuchująca się tej tajemniczej wymianie zdań, zapytała:
- O czym rozmawialiście? A może nie powinnam
pytać?
Marco uśmiechnął się szeroko.
- Powiedziałem ci, że niczego nie będę przed tobą
ukrywać, o ile nie narazi cię to na niebezpieczeństwo.
Tym razem nie ma takiego zagrożenia. Sądzę, że
w eskorcie mego stryja znalazł się Paolo i wykorzystał
sposobność, by pozbawić go życia. Może kierowała
nim chęć zemsty, a może bał się, że złagodzę karę, za
mieniając ją na dożywotnie więzienie. Ochraniał mnie
przez całe życie i trudno wyzbyć mu się tego nawyku.
Gdyby nie Paolo, zginąłbym jak mój brat. On też strzegł
mnie, dopóki nie wyrosłem i nie zmężniałem. Czasami
myślę, że gdybyśmy tamtego dnia nie zostali zaatako
wani przez skrytobójców, nie byłbym teraz tak silny du
chem i ciałem. Ciężkie życie i bieda to doskonali na
uczyciele, a w Paolu miałem następnego. Zawdzięczam
mu więcej, niż umiem wyrazić.
- I dlatego nie chcesz żadnego dochodzenia?
- Właśnie. Jeżeli to Paolo go zabił, wyświadczył
mi jeszcze jedną przysługę, jeśli kto inny, mam dług
wdzięczności wobec osoby mi nieznanej.
Elena popatrzyła na niego w zamyśleniu.
- Myślę - powiedziała po chwili - że mój ojciec
zgodziłby się z tobą. Lepiej, że hrabia zginął z ręki ko
goś, kto miał ważny powód, by go zabić. Ojciec był roz
sądny i łagodny. Nie lubił publicznych egzekucji i tor
tur. Twierdził, że obywatele nie powinni oglądać zbyt
wielu kazni, by nie rozmiłowali się w rozlewie krwi.
- Wojna to jedno, publiczne zabijanie ludzi to zupełnie
inna sprawa. Ale dość o tym. Chodzmy teraz do naszych
ministrów i zajmijmy się porządkami w Burano.
Marco zamierzał jednak porozmawiać z Paolem na
osobności i powiedzieć mu, że nic mu nie grozi za jego
czyn, jeżeli w przyszłości będzie zachowywał się nie
nagannie.
Teraz jednak muszą wraz z Eleną poświęcić się spra
wom państwowym, by Burano i Reggiano rosły w po
tęgę i nigdy nie padły łupem większych państw, jak Flo
rencja czy Mediolan.
Po zakończeniu oficjalnych narad i spotkań Marco
odbył rozmowę w cztery oczy ze swoim starym przyja
cielem i wybawcą. Przepytywał go na okoliczność
śmierci Giovanniego degli Ubertiego, ale w odpowie
dzi usłyszał jedynie:
- Lepiej, że tak się stało, Tonio. Powinien był zginąć
z ręki kogoś, kogo skrzywdził i kto na własne oczy wi
dział, jakim był okrutnikiem.
Marco westchnął głęboko.
- Mam nadzieję, że nie ma już nikogo, na kim
chciałbyś się zemścić. Nie mogę dopuścić, byś przejął
na siebie rolę skrytobójcy.
Paolo posłał mu spojrzenie niewiniątka.
- Nie zamierzam stać się katem, mój Tonio. Teraz,
gdy już odzyskałeś to, co ci się należy, mogę wreszcie
opuścić szeregi twej armii. Za wierną służbę swemu pa
nu Bonetti otrzymał niewielki majątek za miastem. My
ślę, że ja zasłużyłem na podobną nagrodę. Nie jesteś już
sam, masz u boku swą panią, nie będziesz więc potrze
bował mego towarzystwa.
Marco zaczął się śmiać.
- Och, Paolo, co ja bez ciebie pocznę? Ale jeżeli ta
kie jest twoje życzenie, dostaniesz wszystko, czego za
pragniesz. Zawdzięczam ci życie i najlepsze rzeczy, ja
kie spotkały mnie w nim. Dam ci majątek, pod jednym
wszak warunkiem: za każdym razem, gdy zmęczy mnie
dworska etykieta i rządzenie krajem, będę mógł do cie
bie przyjechać i znów wieść proste życie. Będę siady
wał u twego boku, patrzył, jak wzrastają twoje plony,
i gawędził o dawnych czasach, gdy mieliśmy tylko sie
bie nawzajem.
- Ano zgoda. Na to ci pozwolę. - Popatrzył mu pro
sto w oczy, a potem powiedział cichym, pełnym po
wagi głosem, jakiego Marco jeszcze u niego nie sły
szał: - Może teraz, gdy wszyscy mordercy już nie żyją,
Bóg pozwoli, by Gian Maria wreszcie spoczywał w po
koju.
A więc starego sierżanta również prześladowały ko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]