[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dorze i kuzynkach. - Ale nie zawsze tak jest - po czym nieco
nieobecnie dodała: - Bardzo polubiłam twego ojca.
- A jego syna?
- Będę się musiała nad tym zastanowić! - Zdawała sobie
sprawę z obserwujących ją czarnych oczu i serce zaczęło jej
trzepotać.
Uśmiechnął się, a Molly pomyślała, że chciałaby się z nim
zaprzyjaznić. Gdyby zdołała znalezć coś, co by ich łączyło,
gdyby potrafiła być sympatyczną towarzyszką, może nie
żałowałby tak bardzo, że musi z nią spędzić rok.
Adam powiedział jej, że wyjdzie na kilka godzin.
Wyjaśnił, że w związku z długą nieobecnością w mieście musi
pozałatwiać pewne sprawy.
- A, przy okazji - powiedział, jakby nagle coś sobie
przypominając - położyłem w twoim pokoju parę moich
rzeczy. Inaczej Ganson natychmiast by zauważył, że nie
spędziliśmy tej nocy razem i uznałby to za dziwne.
Molly czuła, jak zaczynają jej płonąć policzki i nalała
kawy, by ukryć zakłopotanie.
Jakiś czas pózniej, gdy weszła do mieszkania piętro wyżej,
czekał na nią ojciec Adama. Nie minęło zbyt wiele czasu,
kiedy Ganson zawołał ich na lunch.
- Czy mam pchać pański wózek, panie Reneau?
- Jak nazywałaś Charliego, dziecino? - spytał dość
gburowato.
- Mówiłam do niego... tato.
- W takim razie mnie nazywaj papą - powiedział
stanowczo.
Uśmiechnęła się, pochylając się nad pomarszczoną twarzą,
z łagodnymi, niemalże błagalnymi oczyma. - Doskonale,
papo, ale chodzmy na lunch, jestem strasznie głodna. -
Potoczyła jego wózek do pokoju stołowego.
Adam wrócił wczesnym popołudniem. Stojąc w drzwiach
wejściowych do salonu, patrzył na Molly, swego ojca i ciocię
Flo, jak śmieją się razem nad starym albumem ze zdjęciami.
Ojciec coś mówił i nagle Molly wybuchnęła salwą śmiechu.
Starszy pan nie mógł oderwać wzroku od jej młodej twarzy i
Adam poczuł ogarniającą go falę wdzięczności. Podszedł do
nich i przykucnął obok Molly. Jej oczy były pełne blasku, a
dobry nastrój sprawił, że policzki zaróżowiły się.
Zadziwiająco rozkwitła w ciągu ostatnich kilku dni. Ku
swojemu i jej zaskoczeniu, przechylił się i pocałował ją w
jeszcze śmiejące się usta.
- Co za bajki opowiadacie mojej żonie? - zwrócił się do
ojca, patrząc wciąż na Molly. - Musiało to być coś
śmiesznego.
- I to jeszcze jak - powiedziała szybko Molly. - Dziwię
się, że zdołałeś dorosnąć.
- Nie było tak zle.
- Papa opowiadał mi o tobie także dobre rzeczy. On ją
uwielbia - myślał z wdzięcznością Adam.
Dzięki ci, Charlie!
Dni w Anchorage minęły szybko i nadszedł czas powrotu.
Poszli do mieszkania pana Reneau, by się pożegnać. Starszy
pan siedział na wózku, dokładnie tak samo, jak za pierwszym
razem, gdy go Molly zobaczyła. Wyraznie się rozchmurzył,
gdy weszli.
- Niedługo wyjeżdżamy, tato. - Adam wyciągnął rękę, by
uścisnąć wątłą dłoń staruszka. - Wpadnę za tydzień. Pózniej
przyjedzie ze mną Molly.
- Będę na to czekał, synu. - Staruszek zwrócił się teraz do
Molly. - Przyjedziesz z Adamem, prawda? Obiecała mi
przywiezć dżem malinowy. - Zamrugał oczyma.
Molly pochyliła się i pocałowała jego poorany
zmarszczkami policzek. - Nic mnie nie zdoła powstrzymać -
szepnęła mu do ucha.
- Opiekuj się nią, Adamie. Zwietnie się spisałeś, chłopcze.
Naprawdę świetnie. - Spoglądał to na Adama, to na Molly. -
Będziecie mieli tam na północy mnóstwo czasu, żeby dać mi
wnuka. Tylko mi wywiążcie się z tego zadania.
Molly natychmiast poczerwieniała i bojąc się spojrzeć na
Adama, słyszała, jak chichocze.
- Chciałbyś tego, prawda? - Spoglądając na oblaną
rumieńcem twarz Molly dodał: - Speszyłeś ją.
Zapanowała cisza. Mężczyzni patrzyli na nią rozbawieni.
- Jesteście wstrętni. Obaj - parsknęła.
- Słyszysz, tato. Już pretensje. - Adam podał mu dłoń.
- Do widzenia papo. Niedługo się zobaczymy. - Molly raz
jeszcze pocałowała staruszka w policzek i gdy rzuciła w jego
kierunku ostatnie spojrzenie, widziała go wciąż
uśmiechniętego.
Molly czuła się dziwnie, gdy siedziała w samolocie koło
Adama przy pulpicie sterowniczym. Nie przestawał
zaskakiwać jej różnymi cechami swej osobowości.
Zdecydowanie najbardziej sympatyczną rzeczą, jaką w nim
odkryła, była przyjazń łącząca go z ojcem. Rzuciła w jego
kierunku ukradkowe spojrzenie. Długie, zgrabne dłonie, które
spoczywały na drążkach sterowniczych samolotu, były bardzo
zadbane; jednocześnie były bardzo męskie. Jego ciemne włosy
błyszczały w świetle słońca, miał wyraziste usta, a zarys
podbródka mówił o uporze i zawziętości. Wiedziała, że czarne
oczy mogą wyrażać chłodną gorycz albo błyszczeć
rozbawione. Grozny grymas dezaprobaty mógł się w jednej
chwili zmienić w chłopięcą niewinność. Niepokoił ją, a
jednocześnie podniecał. Mieli tak niewiele ze sobą wspólnego,
a jednak byli małżeństwem i wracali do domu, do jej domu.
Jak to się stało?
- Podróż nie powinna trwać dłużej niż godzinę -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]