[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kubków. Bingo. Chwycił szklankę i odwrócił się do zlewu, żeby ją napełnić.
Kiedy znowu się odwrócił, Claire przychylała się ryzykownie nad krawędzią blatu,
żeby spojrzeć na krakersy, które z niego spadły.
Brady przeskoczył na drugą stronę wąskiej kuchni i złapał dziewczynkę dłonią. Woda
chlupnęła ze szklanki, spływając po jego ręce na koszulę.
- Ochoch - powiedziała Claire
- Dlaczego zawsze można zrozumieć, że kobieta cię krytykuje?
- Ochoch - powtórzyła Claire, pokazując mokrą plamę.
- Dobrze, już dobrze, to tylko woda.
Claire zachichotała i zjadła jeszcze kilka rybek.
Brady też wrzucił kilka do ust.
- Hm, niezłe. - A w zasadzie nawet uzależniające. Zjadł jeszcze kilka.
W końcu Claire wydawała się najedzona. Brady włożył krakersy z powrotem do szafki
i wziął małą na ręce. I poczuł, że jej spodenki od piżamy są wilgotne na pupie. Jezu, tylko nie
to!
Ruszył na górę z zamiarem przekazania problemu komuś bardziej kompetentnemu.
Skręcił do sypialni Joss.
- No, jestem, tylko wydaje mi się, że...
Joss leżała zwinięta na łóżku w pozycji embrionalnej, z poduszką przyciśniętą do
brzucha. I cicho pochrapywała.
- Jo paćpać - poinformowała go Claire donośnym, wesołym głosem.
Tym razem Brady ją zrozumiał.
- Tak, więc ćśś... - szepnął.
I co teraz? Zauważył leżącą na długiej toaletce torbę, którą wcześniej niosła Joss.
Zabrał ją i znowu zniósł Claire na dół.
Spojrzał na zegarek. Była prawie za piętnaście jedenasta. Jednostka rodzicielska
powinna przybyć z odsieczą za czterdzieści pięć minut. Da sobie chyba radę, prawda? Bez
problemu.
- No dobra, to gdzie przeprowadzimy akcję mokra pupa? - Brady ukląkł na dywanie w
salonie i położył małą obok. Natychmiast przewróciła się na bok. - Hej, zaczekaj chwilę. - Z
powrotem przewrócił ją na plecy i obrzucił szybkim spojrzeniem.
No to zaczynamy od spodenek. Brady zdjął białoróżowy dół od piżamki i odłożył go
na bok. Wielka, pełna pielucha miała z przodu postacie z kreskówek, więc wiedział już, czego
szukać w torbie. Wyjął nową i położył na podłodze.
- No dobrze, Claire. Teraz zrzucimy tę bombę, która ci się uzbierała.
Rozpiął rzepy i wysunął pieluchę spod dziecka. Do diabła, ważyła chyba z kilogram.
- To naprawdę odrażające. - Trzymał przez chwilę pieluchę w ręce, zastanawiając się,
co z nią zrobić. W końcu wyciągnął rękę i położył ją dalej na podłodze.
Claire znowu przewróciła się na bok.
- O nie, nie, nie. Trzeba się jeszcze położyć. - Mała zachichotała, kiedy przewrócił ją
na wznak.
Brady rozwinął nową pieluchę, wsunął jedną jej połowę pod małą, a drugą przełożył
między nóżkami.
- Jak się to zapina?
Gdzie tu są te rzepy? Wyciągnął pieluchę, rozwinął wycięcia na nogi do końca i
zmienił długi wąski prostokąt w kształt klepsydry. O!
Szybko założył małej pieluchę. W pewnym sensie.
- Myślisz, że ma być taka luzna? - Wzruszył ramionami i uznał, że spodenki utrzymają
ją na miejscu. Zakładanie ich przypominało zapasy z węgorzem, a po chwili dzieciak był
znowu poskładany do kupy. - Widzisz? Wiedziałem, że damy radę. No, to co teraz?
Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Wyciągnął z kieszeni telefon.
- Lubisz Angry birds, Claire? Wszyscy je lubią.
Wciągnął ją na kolana i zabawiał wszystkim, od gier wideo, przez muzykę po zdjęcia,
które zrobił w Afganistanie.
Wreszcie rozległo się pukanie do drzwi.
Brady zostawił telefon w pulchnych łapkach Claire i otworzył. Od razu poznał
mężczyznę, który był tu w ubiegłym tygodniu.
Potężny facet zmarszczył brwi.
- Hm... jestem Will. Joss opiekuje się moją córką - powiedział.
- Brady. Jestem znajomym Joss. Rozchorowała się jakieś dwie godziny temu i
poprosiła, żebym jej pomógł, dopóki nie wrócisz. Wejdz.
- Tata - wykrzyknęła Claire, wyciągając ręce.
- Cześć, maleńka - powiedział Will, zupełnie innym tonem. Wziął dziewczynkę na
ręce, zarzucił na ramię torbę z pieluchami i odwrócił się do Brady ego. - Twój?
Brady odebrał swój telefon.
- Dzięki.
- Z Joss wszystko w porządku?
- Tak, to chyba grypa żołądkowa czy coś w tym rodzaju. Nic jej nie będzie. Była
bardzo zmartwiona, że nie jest w stanie zająć się Claire. - Czuł, że powinien to dodać.
Will skinął głową.
- To cała Joss. - Wyjął z kieszeni kilka banknotów. - Możesz jej to ode mnie dać?
Brady położył pieniądze na małym stoliku.
- Dopilnuję, żeby je dostała.
Will zerknął w stronę schodów. Brady postawiłby dziesięć do jednego, że facet był nią
zainteresowany. Czemu miałoby być inaczej?
- Powiedz jej, że zadzwonię jutro. %7łeby podziękować - dodał Will, podchodząc do
drzwi.
Kiedy wychodził, Brady zauważył, że na plecach granatowej koszuli miał litery ZSP.
Gość musiał być pieprzonym strażakiem, prawda? Kogoś takiego strasznie trudno
znienawidzić.
Will wyszedł, ale zaraz zawrócił.
- Potrzebuję jeszcze fotelika samochodowego.
- Och. - Brady poszedł za nim. - Zaraz zobaczę, czy jej samochód jest otwarty. -
Pomyślał, że jeśli jest zamknięty, to poradzi sobie wytrychem, ale nie, drzwiczki były
otwarte. Zmarszczył brwi, zaniepokojony tym faktem, mocując się z pasem bezpieczeństwa.
Dzieci naprawdę powinny przychodzić na świat z instrukcją obsługi.
W końcu Will i Claire pojechali. Brady wrócił do Joss, zastanawiając się, co robić. W
końcu postanowił, że zostawi jej liścik i poszedł do kuchni poszukać długopisu i jakiejś
kartki. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to bałagan po kolacji. Dziesięć minut pózniej
wszystko było posprzątane, a Brady znalazł mały notatnik i długopis w koszyczku przy
telefonie.
Napisał kilka słów na karteczce i zabrał ją na górę. Przez długą chwilę patrzył na Joss.
Wijące się, różowe pasmo opadło jej na policzek. Brady odsunął je i pogłaskał ją po twarzy, a
potem po szyi.
W tym momencie niczego nie pragnął bardziej, niż położyć się obok niej, objąć i
mocno przytulić. I po prostu zasnąć. Rano, cóż, może przyszłyby mu do głowy jeszcze inne
fantazje...
Może - i było to naprawdę bardzo niepewne może - kiedy rozprawi się już z ojcem,
pozwoli sobie na wprowadzanie takich pomysłów w czyn. Ale teraz nie miał prawa otoczyć
opieką nikogo innego. Najpierw musi zaopiekować się sobą.
Rozdział 11
Zapukaj w ścianę, gdybyś mnie potrzebowała.
Joss trzymała w ręce liścik od Brady ego i czytała go ciągle od początku.
Gdyby to tylko było takie proste.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]