do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wkrótce w bramie zrobiło się ciasno, wszyscy
przejęci byli serdecznym współczuciem, domyśla-
jąc się po moim szynelu, że gdzieś daleko odjeż-
dżam i zapewne na długo. Tym razem podobno
i przekupki, czułe zazwyczaj tylko na zysk, roz-
rzewniły się. Głośne było w Warszawie to po-
żegnanie, a w parę lat pózniej pani Kropiwnickiej
opowiadano za granicą u wód, że jakaś familia
opłakiwała świeżo zesłanego na Syberię, nie po-
dejrzewając, że ją samą w liczbie żegnających wy-
gnańca widziano.
Wkrótce po moim powrocie do Finlandii pan
Kropiwnicki przysłał mi dyplom szlachecki, który,
gdyby był przyszedł kilka lat wcześniej, oszczę-
dziłby mi wielu zmartwień i poniżeń. Po zatwier-
dzeniu dyplomu w heroldii petersburskiej, co
trwało pół roku, zaraz zostałem awansowany na
junkra, a następnie przedstawiony do awansu na
oficera. Pragnąc przybliżyć się do ojczyzny, poda-
łem się do ochockiego pułku strzelców 4 korpusu,
który miał na wiosnę 1853 roku wyruszyć do Pol-
ski. Dnia 4 marca 1853 roku byłem awansowany
na oficera i skierowany podług mego życzenia do
ochockiego pułku. Pożegnanie przyjaciół, naczel-
ników i żołnierzy było bardzo serdeczne i tkliwe,
ale już innego rodzaju, nie tak jak z krewnymi.
Poczciwy ksiądz Lutkiewicz zebrał dziesięciu
najżyczliwszych naczelników i moich przyjaciół
i tytułem obiadu pożegnalnego fetował nas po
staropolsku. Po obiedzie miałem natychmiast wy-
jechać, ale niepodobna było odmówić szczerym
i serdecznym zaproszeniom innych. Kupiec Heino,
także jeden z życzliwych moich przyjaciół, zapro-
sił do siebie i wprost od niego mieli mnie wszys-
cy odprowadzić kilka wiorst. 24 marca, tj. w wi-
gilię Zwiastowania Panny Marii o godzinie i w
nocy opuściłem Wyborg. Kilkanaście sań odpro-
wadzało mnie ze 7 wiorst. Po dobrym ponczu
i kilku butelkach szampana niektórzy powrócili
do miasta, a pozostali pojechali ze mną do pierw-
szej stacji. W liczbie tych ostatnich, rozumie się,
był najpierwszy Wolański i żołnierz Mitrofanow,
który zawsze okazywał mi wiele przychylności.
Dalej kupiec Filipow, adiutant Nikonic, kapitan
Simberg i dwóch młodszych oficerów. Tu poże-
gnałem na zawsze Finlandię, najbardziej żału-
jąc zacnego Wolańskiego, który niezmiernie od-
czuł mój odjazd. Biedny starzec płakał jak dziec-
ko, utyskując, że najlepszego przyjaciela we mnie
traci i że odtąd jego wygnanie daleko mu będzie
dotkliwszym. Rozrzewniony wyrwałem się z jego
objęcia i ruszyłem ku Petersburgowi, pocieszając
się tą myślą, że jako oficer będę mógł choć z da-
leka przynieść czasem ulgę biednemu starcowi.
Awans na oficera.
Udział
w wojnie turecko-rosyjskiej
1853 1856 i powrót do kraju
W Petersburgu obowiązany byłem
zatrzymać się dla urzędowych
przedstawień w departamencie
Ministerstwa Wojny i dla uzy-
skania stamtąd pieniędzy na koszta podróży do puł-
ku, który kwaterował na Podolu w Proskurowie.
(Płoskirów.) Tu wyrobiłem sobie urlop i mogłem
pojechać na 28 dni do Warszawy. Nie potrzeba
mówić, że przyjęty byłem w Warszawie bardzo
serdecznie, a wyjeżdżając i mając w sercu nadzie-
ję szybkiego powrotu, już nie odczuwałem tak
boleśnie rozłączenia, tym bardziej że moja pozy-
cja materialna znacznie się polepszyła.
Kampania wschodnia pchnęła nasz pułk w
miesiąc po moim przybyciu do księstw naddunaj-
skich. Była to wojna z Turcją. Nikt nie wątpił
o zwycięstwie i każdy myślał, że jak Bóg pozwoli
pozostać żywym, może być pewnym awansów
i nagród honorowych. Co do mnie, to nie zwa-
żając na politykę, która nie miała związku z lo-
sem Polski, lecz mając na celu osobiste widoki-
powrót do Polski dla powetowania tylu strasz-
nych lat - postanowiłem z narażeniem życia do-
bijać się awansów, ażeby po skończeniu kampanii
korzystniejsze miejsce w Polsce otrzymać.
Parę razy szczęśliwie wyszedłem z wielkiego
niebezpieczeństwa, raz uniknąłem śmierci albo
niewoli wobec całego pułku, gdy w czasie prze-
marszu spod Oltenity ku Sylistrii, odjechawszy
o trzy wiorsty od pułku konno, sam jeden zosta-
łem napadnięty przez podjazd turecki, którego
nikt się tam nie spodziewał. Pistolety miałem nie
nabite, za całą obronę służył mi pałasz, więcej
dla formy niż dla obrony przy boku wiszący. Tur-
cy najniespodziewaniej wystrzelili do mnie ze
wszystkich pistoletów naraz, szczęściem, żaden
z nich nie trafł ani mnie, ani konia. Wkrótce usły-
szałem doganiającego mnie nieprzyjaciela. Jeden
z nieprzyjaciół krzyczał coś po turecku, zapewne
wzywał, abym się poddał, równał się już z koniem
z mojej prawej strony, gdy moje rozpaczliwe
machnięcie pałaszem osadziło jego konia, a ja nie
ścigany, przypędziłem do pułku. Innym razem,
a było to 4 marca 1854 roku, poszedłem do re-
duty, leżącej nad Dunajem, gdzie miałem po-
przednio nadzór nad sypaniem okopów i gdzie
pozostawał jeszcze pod moim nadzorem instru-
ment szańcowy, gdy tymczasem zajęty byłem po-
mniejszą budową umocnień przy pikiecie kozac-
kiej. W reducie byt wówczas mój brat, junkier
Fortunat Miecznikowski. Pełnił on tam służbę ze
swą kompanią, którą żołnierze objęli jak zwy-
kle nocą dla uniknięcia wystrzałów nieprzyjaciel-
skich. Chciałem Miecznikowskiemu zanieść kotle-
tów i porcję wódki i pomimo nakazu, ażeby bez
polecenia nikt nie ważył się wchodzić do redu-
ty, mając za wymówkę szańcowy instrument, do-
ręczyłem bratu śniadanie. W reducie urządzone
były zimą koszary, w których ogrzewali się ofice-
rowie i żołnierze, powracający z pikiet. Kiedy
tani wszedłem, oficerowie zajadali jakieś mięsiwo
po tęgim hauście gorzały, wypitym sobie dla roz-
grzania się i dodania odwagi, Moje przybycie oży-
wiło towarzystwo, ponowiły się kielichy, a raczej
piliśmy bez nich, wprost z butelki, z przymów-
kami:  Dusza zna miarę", gawędziliśmy, żarto-
waliśmy. Na koniec kapitan Jurjew, dowódca
kompanii i całej reduty, widząc bladość Mieczni-
kowskiego, wystąpił z przymówkami, że tchórzy,
ale ten już do swych żartobliwości powrócić nie
mógł i blady był nadzwyczajnie. Tłomaczyłem
Miecznikowskiego, mówiłem, jest słaby, dlatego
blady, a chcąc odsunąć wszelkie podejrzenia i bę-
dąc pewnym, że za ukazaniem się naszym na wa-
łach nieprzyjaciel nie omieszka strzelać ze sztuce-
rów, zawołałem:  Pójdziemy na wały, obejdzie-
my redutę naokoło, a dowiedziemy, żeś nie
tchórz". Miecznikowski przyjął wezwanie, ale gdy
podeszliśmy do wału, zreflektował się i zaczął mi
tłomaczyć, że niepotrzebne narażanie się jest nie-
rozsądkiem, a nie męstwem. Słowem, odmówił
mi towarzyszenia po wałach naokoło reduty. Sło-
wo się wymówiło przy oficerach i żołnierzach,
cofać się było niepodobna. Wyszedłem zatem na
wał, a ponieważ pośpiech w oczach wszystkich
zdradzałyby obawę, zatem wolnym krokiem obszed-
łem wały. Czternaście pojedynczych kul przelecia-
ło koło mnie, ale gdym już schodził z wału, żoł-
nierze spostrzegli, że Turcy znacznym oddziałem
wbiegli na wały, szykując broń na mnie. Słysząc
o tym, artyleryjski oficer Nikoforow dał rozkaz
swym żołnierzom, ażeby jednoróg wytoczyli na
barbak i wymierzyli w nieprzyjaciela. Kapitan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta