[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie ma powodu tak się denerwować - powiedział ugodowo. - Nie wiedzieliśmy, że
ona jest zajęta.
Guy miał ochotę uderzyć zblazowanego młodzieńca, ale tylko wycedził przez
zaciśnięte zęby:
- Powinniście wiedzieć, że kobiet się nie zaczepia. Dżentelmen chroni damy i się nie
narzuca.
- No tak... - bąknął któryś.
Guy uznał, że podchmieleni młodzieńcy nie są dla niego przeciwnikami i z pogardą
odwrócił się do nich plecami. Ujął Felicję za ramię, zaprowadził do faetonu i pomógł jej
wsiąść. Sam szybko wskoczył na kozioł i jednym plaśnięciem szpicruty dał znak
koniom, by ruszyły.
- Dziękuję - powiedziała Felicja. - Nie pomyślałam, że coś takiego może się zdarzyć.
- W ogóle nie pomyślałaś - odparł szorstko Guy, choć bardzo się cieszył, że nic jej się nie
stało. - Nie wolno ci wychodzić samej. Tego nie robi się nawet w dzień, a co dopiero o
zmierzchu. To nie jest wieś.
- Nie sądziłam, że zejdzie mi tak długo - wyjaśniła i odsunęła się od niego.
- To nie jest wytłumaczenie. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
Guy wprawnie kierował końmi, prowadząc je przez labirynt londyńskich ulic.
Pochłonięty myślami aż się zdziwił, gdy zobaczył, że dojechał pod hotel. Rzucił wodze
służącemu i obszedł faeton, by pomóc Felicji zsiąść. Ona jednak zignorowała wyciąg-
nięte ramię i zdołała samodzielnie zejść na ziemię. O dziwo, nie zachwiała się przy tym
i nie zaplątała w spódnice.
Przeszła obok niego dumnie wyprostowana. Nie zatrzymywał jej. Nie chciał
sprowokować sceny, bo powodów do plotek na ich temat i tak nie brakowało.
Ruszył więc jej śladem, zdecydowany odprowadzić ją aż na górę. Chciał mieć pewność,
że Felicja bezpiecznie zamknie za sobą drzwi.
- Stąd na pewno mogę sama wrócić do pokoju, lordzie Chillings - oznajmiła lodowatym
tonem.
Zauważył buntowniczy wyraz na jej twarzy. Na policzkach miała rumieńce, nie
wiadomo od chłodu czy od złości. Włosy sprawiały takie wrażenie, jakby bawił się nimi
kochanek i potem byle jak je spiął, aby zachować pozory przyzwoitości. Omal nie jęknął
głośno, takie wrażenie zrobił na nim ten widok.
- Jak łaskawa pani sobie życzy - powiedział ironicznie, okręcając się na pięcie.
Za plecami usłyszał ciche sapnięcie, ale się nie odwrócił. Przecież Felicja zażyczyła
sobie, żeby poszedł. Najważniejsze, że była bezpieczna, a on musiał spokojnie
pomyśleć, na co tutaj, w hotelu, nie miał najmniejszych szans.
Chwilę pózniej siedział znowu na kozle faetonu. Był jednak zanadto poirytowany, by
jechać do domu, skierował się więc do klubu.
Przy drzwiach podał kapelusz i płaszcz kamerdynerowi.
- Przynieś mi butelkę porto - zarządził. Zrobił krok w głąb i zmienił decyzję. - Nie,
przynieś dwie butelki.
Służący skinął głową i poszedł zrealizować zamówienie. Tymczasem Guy znalazł sobie
wielki fotel w mrocznym kącie i właśnie tam się usadowił. Nie miał najmniejszej ochoty
na towarzystwo.
Służący szybko przyniósł dwie butelki i nalał kieliszek ciemnoczerwonego wina, po
czym znikł. Guy wypił wino do dna i zaczął się zastanawiać, czy nie powinien był
zamówić whisky. Uznał jednak, że jeszcze zdąży.
Wpadł w taki nastrój, że dwie butelki porto wydawały się dalece niewystarczające. Był
wściekły na Felicję, lecz jeszcze bardziej na siebie, że stała się dla niego całym światem.
Nigdy czegoś takiego nie przeżywał.
- Kolejna pijacka noc, braciszku?
Guy podniósł głowę i zobaczył Dominica. Był w nieskazitelnym wieczorowym stroju i
trzeba było mu oddać sprawiedliwość, że prezentował się w nim znakomicie.
- A ty co tu robisz? Zwykle nie zachodzisz do tego klubu. Dominic przysunął sobie
krzesło, usiadł na nim okrakiem, a ręce splótł na oparciu.
- Och, opuściłem Almacka" i doszedłem do wniosku, że jeszcze nie chce mi się wracać
do domu.
Guy uniósł brwi.
- Ty? Na tym małżeńskim targu? Po co ci to?
- Towarzyszyłem pannie Lucy Duckworth. - Zniżył głos i dodał z niesmakiem: -I jej
siostrze, Pannie Niezadowolonej. Ona naprawdę jest jak rzep na końskim zadzie.
Wbrew sobie Guy zachichotał.
- Obawiam się, że jutro złoży mi wizytę. - Westchnął, spochmurniał i dolał sobie wina. -
Nawiasem mówiąc, ma prawo być zła.
- Nie ona jedna - powiedział Dominie. - Możesz zajrzeć do księgi zakładów.
Guy jęknął.
- Jest tam coś na temat wczorajszego wydarzenia? Dominic skinął głową.
Guy pamiętał aż za dobrze, do czego skłoniły takie wpisy zaprzyjaznionych z nim
księcia Brabornea oraz hrabiów Ravensforda i Pertha. Musieli poślubić swoje damy.
Wiedział, że wpis, dotyczący jego osoby, przepełni go głębokim niesmakiem.
Uniósł się z fotela.
- Podejrzewam, że ignorowanie tego nie ma sensu.
- Chyba nie. - Dominic ruszył za nim. - Nie sądzę jednak również, żebyś chciał kogoś z
tego powodu wyzwać. Skandalu i tak nie unikniesz.
Guy spojrzał na brata z wyrazną irytacją.
- Aż tak zle?
Dominic wzruszył ramionami.
- Sam zobacz.
Guy podszedł do książki i dopiwszy wino, zaczął ją kartkować.
Wicehrabia C. Zaręczony z jedną, spółkuje z drugą. Stawiam 500 funtów, że nie
poślubi żadnej z nich".
Guy ostrożnie zamknął książkę i rozejrzał się po zatłoczonej sali. Niektórzy mężczyzni
bacznie mu się przyglądali. Inni nie zwracali nań uwagi, czy to z szacunku dla jego
prywatności, czy z zakłopotania tym, co zapisano w księdze.
- Powinienem stąd niezwłocznie wyjść.
- Masz rację - przyznał Dominic, widząc wściekłość brata.
Guy wziął plaszcz, kapelusz i laseczkę od lokaja pilnującego drzwi i wyszedł na dwór.
Całkowicie zlekceważył swojego służącego, który czekał przed drzwiami z faetonem.
- Jedz za nami - zwrócił się do chłopaka Dominic, nie ulegało bowiem wątpliwości, że
Guy w tej chwili jest zanadto wściekły, by mieć głowę do tak prozaicznych spraw jak
własny powóz.
Mgła wisiała nad ulicami, toteż widoczność była mocno ograniczona. Odczuwało się
przenikliwy chłód, kałuże zamarzały.
- Ten wpis nie był żartem - syknął Guy przez zaciśnięte zęby. - Sytuacja Pertha była
inna.
Dominic skinął głową.
- Owszem. Ten wpis miał ci napsuć krwi. - Zerknął na brata kątem oka. - Nie
wiedziałem, że masz wroga.
- Każdy ma kogoś, kto go nie lubi. - Z pasją uderzał laską o udo. - Pewnie napisał to
ktoś, kto zamierza wzbogacić się o pięćset funtów.
Dominie milczał przez dłuższą chwilę.
- Co zamierzasz? - spytał w końcu.
- A co mogę zrobić? Jestem winny. Nawet wyznałem to całemu światu, ponieważ bez
względu na konsekwencje nie umiałem się zdobyć na kłamstwo.
- Zawsze miałeś przesadne skłonności do ujmowania się honorem - powiedział
Dominic. - Dziękuję Bogu, że pod tym względem nie jestem do ciebie podobny.
- Po przeczytaniu tego wpisu niewiele mi brakuje, żebym przyznał ci rację - odparł
Guy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]