[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ciebie.
Po raz pierwszy od przyjazdu z Brazylii Maria otworzyła się przed mężczyzną.
Potrzebowała tego. W miarę jak opowiadała mu o sobie, zrozumiała, że choć uprawiała
niezbyt konwencjonalny zawód, opróc z tygodnia spędzonego w Rio i pierwszego mie siąca w
Szwajcarii jej życie było bardzo monotonne. Dom, praca, dom, praca - i nic poza tym.
Gdy skończyła, znów siedzieli w barze - tym razem na drugim krańcu miasta, daleko
od Drogi Ś więtego Jakuba.
- Cóż więcej mogę ci powiedzieć? - zapytała.
- Na przykład do widzenia.
Tak. To popołudnie nie było takie jak inne. Maria była poruszona. Czuła się
niezręcznie, otworzyła bowiem drzwi swojej duszy i teraz nie wiedziała, jak je za mknąć.
- Kiedy będę mogła zobaczyć obraz?
Ralf podał jej wizytówkę swej agentki w Barcelonie.
- Zadzwoń do niej za sześć miesięcy, jeżeli będziesz jeszcze w Europie. Portrety
genewczyków sławnych i nikomu nieznanych będą najpierw wystawione w Berlinie, a potem
objadą całą Europę.
Maria przypomniała sobie o kalendarzu, o dzie więćdziesięciu dniach, które dzieliły ją
od powrotu do Brazylii, o zagrożeniu, jakie niosła jakakolwiek zna jomość, jakakolwiek więź.
„Co jest w życiu ważniejsze? - pomyślała. - Żyć pełnią czy udawać, że się żyje? Czy
powinnam zdobyć się na odwagę i powiedzieć, że to popołudnie, kiedy ktoś mnie zechciał
wysłuchać bez krytyki i złośliwości, jest najpiękniejszym popołudniem, jakie tu przeżyłam?
Czy raczej skryć się za pancerzem niezłomnej, obdarzonej „światłem” kobiety i odejść bez
słowa?”.
Kiedy szli Drogą Ś więtego Jakuba, kiedy opowiadała o swym życiu, była szczęśliwa.
Mogła się tym zadowolić - dostała już piękny prezent od życia.
- Wpadnę cię odwiedzić - powiedział Ralf Hart.
- Nie rób tego! Niedługo wraca m do Brazylii. Nie mamy sobie już nic więcej do
powiedzenia.
- Przyjdę do ciebie jako klient.
- Upokorzyłbyś mnie.
- Przyjdę więc, byś mnie ocaliła.
Wyznał jej, że stracił zainteresowanie seksem. Chciała powiedzieć, że odczuwa to
samo, lecz ugryzła się w język - posunęła się już za daleko w swych zwie rzeniach, mądrzej
będzie zachować milczenie.
To było takie żałosne! Znów stał naprzeciw niej mały chłopiec - tylko ten nie prosił o
ołówek, lecz potrzebował bliskości. Tamtemu chłopcu zabrakło pewności si ebie, zrezygnował
po pierwszej nieudanej próbie. A ona nie umiała temu zaradzić. Byli dziećmi, a dzie ciom to
się przytrafia - żadne z nich nie popełniło błędu. Ta myśl niosła wielką ulgę. Maria poczuła
się lepiej. Wcale nie zaprzepaściła wtedy pierwszej w swym życiu okazji. To przydarza się
wszystkim, w ten sposób każdy z nas rozpoczyna poszukiwania swojej drugiej połowy.
Lecz teraz wyglądało to inaczej. Choć miała zrozu miałe powody, by się wycofać
(wraca do Brazylii, jest prostytutką, nie mieli czasu się poznać, seks jej nie interesuje, nie
chce nic wiedzieć o miłości, musi nauczyć się zarządzania farmą, nie zna się na malarstwie,
pochodzą z dwóch różnych światów), poczuła, że życie rzuca jej wyzwanie. Nie była już
dzieckiem i musiała wybierać.
Nie odezwała się ani słowem. W milczeniu uścisnę ła mu rękę, zgodnie z tutejszym
zwyczajem, i wróciła do domu. Jeżeli naprawdę jest takim mężczyzną, jakie go pragnęła, jej
milczenie nie powinno go odstraszyć.
Fragment pamiętnika Marii napisany jeszcze tego samego dnia:
Dziś, gdy szliśmy brzegiem jeziora, mężczyzna, któ ry mi towarzyszył - malarz żyjący
na antypodach mojego świata - wrzucił do wody mały kamyk. Tam gdzie wpadł kamyk, na
wodzie pojawiły się kręgi, które do tarły do przepływającej obok kaczki. Nie spło szyła się,
tylko zakołysała radośnie na tej nieoczekiwanej fali.
Parę godzin wcześniej weszłam do kawiarni, usły szałam czyjś głos i to było tak, jakby
Bóg wrzucił tam kamyk. Fale energii dotarły do mnie i do mężczyzny, który malował w kącie
jakiś portret. On wyczuł wibracje i ja je wyczulam. Co dalej?
Malarz wie, kiedy znajduje odpowiedni model. Mu zyk wie, kiedy jego instrument jest
nastrojony. A ja mam świadomość, że pewnych zdań w tym pamiętniku nie napisałam ja, lecz
kobieta pełna „światła”, którą je stem, ale której nie godzę się w sobie uznać.
Mogę przy tym twardo obstawać. Ale mogę rów nież, jak ta kaczka, zabawić się i
cieszyć falą, która nagle pomarszczyła taflę jeziora.
Ten kamień ma swoją nazwę: namiętność. Może to piękno spotkania dwojga ludzi ,
miłość od pierwszego wejrzenia, ale nie tylko - także emocje, jakie wzbudza to, co
nieoczekiwane, robienie czegoś z entuzjazmem, wiara, że uda się spełnić marzenia.
Namiętność wysyła sygnały, jak mam pokierować swoim życiem, i muszę nauczyć się te
sygnały rozszyfrowywać.
Wolałabym wierzyć, że jestem zakochana w kimś, kogo nie znam i kogo nie
uwzględniałam w moich planach. W ciągu ostatnich miesięcy za wszelką cenę usiło wałam
panować nad sobą, wzbraniałam się przed miło ścią. Odniosło to przeciwny skutek: podbił
moje serce pierwszy mężczyzna, który spojrzał na mnie inaczej.
Na szczęście nie poprosiłam go o numer telefonu, nie wiem, gdzie mieszka, mogę go
stracić, nie czując się winna, że przepuściłam okazję.
A nawet jeśli tak jest, jeśli już go straciłam, zyskałam jeden dzień szczęścia. Świat jest,
jaki jest, i każdy dzień szczęścia graniczy niemal z cudem.
Gdy weszła tego wieczoru do „Copacabany”, już na nią czekał. Był jedynym klientem.
Milan, który przyglądał się Marii z pewną cie kawością, pomyślał, że dziewczyna przegrała
bitwę.
- Napijesz się drinka?
- Muszę pracować. Nie chcę stracić tej posady.
- Jestem klientem. To propozycja zawodowa.
Mężczyzna, który ledwie parę godzin temu wydawał się tak pewny siebie, wprawnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]