[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzucić okiem na chatę, którą pomagał budować. Choć za-
chodzące słońce świeciło mi prosto w oczy, zauważyłem,
że nie jest ubrany jak marynarz.
Miał na sobie mocno sfatygowany półkożuszek,
czapkÄ™ z daszkiem i znoszone buty.
Hej tam! zawołałem. Lepiej się pospiesz, bo
zostawiÄ… ciÄ™ na brzegu!
Odwrócił się ku mnie. Widziałem tylko ciemną syl-
wetkę na tle nieba rozświetlonego wieczorną zorzą. Miał
opuszczone ręce i dziwnie przekrzywioną głowę. Nie wy-
warł na mnie dobrego wrażenia.
Pragnąłem z całej duszy, by jak najszybciej zszedł
na dół, na plażę, i dołączył do pozostałych. %7łałowałem, że
zwróciłem na siebie jego uwagę.
Czując się coraz bardziej głupio, schodziłem ku
obozowi. Przez jakiś czas musiałem patrzeć uważnie pod
nogi, a kiedy ponownie podniosłem wzrok, stwierdziłem z
ulgą, że mężczyzna zniknął.
Jakiś czas potem dotarłem na plażę, gdzie czekał
pan Eriksson z resztą załogi, żeby się pożegnać. Nie było
tam ani Algiego, ani Gusa, a ludzie wydawali siÄ™ bardzo
niespokojni i zerkali co chwila przez ramiÄ™ na zachodzÄ…ce
słońce. Nie dostrzegłem nikogo w sfatygowanym półko-
żuszku, spytałem więc o to pana Erikssona. Spojrzał na
mnie ostro, popatrzył na swoich ludzi, a następnie ujął
mnie za ramię i odprowadził na bok.
Pomylił się pan rzekł przyciszonym głosem.
Nikogo tam nie było.
Oczywiście, że był! odparłem tonem nieznoszą-
cym sprzeciwu.
Widocznie odpłynął poprzednią łodzią.
Eriksson skrzywił się i pokręcił głową. Pomyśla-
łem, że zapewne zinterpretował moje słowa jako oskarże-
nie jednego z jego ludzi o próbę kradzieży, dodałem więc
pospiesznie:
Zresztą, nieważne. Wspomniałem o nim tylko
dlatego, że obawiałem się, że może zostać. Roześmiałem
się niezręcznie. Wolelibyśmy uniknąć niezapowiedzia-
nych gości.
Kapitan otworzył już usta, ale zanim zdążył się
odezwać, nadeszli Gus i Algie z pożegnalnymi podarunka-
mi w postaci wina i cygar. Moi towarzysze wygłosili krót-
kie, niezgrabne podziękowania, pan Eriksson zaś
poczerwieniał i odpowiedział dość szorstko i równie nie-
zgrabnie, ale oni chyba tego nie zauważyli. Kiedy przyszła
kolej na mnie, zamknął moją dłoń w niedzwiedzim uścisku
swojej ręki.
Udanego zimowania, profesorze powiedział,
kiedy nasze oczy się spotkały.
Wtedy nie wiedziałem, jak zinterpretować wyraz
jego twarzy.
Teraz zastanawiam się, czy to nie było współczu-
cie. Chwilę potem siedział już w łodzi, a jego ludzie spy-
chali ją na wodę. Obejrzał się, lecz nie na nas, tylko na
chatę. Ja też spojrzałem w tamtym kierunku, ale zobaczy-
łem jedynie psy ujadające i szarpiące się na uwięzi. Stali-
śmy we trzech na brzegu i odprowadzaliśmy wzrokiem
łódz pÅ‚ynÄ…cÄ… na Isbjørna.
Ludzie weszli na statek, a gdy wciągnęli łódz na
pokład, rozległ się stukot silnika i statek zaczął szybko na-
bierać prędkości. Po słońcu pozostała krwawa łuna nad ho-
ryzontem.
Algie nagle uderzył się w czoło otwartą dłonią, po
czym co sił w nogach popędził do chaty i wciągnął na
maszt flagę martwego petrela, którego ustrzelił rano.
Przytwierdził ptaka za jedno skrzydło, a wiatr rozpostarł
drugie i zaczął trzepotać truchłem jak prawdziwą flagą.
OdpÅ‚ywajÄ…cy Isbjørn zasalutowaÅ‚ w odpowiedzi
banderą. Wkrótce opuścił zatokę i zniknął za cyplem.
I zostało ich tylko trzech powiedział Algie, kie-
dy stanÄ…Å‚ obok nas.
Gus nie odpowiedział, a ja z trudem powstrzyma-
Å‚em gest irytacji i zniecierpliwienia.
Zaczekajcie tutaj! rzucił Algie.
Ponownie pobiegł do chaty i wrócił zaraz z butelką
whisky, butelkÄ… wody i trzema metalowymi kubkami w
skórze. Dzwigał też jakieś tajemnicze zawiniątko; okazało
się, że to bryła lodu, którą minionego dnia wyrąbał z lo-
dowca.
Mamy pierwszą prawdziwą noc wysapał.
Istotnie. Słońce znikło, od strony morza nadciągnę-
ły szare chmury i zasłoniły horyzont, zza którego sączył się
jego dogasajÄ…cy blask.
Wznieśliśmy toast na powitanie nocy.
7
28 sierpnia
Zdaje się, że z początku byłem trochę podminowa-
ny, ale już nie jestem. Kilka tygodni ciężkiej, monotonnej
pracy pomogło mi odzyskać równowagę.
Wstajemy o wpół do siódmej i ubieramy się przy
piecu. Ten, na kogo wypada dyżur przy psach, wypuszcza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]