[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żołnierzy. W uszach huczało mi jak w słuchawkach. Nagle ściana ludzi poruszyła się,
odprysła.
- What's happened? - powtórzył nieco ostrzej Pierwszy Porucznik. Dotykał stopą
ziemi. Zdawało się, że wypryśnie z auta. - Kto skrzywdził tych ludzi? Czemu oni tak krzyczą?
Co się stało?
%7łołnierz z karabinkiem opuszczonym lufą na dół wyszedł z tłumu, a za nim
przepychali się pozostali dwaj, którzy wtedy palili papierosy. Nim jednak ten, który szedł
przodem, zdążył coś powiedzieć, zwróciłem się do oficera.
- Nothing, sir123. Nic się nie stało - uspokoiłem go bagatelizującym ruchem ręki i
uprzejmym poddaniem całego ciała. - Nic się nie stało. Zastrzeliliście przed chwilą
dziewczynę z obozu.
Pierwszy Porucznik wyskoczył z auta jak zwolniona raptem sprężyna. Twarz jego
spłynęła przelotnie krwią i pobielała.
- My God124 - powiedział. Musiało mu nagle zaschnąć w ustach, gdyż krzywiąc się,
wypluł gumę. Różowa grudka zaczerwieniła się w kurzu drogi. - My God! My God! -
Chwycił się za głowę.
- My tu, w Europie, jesteśmy do tego przyzwyczajeni - odrzekłem obojętnie. - Przez
sześć lat strzelali do nas Niemcy, teraz strzeliliście wy, co za różnica?
Przez niski kurz jak przez płytką rzekę, nie oglądając się, ciężkim krokiem odszedłem
w głąb koszar, do swoich książek, do swoich gratów, do swojej kolacji, którą już pewnie
zafasowano. Cisza jak napęczniały balonik pękła z trzaskiem w uszach. Teraz dopiero
uświadomiłem sobie, że nad ciałem dziewczyny tłum ciasno skupił się i patrząc w oczy
żołnierzom cały czas wrogo skandował:
- Ge-sta-po! Ge-sta-po! Ge-sta-po!
V
%7łołnierska sala leżała w gruzach. Na stołach i na podłodze rozbite skorupy
porcelanowych misek bielały w gęstym mroku jak oskrobane z włókien wyschłe kości.
122 I do (ane.) - tu: mówię
123 Nothing, sir (ang.) - Nic, proszę pana
124 My God (ang.) - Mój Boże
59
Zciągnięte z łóżek sienniki zwieszały się ku ziemi bezwładne, jakby były zabite. Z szaf, jak z
otwartych, wypaproszonych brzuchów, wylewały się szmaty i stłamszone leżały na ziemi. -
Pod nogami szeleściły zwały podartych, zduszonych książek. W powietrzu unosił się stęchły,
piwniczny, trupi zapach, jakby te szmaty, sienniki, skorupy i książki, porozbijane i
poszarpane, gniły i rozkładały się dalej.
Siny kwadrat okna, otwartego w noc, rozkwitł jak olbrzymim kwiatem - czerwoną
rakietą. Strzelano z wysokiej wieży koło bramy. Aagodne światło bezszelestnie spłynęło po
oknie jak świeża krew. Cienie zachwiały się, zawahały jak rozkołysana woda i podniosły się
do góry.
Korzystając ze światła, zajrzałem do szafy. Wygarnięto z niej wszystko, cokolwiek
nadawało się do użytku, resztę zniszczono. Na dnie domacałem się w garnku ocalałych
płatków kartoflanych. Zaszeleściły w palcach jak suche, pokruszone liście.
Rakieta spłynęła na bruk, podskoczyła kilkakrotnie, błysnęła silniej czerwienią i
zgasła. Zrobiło się zupełnie ciemno. Podszedłem do łóżka i pomacałem ręką. Palce
przeszorowały po szorstkim sienniku. Koca nie było. Ukradli. W głębi sali ktoś z jękiem
poruszył się na łóżku. Przeleciał jakiś przenikliwy strzęp szeptu, stłumiony, urwany chichot
rozpłynął się w nagłym chrzęście słomy. Umilkło.
- Cygan? Cygan, bracie, to ty? - zapytałem z ogromną ulgą. Ruszyłem do szafy i
czepiając się łóżek brnąłem w głąb sali. Rozbite szkło zachrzęściło pod nogami. - Cygan,
jesteś? - Zatrzymałem się niepewnie i czekałem w napięciu.
- A gdzież bym był, jak mnie tak wszystko pieruńsko boli! - zajęczał w ciemności
Cygan. Siennik znów zachrzęścił niespokojnie. - Ten naród ludzki, co oni narobili! %7łebym ja
był tego nie dożył. Nie było nikogo, nikt po jedzenie nie poszedł...
- Nikt nie przyniósł kolacji? - krzyknąłem z rozpaczą. Poczułem nagły przejmujący
głód. Oparłem się o stół. Namacałem krzesło. Usiadłem. - Nie ma kolacji - powtórzyłem
machinalnie.
- A jutro transport i znowu jeść nie dadzą.
- Nie było nikogo, nikt nie pilnował - ciągnął płaczliwie Cygan, zachłystując się
słowami jak płaczem. - Wpadli do sali, wszystko rozbili, rozkradli. Panie Tadku, żebyś pan
widział, żebyś pan tylko widział, toby panu chyba serce pękło. Książki pana porozdzierali,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]