[ Pobierz całość w formacie PDF ]
patrzÄ…cej w huczÄ…ce rude niebo...
Ostatnie miesiące okupacji są bardzo ciężkie. Mama ma więcej siwych włosów na głowie,
w czerwcu listy od Janusza przestały przychodzić, martwi się. Wiemy już z Tadeuszem, że
była wsypa w Aodzi, że Janusz jest już badany przez gestapo, siedzi w więzieniu. Nie
mówimy o tym mamie, opowiadamy o różnych sytuacjach w konspiracji, kiedy trzeba na
długi czas zniknąć. Pracownica Janusza z konspiracji wspominała: Janusz na kilka dni przed
aresztowaniem powiedział nagle ni stąd ni zowąd - jakby przeczuwając, co się stanie -
«Najbar-dziej żal mi matki mojej...»".
Szary listopadowy dzień, nagle dom pełen jest żandarmów, nie wiadomo, kiedy weszli.
Przewracają wszystko, zaglądają w każdy kąt, nawet pod portret Kościuszki. Pytają, gdzie
byliśmy o którejś tam godzinie, kto u nas jeszcze mieszka. Tadeusz przyszedł niedawno z
oddziału w lesie, jest też Wiesława, musiała uciekać z Radomska: wyszli przed dwoma
godzinami do miasta. %7łandarmi przeglądają książki, wybebeszają szafę. Mama jest spokojna,
trochę bledsza. Aączy nas wspólna myśl, że Tadeusz z Wiesławą mogą teraz wracać, te ich
"dokumenty", będzie niedobrze... Zanim zamieniliśmy kilka słów, mama wychodzi przed
dom, za furtkę, aby ich zawrócić. Przypadek jest łaskawy, żandarmi zwinęli się, odjechali.
Tadeusz z Wiesławą wrócili godzinę pózniej.
Mrozny styczeń, śnieg. Na szosie rwący potok uciekającego Wehrmachtu. W kierunku miasta
widać pikujące stukasy, słychać detonacje. Rosną słupy dymów, to palą się trafione przez
stukasy czołgi. Rosjanie włamują się już do miasta. O szarówce na szosie za oknem widać
tylko pojedyncze grupy uciekających Niemców. Przed domem kilku żandarmów z pancerfau-
stami, po paru minutach oni też odchodzą. Jest już wieczór, kiedy do mieszkania wchodzi
trzech młodych w mundurach Luftwaffe, zmordowani, zarośnięci. Pytam, jak daleko są
Rosjanie. Niemiec macha ręką: "Noch weit..." i do mamy "trin-ken...", powtarza "trinken"...
W oczach mamy nie ma ani strachu, ani nienawiści. Robi im zbożową kawę, podaje. Piją,
Iiiwalą się na podłogę pod oknem, zasypiają. Noc jak w malignie, nie śpimy. O świcie nagła
strzelanina, blisko, wybuchy, ci trzej zrywają się, wybiegają, rozpływają się w szarym
śniegu i mgle. Mama odeszła od nas w mieście, które nazywało się kiedyś Gleiwitz, a teraz
Gliwice. Czasem myślę, aby pojechać i zobaczyć Lututów, niewielką miejscowość, gdzie
mama przyszła na świat w roku 1896, sto lat temu. To, co w naszym domu było najdroższe i
najpiękniejsze, to Mama.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]