[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stałaś się niezmiernie ważną częścią mojego życia. Jeżeli nie zechcesz zostać moją żoną, stanę
się najnieszczęśliwszym z ludzi. I nigdy, przenigdy nie uwolnię się od myśli o tobie. %7łeby cię
uszczęśliwić, chętnie podarowałbym ci cały świat.
Powiedział to bardzo spokojnie i pewnie, lecz jego słowa wcale nie rozwiały wątpliwości
dręczących Eve. Wciąż nie mogła uwolnić się od myśli, że Marcus chce się z nią ożenić nie
tylko z miłości.
- Będę bardzo szczęśliwa - powiedziała z westchnieniem -odnawiając swoją obietnicę zostania
twoją żoną... Tyle że, Marcusie, wcale nie pragnę całego świata. Tytuły i bogactwa nic dla mnie
nie znaczą. A i ta jedyna rzecz, na której tobie tak bardzo zależy, nie jest już dla mnie istotna.
Zmarszczył brwi.
- Sądzę, że mówisz o Kopalni Atwoowdzkiej? -Tak.
- Eve, spójrz na mnie... Powoli podniosła na niego oczy.
- Po wizycie twojej przyjaciółki, panny Parkinson, zastanawiałem się nad tym bardzo poważnie.
To, co zasugeruję, może cię zaszokować i zaskoczyć, jednakże, za twoją zgodą, postanowiłem
ustanowić zarząd powierniczy nad kopalnią na rzecz naszych dzieci.
Eve na taką wieść wprost oniemiała. Patrzyła na niego z niedowierzaniem, wiedziała bowiem, ile
ta decyzja musiała go kosztować.
- Jeżeli się na to zgodzisz, tak właśnie postąpię - dodał.
- Ależ... ależ tak, tak, oczywiście. - Czyż mogła się nie zgodzić? Była ogromnie zaskoczona tą
propozycją i bardzo uradowana. Czuła się tak, jakby Marcus rzucił jej linę ratującą życie, linę,
której się mogła uchwycić. - Marcusie... czy jesteś tego absolutnie pewny?
- Absolutnie.
- No to... to co innego mogę powiedzieć? Przyjrzał jej się ze zmarszczonymi brwiami.
- Wydajesz się trochę zdezorientowana.
- Nie, wcale nie. Sądzę, że to bardzo dobry pomysł. Nie chcę tylko, żebyś zrobił coś, czego
będziesz potem żałował.
- Zapewniam cię, że nie będę żałował, a nasze dzieci w przyszłości odniosą z tego korzyść.
Jeżeli, oczywiście, Bóg nas nimi pobłogosławi.
- I... i zrobisz to dla mnie?
- Dla ciebie, moja najdroższa, zrobiłbym wszystko.
- Jednak to nie wydaje się sprawiedliwe. To ty masz prawo do tej kopalni. Całkiem
niekwestionowane prawo. Tak długo jej pragnąłeś. Chciałeś nią zarządzać tak jak twój ojciec, a
przed nim także twój dziadek. Oddanie jej w ręce powierników będzie dla ciebie bolesne, bo
przecież to oznacza, że będą nią administrowali inni.
Marcus uśmiechnął się z lekką ironią.
- Czasami, Eve, bywa tak, że otrzymanie czegoś upragnionego nie jest wcale sprawiedliwe.
Jeżeli zostanę właścicielem Kopalni Atwoowdzkiej, zawsze będziesz miała wątpliwości. Zawsze
będziesz wątpiła w moją miłość, a jest to ostatnia rzecz, której pragnę. Mam całkowitą pewność,
że postępuję słusznie. Poza tym powiernikami uczynię ludzi, którym naprawdę ufam.
Eve, słuchając tych słów, patrzyła na Marcusa z bijącym sercem, niezdolna uwierzyć, że robi dla
niej coś takiego. Przecież jednym zdecydowanym pociągnięciem sprawił, że zniknęły jej
wątpliwości. Eve z całą pewnością wiedziała już, że ją kocha. Jego oczy płonęły, gdy na nią
patrzył, płonęły miłością i namiętnością, którą przedtem tak rozpaczliwie pragnęła w nich
zobaczyć. A jej oczy błyszczały ze szczęścia.
- Więc co mam na to powiedzieć?
- Powiedz tylko, że odnawiasz obietnicę zostania moją żoną.
- Tak... odnawiam ją. Nie ma nic, czego pragnęłabym bardziej niż naszego małżeństwa.
- Eve, kiedy z takim pośpiechem opuściłaś Burntwood Hall... to przecież Gerald musiał się
zastanawiać nad tego przyczyną. Czy mu przypadkiem nie powiedziałaś, że się nie pobierzemy?
- Nie, nie powiedziałam mu tego.
Słysząc to, Marcus uśmiechnął się szeroko, jedna jego brew powędrowała w górę, a gdy się
odezwał, ton jego głosu świadczył o tym, że znowu się z nią droczy.
- Rozumiem. Zastanawiam się więc, czy nie było tak, że nie miałaś co do tego stuprocentowej
pewności.
- Wcale tak nie było - stwierdziła z szelmowską miną. -Tak, chciałbyś, abym przyznała, że taki
właśnie był powód, ale chodziło o coś innego. Chciałam tylko, żeby Gerald trochę dłużej łamał
sobie głowę. Czy to tak zle?
- Jeżeli wezmie się pod uwagę, jak okropnie cię traktował, to nie. Nie było w tym nic złego.
Chcę jednak, żebyś aż do naszego ślubu mieszkała w Brooklands.
- Nie, nie. Sądzę, Marcusie, że będzie najlepiej, jeżeli przez ten czas będę mieszkać u Emmy.
Marcus zmarszczył brwi.
- Wolałbym mieć cię w Brooklands, gdzie mógłbym cię pilnować.
Eve poczuła się tak, jakby zimna dłoń ścisnęła jej serce.
- Czy sądzisz, że Gerald będzie mi nadal zagrażał? Marcusowi przemknęło przez myśl, że Gerald
człowiek podły i zdeterminowany - może się uciec do czegoś więcej niż tylko słownych grózb.
Ponieważ jednak nie chciał Eve niepokoić, zatrzymał tę obawę dla siebie.
- Mam szczerą nadzieję, że nie.
- A zatem proszę cię, zawiez mnie prosto do państwa Parkinsonów. Jeżeli się u nich schronię,
Gerald aż do naszego ślubu nie będzie wiedział, że wróciłam.
Marcus zmarszczył brwi. Nie podobał mu się taki plan, widząc jednak, że takie jest pragnienie
Eve, zgodził się.
- Dobrze, zawiozę cię tam, a sam, zaraz po powrocie, będę musiał pojechać do Leeds w
interesach. Załatwię też sprawę ustanowienia powiernictwa nad kopalnią. Będzie zarządzana
przez radę powierniczą, dopóki nasze dzieci nie dojdą do pełnoletności i nie obejmą nad nią
kontroli.
- Co jednak będzie, Marcusie, jeżeli nie będziemy mieli dzieci? Przecież to zdarza się w
niejednym małżeństwie.
- Wtedy skorzystają na tym dzieci moich braci. Jednakże ja - spojrzał jej głęboko w oczy - mam
szczerą nadzieję, że pokój dziecięcy w naszym domu będzie zapełniony, a żeby tak się stało...
zajmę się tym natychmiast po ślubie. Nauczę cię, jak się kocha, moja najdroższa, i mam
nadzieję, że okażesz się chętną i pełną entuzjazmu uczennicą.
Eve obdarzyła go olśniewającym uśmiechem.
- Nie mogę się już tego doczekać... Naprawdę cię kocham, Marcusie. Nie znajduję wprost słów,
żeby ci powiedzieć, jak bardzo.
Objął ją ciaśniej ramionami.
- Wiem. Także cię kocham, i to równie mocno jak ty mnie. Obiecaj, proszę, że kiedy będę w
Leeds, nie oddalisz się na krok z domu państwa Parkinsonów. Pamiętaj, Gerald nie może się
zorientować, gdzie jesteś, bo w przeciwnym razie może ci złożyć niezapowiedzianą wizytę. Ale
teraz - dodał pospiesznie - skończmy już z tym tematem. Mam inne, i to znacznie ważniejsze
rzeczy na głowie.
- O? Na przykład jakie?
- A takie, że chcę cię jak najszybciej pocałować. Czy się temu sprzeciwisz?
- Nie sprzeciwiałam się, kiedy całowałeś mnie poprzednio, więc...
- Doskonale. Jak rozumiem, że nie sprzeciwiasz się i teraz. - Przybliżył twarz do jej twarzy. -
Widzę, że naprawdę tego chcesz. Jednak pamiętając o naszej umowie, zawartej jakiś czas temu,
w myśl której nasze małżeństwo będzie przez pewien okres małżeństwem jedynie z nazwy,
zastosuję się do niej i przestanę cię całować, kiedy tylko tego zażądasz.
Eve z westchnieniem poddała mu się całkowicie. Wcale nie chciała, żeby przestał ją całować.
Przeciwnie, pragnęła, żeby ich pocałunek trwał w nieskończoność.
- Czy masz coś przeciwko temu, żebym nie dotrzymała tej naszej umowy? - zapytała szeptem.
- Nie, zapewniam. - Uśmiechnął się, pieszcząc jej policzek. - Witam to z entuzjazmem. Czuję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]