[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odmienność nie robi wrażenia.
- Witam, panno Fowler! - powitała ją recepcjonistka.
- Czy pan Kebalakile jest u siebie?
- Tak, prosił, żeby pani weszła.
- Zapraszam, panno Fowler! - David wychylił głowę z biura. - Rozgościła się pani?
A śniadanie smakowało?
Małpie na pewno.
- Zniadanie było pyszne. - W każdym razie to, co zdążyła zjeść. - Niestety, pojawi-
ły się problemy. Wspominam o nich tylko dlatego, że nie jestem na wakacjach.
- Chodzi o brak łączności - odgadł.
- Właśnie! Skoro o tym mowa, jak mam zadzwonić do room serwisu, skoro w po-
koju nie ma telefonu?
R
L
T
- Obok łóżka jest dzwonek. - David wykonał ruch imitujący pociąganie za sznurek.
- Wszystko jest opisane w broszurze informacyjnej.
Aha. Pech, że nie zdążyła do niej zajrzeć.
- Fajny pomysł z tym dzwonkiem. Szkoda, że nie można się dodzwonić do Cele-
brity".
David roześmiał się, biorąc jej słowa za dobry żart.
- Mówię poważnie. Chyba ma tu pan telefon satelitarny i internet?
- Oczywiście! Wszystko jest do pani dyspozycji.
- Co za ulga - odetchnęła.
- Kazałem wstawić dodatkowe biurko. - Wskazał niewielki stolik w rogu pomiesz-
czenia. - Cały dzień jestem w terenie, więc będzie pani miała biuro dla siebie.
- Dziękuję, to nam ułatwi współpracę. Jest jednak pewna drażliwa kwestia. O co
chodzi z panem McGrathem?
- Poznała pani Gideona? - David nie krył zaskoczenia.
- Tak, rozmawiałam z nim - przyznała.
- Doskonale! Biedak potrzebuje dobrego towarzystwa!
- Jasne. Problem w tym, że zajmuje domek państwa młodych. Co z tym robimy?
- Właśnie chciałem...
- Przecież wie pan, że jutro odbędzie się pierwsza sesja - przerwała mu, zanim za-
czął ją namawiać, by zgodziła się na zamianę domków. Rozumiała, że Gideon to stały
gość i z całego serca mu współczuła, ale musiała troszczyć się o swoich klientów. - Do-
myślam się, że jest sposób na ewakuację rannych i ciężko chorych.
- Oczywiście, przylatuje po nich helikopter. Gideon też mógł lecieć do szpitala, ty-
le że jego schorzenie nie wymaga hospitalizacji. Musi odpocząć, więc postanowił zostać.
- Rozumiem, ale...
- Według lekarzy tak będzie najlepiej.
- Tak, tak... Ale nie musi tu być, prawda?
- Nie musi - przyznał David - ale jest właścicielem tego ośrodka, więc sama pani
rozumie... - Uniósł do góry ręce, dając do zrozumienia, że nie jest w stanie nic zrobić.
Josie patrzyła na niego jak na kosmitę. Gideon jest właścicielem Leopard Tree?
R
L
T
- Nie wiedziałam - bąknęła. - Nie wspomniał o tym.
- Pewnie myślał, że pani wie. Gideon ma ośrodki na całym świecie, ale to była jego
pierwsza inwestycja. Osobiście nadzorował wszystkie etapy budowy.
Aha... Dobrze wyczuła, że zachowuje się jak pan na włościach.
- Skoro pan McGrath jest właścicielem ośrodka, zrozumie, że musi zwolnić domek.
A on wie o tym ślubie? - zapytała, tknięta złym przeczuciem.
- Trudno powiedzieć - odparł David. - Pewnie nie, bo nie zajmuje się takimi spra-
wami. Jest prezesem, więc planuje nowe projekty, obmyśla strategie rozwoju, buduje
ośrodki.
- Więc co tu robi?
- Leczy duszę. Gdzie miałby to zrobić, jak nie tu?
Duszę? David chyba chce powiedzieć, że szef się przepracował.
- Pewnie musi pani wykonać mnóstwo telefonów? - Dyplomatycznie dał do zro-
zumienia, że temat Gideona uważa za zamknięty.
Josie zamierzała go docisnąć, ale dała spokój. Po co biedaka dręczyć? Przecież nie
wezmie szefa na plecy i nie odeśle do wszystkich diabłów. Sama musi załatwić tę spra-
wę. Zje z Gideonem lunch i spróbuje przemówić mu do rozsądku. Nawet jeśli prywatnie
nie pochwala pomysłu ze ślubem, to jako biznesmen rozumie, że rozgłos to pewne zyski.
Czyli zamiast rosołku chilli.
- Proszę korzystać z mojego komputera - zachęcał David, jakby chciał wynagro-
dzić to, że nie może pomóc w usunięciu kukułczego jaja z miłosnego gniazdka nowo-
żeńców.
- Dzięki, faktycznie muszę sprawdzić mejle. Lista gości zmienia się z godziny na
godzinę. Jeśli dopisze nam szczęście, ktoś odwoła przyjazd.
R
L
T
ROZDZIAA PITY
Nieważne, czy przyjęcie będzie wysmakowane i szykowne, czy ekscen-
tryczne i zakręcone. Ważne, żeby miało indywidualny charakter. Trzeba uru-
chomić wyobraznię i wybrać ciekawy motyw przewodni".
Serafina March Zlub doskonały".
- O rany, naprawdę nie macie zasięgu?! Celebryci tego nie przeżyją - chichotała
Emma. - Będą cierpieć na syndrom odstawienia, więc lepiej załatw im terapeutę.
- Bardzo zabawne! - prychnęła Josie. - Ty się nie martw o nich, tylko dzwoń do
Marji i poinformują ją, że w pokojach nie ma prądu. Niech fryzjerki przywiozą ze sobą
prostownice na baterie albo na gaz.
Kiedy się rozłączyły, zadzwoniła do florystki i firmy cateringowej. Na deser zo-
stawiła sobie asystentkę Gideona. Liczyła, że dzięki przysłudze wkupi się w jego łaski.
- Cara March...
March? Ciekawe. Tak samo jak słynna Serafina?
- Dzień dobry, panno March. Mówi Josie Fowler. Pan McGrath prosił, żebym się z
panią skontaktowała.
- Gideon?! Jak on się biedny czuje?
Zbolały. I tak wkurzony, że za chwilę wywali cię na zbitą twarz, empatyczna kre-
tynko...
- Jest zaniepokojony. Prosił, żebym zapytała: co do cholery dzieje się w marke-
tingu". Koniec cytatu.
- W marketingu?
- Odnoszę wrażenie, że pan McGrath nie jest zachwycony pomysłem urządzenia
ślubu w Leopard Tree.
- A ten ślub jest w tym tygodniu? - jęknęła asystentka.
- Owszem.
- Cholera! %7łe też Gideon musiał właśnie teraz wybrać się w podróż sentymentalną.
Gdyby nie zmienił planów, o niczym by się nie dowiedział.
R
L
T
Sentymenty? I Gideon? Dobre sobie!
- Myśli pani, że nie zauważyłby artykułów w Celebrity"? - Josie nie mogła się
powstrzymać przed drobną uszczypliwością. Intrygowało ją, dlaczego pracownicy Gide-
ona knują za jego plecami.
- Niech mnie pani nie rozśmiesza! Gideon i Celebrity"! Jest tak zaganiany, że w
życiu nie wziął dnia urlopu...
- Co pani powie?
- Mam prośbę. Niech mu pani wyjaśni, że dział marketingu nie ma nic wspólnego z
tym ślubem. Winna jest moja ciotka, Serafina March. Wieki temu wpadła tu po coś i po-
prosiła o aktualny katalog, a ja jej go dałam. Nie miałam pojęcia, że szuka ciekawej loka-
lizacji na ślub Tala Newmana. Niech mi pani wierzy, że ta kobieta nie rozumie słowa
nie". Jest strasznie despotyczna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]