[ Pobierz całość w formacie PDF ]
170
S
R
- Jaka znów ceremonia?
- No wiesz... - Zamachała rękami. - Jakiś rytuał, magia, ge-
sty, instrukcje.
- Dałem ci instrukcje.
- Jeżeli to ma się udać, potrzebna jest lepsza organizacja.
Jacob spojrzał na nią spode łba.
- Ludzie robili to w ten sposób przez trzysta lat.
- Nadal uważam, że ten, kto to wymyślił, mógł bardziej się
postarać.
- Jak spotkam naszych przodków, przekażę im twoje uwagi
- powiedział cierpko Jacob. - Chcesz więcej szczegółów, proszę
bardzo. Możesz polać ciasto syropem albo maczać jego kawałki
w podgrzanym syropie.
- Nie wiem nawet, jak to smakuje.
Jacob nabrał odrobinę lodu na widelec, położył na pla-
sterku ciasta i skropił syropem klonowym.
- A teraz otwórz buzię! - Wsunął jej ciasto do ust, muska-
jąc palcami jej rozchylone wargi.
Syrop klonowy był chłodny i smaczny, a konsystencję miał
jak rozgrzany wosk.
- No i jak? - zapytał. - Co o tym myślisz?
- Myślę, że powinniśmy wrócić do oranżerii, zanim się za-
pomnę.
Kąciki ust drgnęły mu w uśmiechu.
- Tutaj? - zapytał.
- Chcesz się przekonać?
- Wyjdziecie stąd wreszcie czy nie? - Gabe stanął w progu i
spojrzał na nich z wyrzutem. - Chodz, braciszku, musimy za-
czynać. Migdalić się możecie pózniej.
Celie mimowolnie zachichotała.
- Jesteś rzeczywiście mistrzem taktu - orzekł Jacob, mija-
171
S
R
jąc brata. - Kiedy się u mnie zjawisz następnym razem, położę
cię z Murphym.
Gdy mrok spowił góry za oknami, w oranżerii pozostało
już tylko kilka osób. Obsługa bezszelestnie zbierała ostatnie
półmiski, naczynia z roztopionym lodem i resztki ciasta.
Impreza okazała się bardzo udana. Celie śmiała się, żar-
towała, lała syrop, rozdawała próbki i bawiła się jak nigdy w
życiu. Natomiast Jacob rzadko się odzywał i zwracał się do go-
ści tylko wtedy, gdy musiał. Był jednak przy Celie, ilekroć się-
gała po słoiczek klonowego kremu lub paczkę słodyczy. Sta-
nowili zgrany zespół jak w cukrowni, przy gotowaniu soku.
Gdy ostatni goście udali się na kolację, Celie mogła wreszcie
się odprężyć.
- Chyba dobrze nam poszło - zwróciła się do Jacoba, wska-
zując plik zamówień na produkty z cukru klonowego.
- To tobie dobrze poszło - odparł, cmokając ją delikatnie w
policzek.
- Dwa komplementy jednego dnia! Czy to nie przesada?
- Chcesz więcej? - rzucił z błyskiem w oku, ale zanim Ce-
lie zdążyła odpowiedzieć, podeszli do nich Gabe i Hadley.
- Hura, skończyliśmy! - zawołała Hadley. - Chyba wszyscy
dobrze się bawili.
- Czy to znaczy, że odnieśliśmy sukces? - zapytała Celie.
- Niekwestionowany - zapewnił ją Gabe. - Prawdę mówiąc,
chętnie powtórzylibyśmy tę imprezę w marcu, kiedy klony
znów puszczą soki. Wydaje mi się, że nasi goście byli zachwy-
ceni. Wiesz, co mam na myśli: powrót do starych tradycji, i tak
dalej...
- Bardzo dziękuję, że poświęciliście swój czas - powie-
działa Hadley. - Szkoda, że Molly nie mogła przyjechać, ale
172
S
R
tak się cieszę, że cię poznałam, Celie. Gdybyś chciała zmienić
zawód, mogłabyś zrobić karierę w promocji. Zresztą oboje wy-
padliście świetnie - dodała Hadley.
- Przestań kadzić Jacobowi, bo jeszcze zacznie mu się wy-
dawać, że ma wybór - wtrącił się Gabe.
- A nie ma?
- Nie. Inaczej mama spuści mu lanie.
- Trudno mi to sobie wyobrazić.
- Jeszcze jej nie znasz - odparł z powagą Gabe.
- To prawda - potwierdził Jacob. - Nawet w ateiście potrafi
obudzić strach przed karą bożą.
Hadley uśmiechnęła się ukradkiem.
- Naprawdę boicie się matki?
- Tak - odparli chórem.
Celie spojrzała wymownie na Hadley.
- Dobrze byłoby wiedzieć, jak można to osiągnąć.
- Zapewne ma to coś wspólnego z porodem i karmieniem
- orzekła Hadley.
- Zdecydowanie - przyznała Celie. - Popatrz tylko, oni nic
sobie z nas nie robią i po prostu odchodzą.
- Aha - przyznała Hadley, odprowadzając braci wzrokiem.
- Tak czy owak, miło na nich popatrzeć.
- Tworzycie z Gabe'em wspaniałą parę.
Twarz Hadley zajaśniała, jakby padło na nią słońce.
- On jest fantastyczny, prawda? Przyznam się, że nie wie-
rzę własnemu szczęściu.
- Powiedziałabym raczej, że to on ma szczęście.
- A może my oboje? On jest taki cudowny. Oczywiście Ja-
cob też jest niczego sobie - dorzuciła, spoglądając na Celie.
- Wprawdzie na pierwszy rzut oka wydaje się dosyć szorst-
ki, ale to wyjątkowy człowiek.
173
S
R
- Rzeczywiście - potwierdziła Celie, przyglądając się po-
grążonym w rozmowie braciom.
- Gdyby to było rodzinne spotkanie Trasków, nie zabrakło-
by pytań o twoje plany wobec Jacoba - powiedziała Hadley.
Celie spojrzała na nią z rozbawieniem.
- Chcesz mnie o nie zapytać?
- To nie wypada, a poza tym nie należę do rodziny.
- To tylko kwestia czasu - stwierdziła Celie.
- Co jest tylko kwestią czasu? - zapytał Gabe, który właśnie
nadszedł z Jacobem.
- Zapytaj Hadley - odrzekła z uśmiechem Celie.
- Jak ją znam, nie puści pary z ust. A teraz musimy was
przeprosić, ponieważ mamy biznesową kolację. Moja pani dy-
rektor, bądz grzeczna i pożegnaj się.
Hadley uściskała Jacoba i pocałowała Celie w policzek.
- Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
- A ja liczę na to, że wkrótce będę mogła ci powiedzieć A
nie mówiłam?" - wyszeptała Celie.
Hadley wybuchnęła śmiechem. Panowie spojrzeli na nią ze
zdumieniem.
- O co chodzi? - zapytała Celie z niewinną miną. - Idzcie
już sobie na to wasze spotkanie.
- Powiesz mi, o co chodzi? - spytał Jacob, patrząc w ślad za
nimi.
- Nie, to babskie sprawy. - Celie rozejrzała się wokoło. -
Wykonaliśmy swoje zadanie?
- Z nawiązką. Ujrzałem cię w nowej roli.
- Można to zrozumieć na wiele sposobów.
- Mam to wyjaśnić? - zapytał, obdarzając ją długim po-
całunkiem.
- Och, wystarczy - szepnęła, rozglądając się nerwowo,
174
S
R
kiedy ją puścił. - Może powinniśmy poszukać bardziej od-
osobnionego miejsca - dodała, ujmując go pod ramię.
- Może tak. Wyszli z oranżerii.
- Pomyślałam, że takie imprezy to świetna okazja, żeby
promować wasze produkty. Oczywiście, gdyby Gabe i Hadley
byli zainteresowani. Można by przywiezć kilka rodzajów syro-
pu, krem klonowy i inne rzeczy. Jestem pewna, że rozeszłyby
się jak ciepłe bułeczki. Wyszlibyśmy na swoje. To znaczy ty -
poprawiła się Celie.
- Tak, oczywiście, ja.
- Może nie ty jako ty, ale ktoś podobny do ciebie - tłuma-
czyła, gdy szli wolnym krokiem przez foyer.
- Tak.
- Albo nie. Nie ktoś taki jak ty. Może ktoś inny.
- Niewątpliwie.
- Bardziej rozmowny.
- Rozumiem.
- Czy nie tam są drzwi? - zapytała ni stąd, ni zowąd. Jacob
spojrzał w ślad za jej wskazującym palcem.
-Aha.
- Więc dlaczego nie wychodzimy? Nie wracamy jeszcze do
domu?
- Może pózniej. - Jacob minął recepcję i pociągnął ją w
głąb szerokiego korytarza. - Nie jesteś głodna?
- Prawdę mówiąc, umieram z głodu.
- Wobec tego dobrze, że tu jesteśmy. - Przystanąwszy w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]