[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pei dan - psie bzdziny" - skrzydlate owady przypominające
karaluchy, czerwone w brązowe kropki. Siedzę na drzewie,
jedząc biały miąższ, i nagle one się pojawiają, wysysają sok i
gryzą małych chłopców. Matka karci mnie: Ty, wiadro ryżu,
czy umiesz jeść tylko ryż i liczi?", rozsmarowując po moich
czerwonych opuchliznach grudki maści, duże jak jej
nieobcięte paznokcie u kciuków.
Mówią, że psie bzdziny" lubią smak ludzi powracających
z dalekich stron, których krew jest słodka i obca. Ale ja nigdy
nie wróciłem.
To właśnie pamiętam: drzewa liczi, gau pei dan,
przypominającą zapach trawy woń ryżu gotowego do zbioru.
Przypominam sobie gładką, białą skórę matki mojego syna
i jej delikatne dłonie. Maleńkie jedwabne pantofle wyszywane
w kwiaty, które co noc wkładała do snu.
Napisała mi o synu - moim Synu Numer Dwa - którego
nigdy nie widziałem. Podobieństwo ponoć jest niezwykłe.
Poprosiła, żebym spojrzał w lustro, a wówczas go zobaczę.
Sam adresuję koperty, które potem wracają do mnie z
kraju - żona może zrobić błąd w nieznanym sobie języku:
Wong Chung - yung, 100 Adelaide Road, Wellington, Nowa
Zelandia". Wewnątrz znajduję strony pokryte jej trawiastym
pismem (albo czasami pismem mego syna):
Szanowny Mężu, dach przecieka, proszę, poproś Starszego
Brata, aby wysłał nam 20 manów.
Rzeka znowu wylała, dom się zawalił. Czy powinniśmy
odbudować go z suszonych cegieł, czy też wyślesz nam
pieniądze na cegły wypalane, których woda nie rozpuści?
Kuzyn Taki - a - Taki umarł i są wydatki.
Czasami układała pierwszą linijkę dwuwiersza lub
dodawała drugą do mojego.
Tym razem przyszedł list od syna - kartka papieru tak
cienka, że gdy trzymam ją pod światło, jestem nieomal w
stanie odczytać to, co napisano z drugiej strony.
Wspaniały Ojcze!
Piszę, aby Ci przekazać, że matka zmarła na gorączkę
czwartego dnia czwartego miesiąca o drugiej po południu.
Chorowała trzy dni. Zorganizowałem pogrzeb na rodzinnym
miejscu ósmego, ponieważ według kalendarza jest to
pomyślny dzień. Wszystkie pieniądze wydam na mnichów i
żałobników oraz na trumnę, miski i pałeczki, wołowinę, rybę i
warzywa.
Twój głupi syn
Co trzy miesiące wysyłałem przekaz na pięć funtów.
Wykształciłem syna, spłaciłem nasze długi. Zaoszczędziłem
sto dwadzieścia funtów - sto na pogłówne, dwadzieścia dwa
na bilet (trzeciej klasy) - a teraz muszę pokryć koszty
pogrzebu i przygotować się na ślub swego potomka...
Ile lat czekaliśmy? A teraz ona jest już w grobie - od
trzech tygodni.
*
W Melonowej Grządce rosną setki drzew liczi. Porastają
ziemię po drugiej stronie rzeki. Ludzie mówią, że te liczi są ho
sik (Ho sik (kant.) - pyszny, wyśmienity.), najlepsze w
Chinach. Tak, są tu setki drzew, ale tylko jedno, na wpół
zwiędłe, półżywe, które rodzi wspaniałe owoce przekazywane
w darze urzędnikom.
DAUGOWIECZNOZ
Chłopczyk siedział przy kuchennym stole, gryząc ołówek i
patrząc na kolumny cyfr. Yung postawił czajnik na piecu.
- Wai - wai! - zawołał.
Syn jego brata podniósł z nadzieją głowę, marząc o graniu
w piłkę, strzelaniu z procy, wspinaniu się na drzewa jak dzieci
gueilo, o wszystkim, tylko nie o klejeniu papierowych toreb,
układaniu owoców i siedzeniu przy stole nad lekcjami. Yung
się uśmiechnął.
- Zobacz, pokażę ci sztuczkę.
Wykonał zamaszysty gest podpatrzony u wędrownych
akrobatów i magików, ulicznych muzyków i aktorów.
- Wyciągnij ramiona w ten sposób.
Stanął z rozpostartymi rękoma i wyprostował palce.
- Ile to jest jeden razy dziewięć? - zapytał, zaginając
najmniejszy palec lewej ręki. - Popatrz, musisz przykurczyć
pierwszy palec, a odpowiedz wyczytasz, licząc pozostałe. Ile?
Dziewięć palców po prawej, a więc jeden razy dziewięć to
dziewięć. A teraz dwa razy dziewięć. Zegnij drugi palec od
lewej. Po lewej został ci jeden palec, to jest liczba dziesiątek.
Po prawej masz osiem palców. To liczba jedności. Razem
osiemnaście. Zatem dwa razy dziewięć to osiemnaście. Trzy
razy dziewięć. Zegnij trzeci palec. I co ci wychodzi? Dwa
palce po lewej i siedem po prawej. Tak, to dwadzieścia
siedem, czyli trzy razy dziewięć. Teraz ty zrób cztery razy
dziewięć. O tak. Trzy dziesiątki i sześć. Trzydzieści sześć.
Licz dalej, aż dojdziesz do dziesięć razy dziewięć.
- Nie, nie da się tego zrobić z mnożeniem przez trzy. -
Yung wybuchnął śmiechem. Spojrzał na zadanie chłopca i
uświadomił sobie, jaki bratanek jest mały. - Nie da się tego
zrobić z mnożeniem przez inne liczby. To by było zbyt proste,
prawda? No i oczywiście to działa tylko do dziesięciu.
Czajnik zagwizdał na piecu. Yung otworzył wyściełany
koszyk na ławie, wyciągnął porcelanowy imbryk i wlał do
niego wrzątek.
- Dziewięć to ważna liczba. Oznacza wieczność, długie
życie, tak jak długi makaron, który jemy w Nowy Rok.
Rozlał herbatę do pięciu filiżanek; jedną podał Wai -
waiowi.
- Napij się herbaty. Rozjaśni ci umysł, pomoże się skupić.
Chłopiec odziedziczył po ojcu szeroką twarz, a po matce
wyraziste, smutne oczy. Yung pogładził go po głowie.
- Kiedy dorośniesz, nauczysz się o dziewięciu cechach
człowieka szlachetnego. Dowiesz się, jak być prawym
mężczyzną, jak wieść dobre i długie życie.
Zaniósł herbatę bratu, który właśnie wychodził z
odpadkami dla świniarza z Lower Hutt. Shun Goh gestem
wskazał, by Yung zostawił mu naczynie w środku.
Drugą filiżankę zaniósł Mei - lin, która przyszywała łatę
na kolanie spodni Wai - waia. Podał jej napój obiema rękami
(Podawanie przedmiotów obiema rękami jest w Chinach
oznaką szacunku dla gościa.). Spojrzała na Yunga.
- Dziękuję - powiedziała, biorąc filiżankę również obiema
dłońmi, a on dojrzał w jej oczach łzawy błysk.
Swoją herbatę zaniósł do sklepu, a potem poszedł po
skrzynię pomarańczy. Odwinął owoce z miękkiego papieru,
który schował do torebki (używali go w wychodku). Potem,
wyciągając po dwie pomarańcze, ułożył je w wypolerowanych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]