[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a stroje marynarzy obecnych na pokładzie były równie kolorowe.
Na statku wciągnięto wiosła i złożono je wzdłuż burt. Z pokładu wychylił się w ich stronę brodaty
mężczyzna.
Kim jesteście?
Podróżnikami, obcymi w tej krainie. Czy możecie zabrać nas na pokład? Zapracujemy na przejazd do
Narleenu! zawołał d'Averc.
Brodacz zaśmiał się.
W porządku, możemy was zabrać. Chodzcie, panowie.
Z góry spłynęła sznurowa drabinka, dwaj przyjaciele wspięli się po niej i stanęli na zdobionym
ornamentami pokładzie.
Ten statek to Rzeczny Jastrząb" oznajmił brodaty marynarz. Nie słyszeliście o nim?
Powiedzieliśmy, że jesteśmy tu obcy odparł Hawkmoon.
Aha... No cóż, jest on własnością Yaljona ze Starvelu, o którym musieliście słyszeć.
Nie rzekł d'Averc. Jesteśmy mu jednak wdzięczni, że wysłał swój szkuner właśnie w tym
kierunku. Uśmiechnął się. Zatem, przyjacielu, co powiesz na to, byśmy pracą zapłacili za przejazd
do Narleenu?
Cóż, jeśli nie macie pieniędzy...
Nie mamy.
Lepiej zapytajmy samego Yaljona, co mamy z wami zrobić.
Brodacz poprowadził ich ku podwyższonemu pokładowi rufowemu, gdzie stał szczupły mężczyzna ze
wzrokiem utkwionym w horyzont.
Lordzie Yaljonie! zawołał brodaty marynarz.
O co chodzi, Ganaku?
Wzięliśmy tych dwóch na pokład. Nie mają pieniędzy i jak sami mówią, chcieliby odpracować
podróż.
Zatem pozwól im, Ganaku, jeśli sami tego pragną. Yaljon uśmiechnął się krzywo. Pozwól im.
Nawet nie spojrzał na Hawkmoona i d'Averca, wpatrując się bez przerwy w wijącą się przed dziobem
rzekę. Odesłał ich ruchem dłoni.
Książę poczuł się nieswojo i rozejrzał szybko dookoła. Cała załoga spoglądała na nich w milczeniu, a na
twarzach żeglarzy błądziły niewyrazne uśmieszki.
To jakiś żart? zapytał zdezorientowany.
%7łart? odparł Ganak. Nie, skądże. A teraz poproszę was, panowie, żebyście zasiedli do wioseł,
jeśli chcecie zarobić na podróż.
Takiej pracy oczekujecie od nas w zamian za przewiezienie do miasta? rzekł z ociąganiem
d'Averc.
To raczej wyczerpujące zajęcie stwierdził Hawkmoon. Na szczęście jesteśmy niezbyt daleko
od Narleenu, jeśli nasza mapa nie kłamie. Pokaż nam, przy których wiosłach mamy usiąść, Ganaku.
Marynarz poprowadził ich wzdłuż pokładu i wkrótce znalezli się przy drabince wiodącej w dół, ku
szeregom wioślarzy. Hawkmoona zdumiał stan, w jakim znajdowali się ci ludzie. Byli wychudzeni i
brudni.
Nie rozumiem... zaczął. Ganak zaśmiał się.
Wkrótce zrozumiesz.
Cóż to za ludzie? spytał zatrwożony d'Averc.
To niewolnicy, panowie. Podobnie jak i wy. Nie zabieramy na pokład nikogo, kto nie przyniesie nam
żadnego pożytku, a ponieważ nie macie pieniędzy, nie możemy także liczyć na okup za was, zrobimy z
was niewolników przy wiosłach. Schodzcie na dół!
D'Averc dobył miecza, a Hawkmoon sięgnął po sztylet, lecz Ganak uskoczył do tyłu, wzywając swych
kompanów.
Zajmijcie się nimi, chłopcy. Pokażcie im, co mają robić, bo zdaje się, nie rozumieją, na czym polega
rola niewolnika.
Za ich plecami, dokoła luku, zaroiło się od marynarzy z połyskującymi szablami w dłoniach. Druga
grupa zbliżała się od przodu.
Dwaj przyjaciele gotowi byli zginąć na miejscu, zabierając z sobą jak najwięcej żeglarzy, kiedy
niespodzianie runął na nich z góry jakiś człowiek, przywiązany liną do salingu, i zadawszy im
drewnianą pałką ciosy w głowę, strącił obu na pokład wioślarski.
Uśmiechnięty marynarz wylądował na krawędzi luku i odrzucił pałkę. Ganak zarechotał, po czym
klepnął go po ramieniu.
Dobra robota, Orindo. Ta sztuczka zawsze daje świetne rezultaty i chroni przed rozlewem krwi.
Kilku mężczyzn zbiegło na dół, żeby rozbroić nieprzytomnych podróżników i przywiązać ich linami do
wioseł.
Gdy Hawkmoon ocknął się, spostrzegł, że tkwi obok d'Averca na twardej ławce, a na krawędzi luku nad
ich głowami siedzi Orindo, radośnie wymachując nogami. Mógł mieć co najwyżej szesnaście lat, a jego
twarz rozpromieniał chytry uśmieszek.
Odzyskali przytomność! zawołał do kogoś niewidocznego z dolnego pokładu. Możemy ruszać
z powrotem do Narleenu. Puścił oko do Hawkmoona i d'Averca. Zaczynamy, panowie rzekł.
Czy bylibyście łaskawi ruszyć wiosłami? Wyraznie naśladował zasłyszany sposób mówienia.
Macie szczęście. Zawracamy w dół rzeki, wasza pierwsza praca nie będzie ciężka.
Hawkmoon ironicznie skłonił się ponad wiosłem.
Dziękujemy, paniczu. Doceniamy pańską dbałość.
Od czasu do czasu będę wam udzielał porad, taką już mam przyjacielską naturę dodał Orindo,
podkulił nogi, zebrał w garść poły czerwono-niebieskiej kurty i odszedł, balansując na krawędzi luku.
Po chwili w tym samym miejscu pojawiła się głowa Ganaka.
Dobrze wiosłuj, przyjacielu rzekł, trącając Hawkmoona w ramię ostrym czubkiem bosaka w
przeciwnym razie poczujesz razy tej pałeczki we wszystkich wnętrznościach. Marynarz zniknął,
natomiast pozostali wioślarze przystąpili do ciągnięcia wioseł i chcąc nie chcąc dwaj przyjaciele
zmuszeni zostali do przyjęcia ich rytmu pracy.
Wiosłowali przez większą część dnia, aż całą przestrzeń pod pokładem wypełnił ostry zapach potu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]