do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie doczekałem się \artobliwej riposty, nawet nie powiedziała, \e się cieszy, tylko w
milczeniu podała mi dłoń. Przeło\yłem koc do drugiej ręki i ostro\nie ruszyłem po stromym
dnie. W niecałą minutę stanęliśmy na skale. Kiedy indziej wyszlibyśmy pewnie na suchy ląd,
teraz jednak, z powodu deszczu, trafiliśmy na mokry. Ale na ląd. Nic innego się nie liczyło.
Wtaszczyliśmy na brzeg oba kanistry, po czym zarzuciłem Marie koc na głowę. Deszcz
wprawdzie przechodził, lecz tej nocy było to bardzo względne pojęcie, wcią\ jeszcze zacinał
tak, \e a\ bolało.
- Rozejrzę się - powiedziałem. - Wracam za pięć minut.
- Dobrze - bąknęła apatycznie. Zdawało się, \e jest jej obojętne, czy wrócę, czy odejdę na
zawsze.
Ju\ po dwóch minutach byłem z powrotem. Uszedłem zaledwie osiem kroków, po czym
wpadłem do morza. Szybko przekonałem się, \e nasza wysepka jest cztery razy dłu\sza ni\
wynosi jej szerokość i składa się z litej skały. Chętnie tym sobie obejrzał Robinsona Crusoe,
jak sobie radzi w tej sytuacji.
Marie tkwiła tam, gdzie ją zostawiłem.
- To tylko mała skałka na środku oceanu - poinformowałem. - Ale jesteśmy bezpieczni.
Przynajmniej chwilowo.
- Tak. - Przejechała sandałem po skale. - To rafa koralowa, prawda?
- Chyba tak. - Podobnie jak wielu młodych ludzi, tak i ja swego czasu zaczytywałem się
opowieściami o słonecznych wyspach koralowych na Pacyfiku, gdy jednak usiadłem, by dać
nogom odpocząć i ocenić sytuację, mój młodzieńczy entuzjazm ulotnił się w jednej chwili.
Mo\liwe, \e była to rafa koralowa, lecz miałem wra\enie, i\ jest to nowy przyrząd
hinduskiego fakira, który osiągnąwszy mistrzostwo w sztuce spania na desce nabitej
rozpalonymi gwozdziami chce się zabrać za coś trudniejszego. Skała była twarda, spękana,
poszarpana, a do tego naje\ona spiczastymi, ostrymi jak brzytwa krawędziami. Czym prędzej
zerwałem się na nogi, uwa\ając, \eby nie pokaleczyć rąk, po czym wziąłem oba kanistry i
uło\yłem je na samym szczycie rafy. Następnie wróciłem po Marie, ująłem ją pod rękę i
przycupnęliśmy obok siebie na kanistrach, zwróceni plecami do deszczu i wiatru. Marie
oddała mi część koca. Schowałem swą dumę i ochoczo skorzystałem z propozycji - koc dawał
przynajmniej złudzenie osłony.
Przez jakiś czas próbowałem ją zagadywać, lecz odpowiadała monosylabami. Wyciągnąłem
więc dwa papierosy z paczki schowanej w kanistrze i poczęstowałem ją. Niewiele to dało, bo
koc przeciekał jak rzeszoto i po paru sekundach oba papierosy doszczętnie przemokły. W
końcu po mniej więcej dziesięciu minutach zapytałem:
- O co chodzi, Marie? Przyznaję, \e nie jest to hotel  Grand Pacific", ale przynajmniej
\yjemy.
- Tak. - Po chwili milczenia dorzuciła obojętnie: - Myślałam, \e dzisiaj umrę. Czekałam na
śmierć. Byłam tego tak pewna, \e teraz... teraz czuję się jak przekłuty balon. Nic do mnie nie
dociera. Jeszcze nie. Rozumiesz?
- Nie rozumiem. Co ci dało tę pewność, \e... - Przerwałem. - Tylko mi nie mów, \e znowu
ci chodzą po głowie takie głupoty jak zeszłej nocy.
Pokiwała głową. Nie widziałem tego, poczułem ruch koca.
- Przepraszam. Naprawdę. Nic na to nie poradzę. Mo\e jestem chora, bo pierwszy raz w
\yciu zdarzyło mi się coś takiego. - W jej głosie zabrzmiała rozpacz.  Wyobraz sobie, \e
patrzysz w przyszłość, której nie widać, a jeśli ju\ dojrzysz jakiś przebłysk, to jest to
przyszłość bez ciebie. Zupełnie jak gdyby między tobą a jutrem wisiała zasłona. Nic przez nią
nie widzisz, więc uwa\asz, \e nic tam nie ma. To znaczy, nie ma jutra.
- Bzdurne przesądy - skwitowałem. - Tylko dlatego, \e jesteś zmęczona, nie w humorze,
mokra i przemarznięta, zaczynasz uciekać się do jakichś chorobliwych urojeń. Nie mam z
ciebie \adnego po\ytku, najmniejszego. Czasami myślę, \e pułkownik Raine miał rację i \e
będziesz pierwszorzędną wspólniczką w tym naszym zafajdanym fachu, a czasem znów
odnoszę wra\enie, \e jesteś dla mnie tylko kamieniem u szyi, przez który pójdę na dno. 
Było to celowo okrutne z mojej strony. - Bóg jeden wie, jak ci się udało prze\yć w tej bran\y
po dziś dzień.
- Mówiłam ci, \e to mi się zdarzyło po raz pierwszy. Masz rację, to bzdurne przesądy i
więcej o tym nie wspomnę. - Dotknęła mojej dłoni. - Jestem dla ciebie taka niesprawiedliwa.
Przepraszam.
Nie miałem specjalnych powodów do dumy. Porzuciłem więc ten temat i wróciłem do
rozmyślań o południowym Pacyfiku. Doszedłem do wniosku, \e południowy Pacyfik mam
gdzieś. Deszcz zacinał jeszcze bardziej ni\ dotychczas, rafa okazała się paskudną, ostrą i
niebezpieczną skałą, dookoła kręcili się osobnicy o wyraznie zbrodniczych skłonnościach, a
do tego rozwiała się jeszcze jedna z moich iluzji - otó\ noce mogą tam być naprawdę chłodne.
Pod oblepiającym mnie kocem było mi mokro i zimno. Wstrząsały nami fale gwałtownych
dreszczy, które z upływem czasu nasilały się coraz bardziej. W pewnym momencie
wymyśliłem, \e jedynym rozsądnym i logicznym wyjściem byłoby wskoczenie do ciepłego
morza, gdy jednak poszedłem sprawdzić tę teorię w praktyce, szybko zmieniłem zdanie.
Owszem, woda była ciepła, ale rozmyśliłem się pod wpływem macki, która wysunęła się z
rozpadliny w rafie i owinęła wokół kostki mojej lewej nogi. Ośmiornica, do której nale\ała ta
macka, wa\yła nie więcej ni\ kilka funtów, ale i tak zabrała mi większą część skarpetki, gdy
wyszarpywałem nogę. Dało mi to pojęcie, czego mo\na się spodziewać po jej starszym
kuzynie, gdyby się akurat napatoczył.
Była to najdłu\sza, najbardziej ohydna noc w moim \yciu. Nawałnica ustała około północy,
ale m\yło prawie do rana. Trochę drzemaliśmy. Marie zapadała w niespokojny, męczący sen;
oddychała zbyt szybko, nierówno. Dłonie miała zimne, a czoło gorące. Czasami oboje
wstawaliśmy i dreptaliśmy niepewnie po śliskiej skale, \eby rozruszać zdrętwiałe kończyny,
najczęściej jednak siedzieliśmy w milczeniu.
Podczas tej bezkresnej nocy, kiedy wbijałem wzrok w ciemność i deszcz, zaprzątały mnie
trzy sprawy: wysepka, na której siedzieliśmy, kapitan Fleck i Marie Hopeman.
Niewiele wiedziałem o Polinezji, lecz przypomniałem sobie, \e wyspy koralowe dzielą się
na atole i rafy barierowe, występujące przed du\ymi wyspami. Je\eli wyrzuciło nas na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta