[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wścibską sąsiadkę, czy nie zauważyła niczego podejrzanego.
Słowa Rity wyrwały mnie z zamyślenia i zmusiły do podjęcia kroków
zapobiegawczych. W ogóle nie poznawałam przyjaciółki mojej babci. Stateczna
dystyngowana dama w jednej chwili zamieniła się w żądną przygód awanturnicę. Ten Stasio
miał na nią zdecydowanie zły wpływ.
- Nigdzie nie pojedziecie! - ucięłam wszelkie dyskusje. - Ja też nigdzie nie pojadę -
dodałam, widząc marsa na czole Rity. - To zbyt niebezpieczne, musimy odczekać kilka dni,
potem wspólnie ustalimy plan działania. Zresztą i tak nie mamy kluczy!
*
Wytrzymałam w hotelowym więzieniu pięć pełnych dni i obudziłam się ze
świadomością, że szóstego z pewnością nie zniosę. Obiecałam wprawdzie staruszkom, że nie
opuszczę pokoju bez ich wiedzy, ale oni też obiecali i słowa nie dotrzymali. Godzinami
prowadzili obserwację mojego bloku i wmawiali mi, że uczęszczają na nauki
przedmałżeńskie. Miałam wprawdzie pewne podejrzenia, ale dopiero Michał otworzył mi
oczy na skalę procederu.
Prosiłam go o przesłanie kluczy od mojego mieszkania, ale on nalegał na spotkanie.
Rita wspaniale odegrała rolę łącznika i po dwóch godzinach spaceru po największych
centrach handlowych doprowadziła wyczerpanego chłopaka przed moje oblicze. Biedny
Michał nawet nie zauważył, do jakiego hotelu trafił. Z końca wędrówki cieszył się prawie tak
samo jak z mojego widoku.
- A nie mówiłem, że się w końcu doigrasz?! - podsumował, kiedy opowiedziałam mu ze
szczegółami przeżycia ostatnich dni. - A do domu to ty lepiej nie wracaj - poradził po
przyjacielsku. - Strasznie gorąco się zrobiło po twoim wyjezdzie. Do twojego mieszkania
zjeżdżały całe pielgrzymki. Policja o ciebie grzecznie pytała. Wyrobili ci zresztą niezłą opinię
wśród najbliższych sąsiadów. Kiedy tylko pojawisz się na horyzoncie, Korbaczkowa jako
praworządna obywatelka natychmiast chwyci za słuchawkę. Pytanie tylko, do kogo zadzwoni
w pierwszej kolejności, bo ci inni też nie zasypiali gruszek w popiele.
Zaklęłam w myślach, bo Korbaczkowa rzeczywiście stanowiła problem. Rzadko
opuszczała mieszkanie, a czujnością mogła rywalizować z najlepiej wyszkolonym psem
policyjnym. Jakoś będę musiała ją wykiwać.
Rita siedziała sobie na fotelu i udawała, że ogląda telewizję. Zajęta podsłuchiwaniem
nawet nie zauważyła, że zaczęła się właśnie transmisja meczu piłkarskiego. Mogłam uwierzyć
w różne cuda, ale nie w to, że droga Rita nagle zaczęła się interesować futbolem. Do pokoju
prawie bezszelestnie wsunął się pan Stasio i zaczął coś szeptać przyjaciółce do ucha.
- O, stary znajomy - ucieszył się Michał. - Całą drogę myślałem, skąd ja tę panią znam,
ale teraz, kiedy widzę ich razem, nareszcie sobie przypomniałem. To chyba nasi nowi
sąsiedzi. Od jakiegoś czasu widuję ich przed blokiem, wiesz, na tej ławeczce dla
kombatantów.
Mimo że Michał mówił dość cicho, Rita zdołała uchwycić sens wypowiedzi i dała
sygnał do odwrotu. Chwyciła opierającego się Stasia za łokieć (nasi właśnie strzelili gola) i
bez słowa wyjaśnienia wyciągnęła go na korytarz. Miałam przeczucie, że prędko się nie
zobaczymy.
Na placu boju pozostał tylko Michał i dla odmiany teraz on pchał się do pomocy.
Powinnam przewidzieć, że usłyszę podobną propozycję, i nie dopuścić do spotkania. Jeśli
Rita wciągnie go do swojej drużyny, mogą z tego wyniknąć grube kłopoty.
- Na razie siedz cicho i obserwuj - zarządziłam. - O mnie się nie martw. Do chaty się na
razie nie wybieram. Poczekam, aż się uspokoi, i wtedy dam ci znać. Pewnie trochę to potrwa,
bo wciąż nie mam bladego pojęcia, w co wdepnęłam. Wiem, że w gówno - ubiegłam Michała
- albo w coś jeszcze gorszego. Tylko proszę, oszczędz mi przyjacielskich rad, bo nie ręczę za
siebie.
- A czyja coś mówię?! - zauważył obłudnie.
Nie zamierzałam wdawać się w zbędne dyskusje. Sama nawarzyłam piwa, to je sobie
teraz wypiję. Powolutku, małymi łyczkami.
Odebrałam od Michała klucze i włożyłam do szuflady. Bałam się, że zacznie coś
podejrzewać, ale na szczęście udało mi się zwrócić jego uwagę na inny problem.
- I po co ja właściwie dorabiałem ci te klucze, skoro i tak po raz kolejny będziesz
musiała zmienić zamki? - zastanowił się po fakcie.
- Zamki to ja zmienię, jak ta cała awantura przycichnie. Teraz mi się nie opłaca, bo
znowu wlezą jak do siebie. A zestaw awaryjny i tak mają prawie wszyscy lokatorzy.
Zestaw awaryjny, czyli klucze od suszarni na poddaszu i drzwi wejściowych na
sąsiednią klatkę schodową, mieliśmy na wypadek, gdyby zacięły się drzwi wejściowe albo nie
działała winda. Co zdarzało się dość często. Wystarczyło wtedy skorzystać z wejścia
sąsiadów, wjechać na ostatnie piętro i tą okrężną drogą trafić na własne śmieci.
*
Z samego rana, czyli punkt ósma, zadzwonił pan Stanisław i powiadomił mnie z żalem
w głosie, że z jakichś niezwykle ważnych przyczyn oboje z Ritą nie będą mogli dotrzymać mi
dzisiaj towarzystwa. Udałam zmartwioną tym faktem i z ulgą odłożyłam słuchawkę. Bardzo
potrzebowałam tej odrobiny swobody.
Zjadłam śniadanie w pokoju i korzystając z chwili samotności, szczegółowo
zaplanowałam następne godziny. Największą trudnością wydawało się ominięcie czujek
wrogów i przyjaciół. Pomyślałam o jakimś kamuflażu, ale miałam zbyt małe pole do popisu.
Moja garderoba ograniczała się do kilku szmatek zakupionych w pobliskim butiku, a w
żakiecie Rity wyglądałam jak królowa angielska po operacji plastycznej. Po prostu rzucałam
się w oczy.
Trudno. Zrezygnowałam z podchodów i postanowiłam improwizować. Dochodziła
jedenasta, a o tej porze na osiedlu panował najmniejszy ruch. Podjechałam taksówką pod
sąsiednią klatkę schodową i korzystając z osłony pojazdu, błyskawicznie otworzyłam drzwi.
Wsiadłam do windy i nacisnęłam ostatni guzik. Przemknęłam przez poddasze i bezszelestnie
otworzyłam drzwi na korytarz. Teraz wystarczyło tylko zjechać na czwarte piętro, wejść do
mieszkania, znalezć misia i wycofać się po własnych śladach...
Tym razem szczęście było po mojej stronie. W końcu po tylu wpadkach należała mi się
jakaś rekompensata od losu. Niezauważona przez nikogo dotarłam do celu i z ulgą
zamknęłam za sobą drzwi własnego mieszkania. Było puste i nosiło ślady czyjejś bytności.
Nieproszeni goście nie bawili się w subtelności. W pokoju panował spory bałagan, a z ku-
chennego zlewu znikło opakowanie po narkotykach. Samo się nie rozpuściło, ktoś je zabrał,
tylko nie miałam pojęcia w jakim celu. Raczej nie był to szalony zbieracz surowców
wtórnych. W stęchłym powietrzu dawno niewietrzonego pokoju wyczułam wyrazny zapach
nadchodzących kłopotów.
Nagle zaczęło mi się spieszyć. Porzuciłam myśl o porządkach i systematycznie
zaczęłam wybebeszać szafki w korytarzu. Przestępcom ta myśl najwyrazniej nie przyszła do
głowy, a szkoda, bo miałabym połowę roboty z głowy. Najtrudniejsze okazało się ściągnięcie
na dół opasłych kartonów, po brzegi wypełnionych pamiątkami z przeszłości. Nie obyło się
też bez wypadków przy pracy. W jednym z opakowań puściło dno i cała zawartość z
piekielnym hukiem runęła na podłogę. Metalowa taca wtoczyła się aż do kuchni, brzęcząc
uparcie i stukając rytmicznie o kafle podłogi. Zamarłam w niewygodnej pozycji, przyciskając
do piersi smętne resztki tektury. Wstrzymałam oddech i nasłuchiwałam, czy na zewnątrz nie
zbliżają się kroki oprawców.
Gdzieś na dole zaszumiała winda i zatrzymała się na jednym z wyższych pięter. Powoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]