[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ochronić ją przed wszelkimi niebezpieczeństwami.
Kocham cię powiedziała po chwili.
Znowu pojedziemy do Paryża. Jakoś to zrobimy. Jak tylko z tego wybrnie-
my.
Cóż, jeśli nie wybrniemy dodała Rita i tak nie będziemy mogli narze-
kać. Spędziliśmy ze sobą osiem dobrych lat. Daliśmy sobie więcej miłości i szczę-
ścia, niż to się udaje większości ludzi w ciągu całego życia.
Czuł się bezsilny w obliczu trudności nie do przezwyciężenia. Przez całe życie
potrafił znalezć wyjście z kryzysowych sytuacji. Zawsze był w stanie rozwiązać
nawet najtrudniejsze problemy. To poczucie bezradności wprawiało go w złość.
Pocałowała go delikatnie w kącik ust.
120
Musisz się spieszyć. Brian czeka na ciebie.
Kabina maszyny była nieprzyjemnie ciasna. Harry podobnie jak Brian
usiadł na wąskim siedzeniu dla pasażera odwrotnie: twarzą w kierunku tyłu po-
jazdu. Kierownica wpijała mu się w plecy. Ich kolana opierały się o siebie. Przez
pleksiglas prześwitywała tylko słaba poświata przednich reflektorów. Ciasne po-
mieszczenie, na skutek ciemności, wydawało się jeszcze mniejsze.
Jak się czujesz? zapytał Harry.
Do kitu.
Jakiś czas będziesz musiał pocierpieć.
Czuję kłujący ból w dłoniach i stopach. Nie chodzi mi o to, że są zdrętwiałe.
To tak, jakby ktoś wbijał w nie dziesiątki długich igieł mówił Brian łamiącym
się z bólu głosem.
Odmrożenie?
Nie oglądaliśmy jeszcze stóp, ale podejrzewam, że są w identycznym sta-
nie jak dłonie, a nie widać na nich śladów odmrożeń. Chyba się z tego wyliżę.
Jednak. . . przerwał, krzywiąc się z bólu. O, Jezu, teraz się nasiliło.
Chcesz trochę zupy? zapytał Harry, otwierając termos.
Nie, dzięki. Rita już we mnie wepchnęła sporą porcję. Jeszcze kropla,
a pęknę. Potarł o siebie dłonie, chcąc najwyrazniej złagodzić kolejny atak kłu-
jącego bólu. A tak przy okazji, jestem po uszy zakochany w twojej żonie.
A kto nie jest?
I chciałem ci jeszcze podziękować, że poszedłeś mnie szukać. Uratowałeś
mi życie, Harry.
Dzień bez bohaterskiego czynu byłby dniem straconym podsumował
Harry, przełykając porcję zupy. Co się tak właściwie z tobą stało?
Rita ci nie powiedziała?
Stwierdziła, że powinienem to usłyszeć bezpośrednio od ciebie.
Brian zawahał się. Jego oczy błyszczały w ciemnościach. W końcu powie-
dział:
Ktoś mnie uderzył.
Harry omal nie zakrztusił się zupą.
Zostałeś zaatakowany?
Rąbnięto mnie w tył głowy.
Nie mogę w to uwierzyć.
Jako dowód mogę pokazać guzy.
Chcę je zobaczyć.
Brian podsunął się do przodu i pochylił głowę.
Harry ściągnął rękawiczki i dotknął wskazanego miejsca. Bez trudu wyczuł
dwa wyrazne guzy, różnej wielkości, umiejscowione z tyłu czaszki, jeden z nich
121
położony trochę wyżej, na lewo od drugiego.
Wstrząs mózgu?
Nie mam żadnych objawów.
Ból głowy?
O, tak cholerny.
Podwójne widzenie?
Nie.
Trudności w mówieniu?
Nie.
Jesteś pewien, że nie zemdlałeś?
Absolutnie zapewnił Brian, odchylając się z powrotem do tyłu.
Gdybyś zemdlał, mogłeś się solidnie potłuc, upadając na występ lodu.
Wyraznie pamiętani, że zostałem uderzony od tyłu z przekonaniem
stwierdził Brian i to dwukrotnie. Za pierwszym razem cios nie był dostatecz-
nie silny częściowo ochronił mnie gruby kaptur. Zachwiałem się, ale udało mi
się utrzymać równowagę, zacząłem się odwracać i wtedy otrzymałem znacznie
silniejsze uderzenie, tak że zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Następnie zaciągnął cię w ukrycie.
Zanim ktokolwiek zdążył zobaczyć, co się dzieje.
To cholernie mało prawdopodobne.
Był porywisty wiatr. Znieg padał tak gęsto, że widoczność spadła do dwóch
metrów. Miał doskonałą zasłonę.
Czyli twierdzisz, że ktoś próbował cię zamordować.
Zgadza się.
Ale dlaczego, w takim razie, zaciągnął cię za chroniącą przed wiatrem, wy-
stającą krę? Gdybyś leżał na otwartej przestrzeni, zamarzłbyś na śmierć w ciągu
piętnastu minut.
Może myślał, że zabił mnie uderzeniem. Tak czy owak, pozostawił mnie
na otwartej przestrzeni. Doczołgałem się za taflę lodu, kiedy wszyscy odjechali.
Kręciło mi się w głowie, miałem mdłości, było mi zimno. Udało mi się schronić
przed wiatrem, zanim powtórnie straciłem przytomność.
Próba morderstwa. . .
Tak.
Harry nie mógł w to uwierzyć. Jak na jeden dzień, miał już zbyt wiele kłopo-
tów na głowie. Nie był w stanie dać sobie rady z kolejnym zmartwieniem.
Stało się to w chwili, gdy przygotowywaliśmy się do odjazdu z miejsca
trzeciego odwiertu Brian przerwał, sycząc przez chwile z bólu. Moje stopy;
mam uczucie, jakby wbijano w nie rozżarzone igły, zamoczone w żrącym kwasie.
Mocno przyciskał kolana do nóg Harry ego, ale po minucie ponownie zaczął
się rozluzniać. Był twardy, zaczął mówić dalej, jakby nic się nie stało. Aa-
dowałem sprzęt na ostatnią przyczepę. Wszyscy byli zajęci pracą. Wiatr zacinał
122
szczególnie ostro, śnieg padał tak intensywnie, że straciłem pozostałych z oczu
i wtedy właśnie otrzymałem cios.
Ale kto to zrobił?
Nie byłem w stanie go zauważyć.
Nawet kątem oka?
Nie.
Czy coś do ciebie mówił?
Ani słowa.
Jeśli chciał twojej śmierci, dlaczego nie zaczekał do północy? Wygląda
na to, że niebawem umrzesz razem z nami wszystkimi. Dlaczego zależało mu na
czasie?
Cóż, może. . .
Tak?
To zabrzmi trochę dziwnie. . . ale pewnie dlatego, że noszę nazwisko Do-
ugherty.
Harry od razu zrozumiał.
Tak, rzeczywiście, dla pewnego rodzaju maniaków mógłbyś stanowić wy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]