[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kieł mamuta, klocek - i to wcale niezły - skamieniałego drzewa, bryłę węgla kamiennego z
odciskiem prastarej paproci.
Zeszłam na dół, żeby się pożegnać, kiedy nagle Nagorny zapytał:
- Możemy z Maszką złożyć pani wizytę?
Byłam święcie przekonana, że stroi sobie żarty. Dlatego odpowiedziałam:
- Zwietny pomysł.
- Na pewno będzie się pani bała ją wpuścić. Jeszcze zniszczy meble.
W pięć minut pózniej lustrowaliśmy razem mój pokój.
101
- Coś niecoś trzeba będzie sprzątnąć - rzucał rozkazy Nagorny. - Na wszelki wypadek. Stół
przesuńmy na środek, fotel musimy czymś nakryć. Ma pani marchew? Aha, obwarzanki !
Po schodach wchodziliśmy we czwórkę. Przodem, wpatrując się w drzwi uśpionych mieszkań,
kroczyłam ja, umierając ze strachu, żeby któryś z sąsiadów nie wyszedł. Za mną sunął Nagorny z
Maszką na łańcuchu, pochód zamykał kierowca.
Otworzywszy na oścież drzwi wejściowe i drzwi do pokoju, wpadłam na schody wiodące na
zamknięty strych. Niedzwiedzica ochoczo przemierzyła za swym panem siedem pięter, ale przed
progiem cofnęła się i siadła.
- No no, Maszka, no no, nie tchórz - przemawiał do niej Nagorny głaszcząc ją i podtykając kawałki
cukru.
Zdziwiły mnie jego słowa. Taki olbrzym i tchórzy? Czego może się bać to potężne zwierzę?
Wreszcie weszliśmy do mieszkania. Przestępując próg, spojrzeliśmy z kierowcą na siebie. Widząc
jego lekko zbarania-łą minę pomyślałam, że ja także nie wyglądam mądrzej.
I oto pod jasno płonącym żyrandolem siedzi na moim fotelu, w moim pokoju, najprawdziwszy
niedzwiedz. Jak kosmata góra wznosi się nad stołem, a ten stół, przy którym mogę posadzić
jedenaście osób, sprawia wrażenie malutkiego. Tylko sam niedzwiedz wydaje się prawdziwy, a cała
reszta
102
to zabawki: krzesełka, tapczanik, szafeczka, w której stoją książeczki jak dla lalek.
Maszka z apetytem chrupie marchew. Upuściwszy na podłogę ogryzek, bierze z miski obwarzanek.
Niedzwiedzie łapsko z zakrzywionymi żelaznymi szponami trzyma go delikatnie. Pysk otwiera się
ledwo, ledwo, zęby odgryzają po kawałeczku, je bez chciwości, bez pośpiechu, przygląda się
obwarzankowi swoimi niedzwiedzimi ślepkami. Jej pan siedzi obok i także je obwarzanek. My z
kierowcą stoimy w drzwiach, już oswoiliśmy się, nabraliśmy odwagi. Zaczynamy dzielić się
wrażeniami...
Maszka siedziała zwrócona do nas lewym bokiem, profilem. Na prawo od niej, za plecami lotnika,
stało potrójne lustro z szafką. Maszka obróciła głowę w prawo i nagle przestała jeść. Poruszyła się i
w lustrze coś się poruszyło. Futro na jej głowie stanęło dęba. W jednej chwili znalazła się na stole.
Patrzyła w lustro i cofała się. Tylne łapy straciły oparcie. Maszka chciała się utrzymać i przednią
łapą uderzyła w miskę. Marchewki rozsypały się po całym pokoju, miska brzęknęła o podłogę.
Maszka z rykiem skoczyła ze stołu. Nagorny chwycił za obrożę i wsiadł niedzwiedzicy na kark,
żeby ją zatrzymać, ale jego podeszwy ślizgały się po posadzce.
- Uciekajcie! - krzyknął.
Pry snęliśmy z kierowcą z pokoju. Stojąc w kuchni, sły-
103
szeliśmy ryk niedzwiedzia i zgrzyt łańcucha o futrynę drzwi.
Wyskoczyliśmy na podest. Daleko w dole pędziła niedzwiedzica, a za nią trzymając się łańcucha i
poręczy, zjeżdżał jej pan, drobno wystukując, jakby licząc stopnie, obcasami.
Kiedy wypadłam na ulicę, Maszka była już w klatce. Jak udało się ją tam tak szybko zapędzić, tego
nie wiem. Miotała się za kratą, nerwowo porykując.
Nagorny siedział na burcie ciężarówki obok klatki i palił. Kiedy mnie zobaczył, zrobił do mnie oko.
Włosy przylepiły mu się do czoła, wyglądał jak wiejski chłop, który właśnie skończył rąbać drwa i
teraz odpoczywa, zadowolony.
Muszla i kieł mamuta pozostały u mnie, muzeum nie reflektowało na nie, miało już takie eksponaty.
Kiedy znajomi pytają, co to za przedmioty, zaraz odżywa mi w pamięci Maszka i jej odwiedziny, i
mój powrót po wyprawieniu gości do zdemolowanego pokoju. Gdy doprowadzałam go do
porządku, po raz pierwszy poczułam się obco we własnym domu.
Zrozumiałam, że nie powinnam mieszkać w mieście. Gdzieś w leśniczówce albo w jakiejś strażnicy
w tajdze. Ale jak oderwać się od miasta, gdzie się człowiek urodził, gdzie są wszyscy przyjaciele,
gdzie ma swój dom?
Teraz po nocach często śni mi się, że rano otwieram drzwi i od razu mam przed sobą las.
104
WANGUR
Sożwa zapadła mi głęboko w serce. Na czym polega jej urok? Rzeka Pieczora jest tu zimna, brzegi
ma strome, urwiste, między chatami Sożwy swobodnie hula wiatr. Lato jest tu krótkie, śnieg i we
wrześniu, i w maju. Jeśli spojrzeć z jednego brzegu na drugi, widać wspinające się po zboczu domy.
Przez strumień pełznie po cienkiej jak zapałka belce mały człowieczek. Przeszedł i pnie się ścieżką
do góry. I znowu schodzi, i znowu pełznie przez drugi strumień.
W dole nad wodą siedzi pies. Szczeka już od dawna i w jego głosie pobrzmiewa rozpacz. Może po
tamtej stronie ma swój dom, a może popłynął tam jego gospodarz. Wali gęsty, pierwszy w tym roku
śnieg. Pada na ukos i tonie w lodowatej wodzie.
Pies milknie i wchodzi do rzeki. Jego biały łeb oddala się powoli. Ostre uszy położył po sobie.
Coraz dalej i dalej widać samotną białą plamę na czarnej wodzie.
Znieg rzednie. Na przeciwległym brzegu z lasu wysuwa się ku rzece szeroka droga. To posochiński
szlak. W dawnych czasach kupcy wywozili tym szlakiem z Pieczory futra i ryby. Trzysta wiorst
dzieli Sożwę od miasta Posochino.
Nie dochodząc do wody, droga rozpływa się na łące, za-
105
rasta krzakami, przegradzają ją parkany i ogrody. Ale u góry trakt rozsuwa leśną gęstwinę i właśnie
tam, na wzgórzu, znowu ukazuje się człowiek.
Gdyby stał w miejscu, zginąłby z oczu wśród jesiennego, zbrązowiałego listowia. Ale on idzie.
Nawet z takiej odległości widać, że ma lekki chód. Na jego plecach można się domyślić strzelby.
Człowiek zaczyna schodzić, a ponad nim jeszcze ktoś wyłania się z lasu. Z początku trudno się
zorientować, co tam się porusza. Ale śnieg przestaje padać, ciężkie nurty Pieczory przybierają
jaśniejszą barwę, słońce omiata zbocze. Na drodze stoi łoś.
Człowiek idzie i łoś idzie. Chwytając się gałęzi, ślizgając, człowiek kroczy w dół i łoś także.
Człowiek się zatrzymuje i wyciąga coś z kieszeni. Zwierzę wysuwa ku niemu łeb z rogami jak
łopaty.
Pies wyłazi na mieliznę i otrząsa się. Wspina się wyżej, znowu się otrząsa i patrzy gdzieś w dal.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]