[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bliżej Erlu, jak często zdarza się, gdy ludzie słuchają przywódców, którzy są szaleni,
ślepi lub oszukani: docierają oni w końcu do tego czy innego portu, chociaż błąkają się
latami. Co by się z nami stało, gdyby było inaczej?
Aż pewnego dnia ujrzeli z oddali górne partie wież Zamku Erlu: jaśniały w
porannym słońcu na tle błękitu nieba, ponad łukiem wzgórz. Niv natychmiast zawrócił
ku nim i poprowadził prosto ponieważ nie wędrowali w linii prostej do Erlu i
maszerował jak zdobywca, który widzi bramy jakiegoś nowego miasta. Alweryk nie
wiedział, jakie Niv ma plany, ale nadal zachowywał się apatycznie. Zend również nie
miał o tym pojęcia, ponieważ Niv oświadczył, że musi zachować w tajemnicy swoje
plany. Zresztą sam Niv tego nie wiedział, gdyż tysiące szalonych myśli nawiedzały jego
mózg i opuszczały go równie szybko. Jak więc mógł przedstawić dzisiaj plany, które
ułożył wczoraj, gdy był w innym nastroju?
Niebawem dotarli do jakiegoś pasterza, który stał wśród pasących się owiec, oparty
o zagiętą laskę pasterską. Pasterz ten obserwował otoczenie i zdawał się nie troszczyć o
nic więcej niż patrzeć na wszystko, co się wokół dzieje, albo gdy nic się nie działo,
wpatrywać i wpatrywać we wzgórza, jak gdyby chciał, żeby ich wielkie, trawiaste
kontury wryły mu się w pamięć. Ten brodaty mężczyzna stał i patrzył bez słowa, gdy go
mijali. Lecz w tym momencie szalony Niv nagle go rozpoznał, zawołał po imieniu, a
pasterz odpowiedział. I był to nie kto inny jak Vand!
Potem zaczęli rozmawiać, a Niv przemawiał z uprzedzającą grzecznością, jak
zawsze ze zdrowymi na umyśle ludzmi, umiejętnie naśladując ich zachowanie i
hipokryzję, aby Alweryk nie poprosił o pomoc przeciw nim. Ale książę nie szukał
pomocy. Stał w milczeniu i słyszał, jak tamci rozmawiają, choć myślami był daleko, w
krainie wspomnień, i ich głosy były dlań tylko dzwiękami bez znaczenia. Vand zapytał
ich, czy znalezli Krainę Elfów. Lecz zapytał tak, jakby pytał dzieci, czy ich łódki-
zabawki dotarły do Wysp Szczęśliwych. Od wielu lat pasł owce, poznał ich potrzeby i
cenę i wiedział, jak niezbędne są ludziom. Wszystkie te proste, zwyczajne sprawy
niepostrzeżenie zawładnęły jego wyobraznią i w końcu ją zasłoniły niczym mur, poza
którym niczego nie widział. Kiedy był młody, tak, niegdyś szukał Krainy Elfów, ale
teraz, no cóż, teraz przybyło mu lat; takie rzeczy są dla młodych.
Ale widzieliśmy jej granicę odparł Zend granicę zmierzchu.
To była wieczorna mgła zaoponował Vand.
Nie, ja stałem na skraju Krainy Elfów oświadczył Zend.
Lecz Vand uśmiechnął się i pokręcił głową, wsparłszy się mocniej na lasce pasterskiej.
A każdy ruch jego brody, gdy powoli nią potrząsał, zaprzeczał opowieściom Zenda
o tamtej granicy, jego wyrozumiały uśmiech wyśmiewał je, a pobłażliwe oczy kryły
całą wiedzę naszego świata.
Nie, to nie była Kraina Elfów odparł na koniec Vand.
Niv zgodził się z Vandem, gdyż obserwował jego nastrój, badając zachowanie
człowieka o zdrowych zmysłach. Jęli rozmawiać o Krainie Elfów lekkim tonem, jak
ktoś opowiada o śnie, który przyśnił mu się o świcie i zniknął, nim śniący się obudził.
Alweryk słuchał ich z rozpaczą, gdyż Lirazel nie tylko przebywała poza granicą
zmierzchu, lecz nawet, jak się teraz przekonał, poza ludzkimi wierzeniami. Dlatego
natychmiast wydała mu się bardziej daleka niż kiedykolwiek i poczuł się jeszcze
bardziej samotny.
Szukałem jej kiedyś powiedział Vand ale nie, Kraina Elfów nie istnieje.
Nie istnieje potwierdził Niv i tylko Zend się zastanowił.
Nie istnieje powtórzył Vand, potrząsnął przecząco głową i podniósł oczy na
swoje owce.
Wtedy tuż za owcami zobaczył zbliżającą się ku nim jakąś świecącą linię. Tak
długo się w nią wpatrywał, że pozostali zwrócili tam wzrok.
Oni również ją zobaczyli, migotliwą linię ze srebra, a raczej lekko niebieskawą, jak
ze stali, migocącą i mieniącą się dziwnymi, wędrującymi po niej kolorami. A przed nią,
bardzo ciche niczym wiaterek wiejący przed burzą, unosiły się miękkie dzwięki bardzo
starych pieśni. Kiedy ludzie stali nieruchomo, linia dotarła do jednej z najdalej pasących
się owiec Vanda; i natychmiast jej wełna stała się złota jak runo, o którym opowiada
pewna stara ballada. A błyszcząca linia parła do przodu i owce całkiem zniknęły.
Czterech mężczyzn ujrzało teraz, że ta linia była wysoka jak mgła kłębiąca się nad
małym strumykiem. Vand stał, nie odrywając od niej wzroku, nie ruszając się ani nie
myśląc. Jednak Niv odwrócił się bardzo szybko, ruchem ręki wezwał Zenda, chwycił
Alweryka za ramię i pośpieszył w stronę Erlu. Błyszcząca linia, która zdawała się
uderzać i potykać o każdą nierówność terenu, nie przemieszczała się tak szybko, jak
idący śpiesznie ludzie. Lecz nigdy się nie zatrzymała, podczas gdy oni odpoczywali,
nigdy się nie męczyła, kiedy im zabrakło sił, lecz nasuwała się na wszystkie wzgórza i
żywopłoty Ziemi. A zachodzące słońce nie zmieniło swego wyglądu ani się nie
przemieściło.
XXXIV
OSTATNI WIELKI CZAR KRÓLA ELFÓW
Kiedy Alweryk, prowadzony przez dwóch szaleńców, wracał do tych ziem, którymi
dawno temu rządził, rogi Krainy Elfów grały w Erlu cały dzień. I chociaż tylko Orion je
słyszał, one tym niemniej rozsiewały w powietrzu dreszcz podniecenia, przesycając je
głęboko niezwykłą, złocistą muzyką i napełniając ów dzień poczuciem czegoś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]