[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I do tego ten piekielny hałas, z każdą chwilą bardziej przenikliwy, piszczący i nie do zniesienia. -JASON!
Hałas osiągnął swoje apogeum.
- JASON!
Dopiero za trzecim czy czwartym razem zorientował się, że ktoś nawołuje go od drzwi.
Obrócił się na fotelu, doznając zawrotów głowy.
I przez chwilę sądził, że uległ halucynacji.
- RICK! - krzyknął z niedowierzaniem
Rudowłosy przyjaciel próbował mu coś powiedzieć.
Wskazywał na pomieszczenie i coś w kółko powtarzał. Ale Jason nie rozumiał ni słowa. Co on mówił?
Czego chciał?
Nie pojmował.
Spróbował odczytać to z gestów rąk przyjaciela.
-MAM WYJ POZYTYWK? - krzyknął. -POZYTYWK?
Rick przytaknął.
Ale to było niewykonalne. Jason po prostu nie mógł tego zrobić. Osiem dzwigni obracało się tuż przy nim
w szalonym tempie. Gdyby tylko spróbował wyciągnąć rękę, żeby chwycić pozytywkę i wyjąć ją z
zagłębienia, ucięłoby mu rękę jak amen w pacierzu. Dzwignie kręciły się jak szalone, a każda w inną
stronę.
- NIE MOG! - zawołał zdenerwowany.
Wtedy Rick dał mu znak, by zaczekał, a następnie wskazał coś za sobą. Chłopiec skinął głową na zgodę.
Poczekać. Coś za Rickiem. Oczywiście, że możesz.
Co to miało znaczyć?
Ogłuszający hałas uniemożliwiał mu myślenie. To było jak zanurzenie w morskiej kipieli. Jakby wchłonął w
siebie dzwięk wszystkich morskich katastrof.
Skinął głową na zgodę, chociaż nic nie zrozumiał, a Rick zniknął za drzwiami.
Spojrzał w górę. Spojrzał przed siebie. Spojrzał ponownie na drzwi. Nic się nie działo.
Czekać. Coś za Rickiem. Oczywiście, że możesz.
Nie mógł wstać z fotela. Nie mógł się poruszyć. Nie mógł nic zrobić. Dzwigi. Lance. Dwie strażniczki
mórz...
Nagle usłyszał przerazliwy pisk i całe to zamieszanie nagle ustało. Sufit przestał się obracać, a dzwignie
wokół niego - szaleńczo kręcić.
Rick coś zrobił. Wyszedł stąd i coś zrobił. I teraz dzwignie zwalniały obroty. Jakby zostały wyhamowane.
Skrzypiały. Wszystko skrzypiało, jakby ten hamulec działał jeszcze kilka sekund.,
Oczywiście, że możesz.
Jason zerwał się z fotela i przeskoczył w mig osiem żelaznych obręczy kręcących się w posadzce. To
przypominało stąpanie po ogromnej paszczy krokodyla, gotowej w każdej chwili rozewrzeć się pod
stopami chłopca.
Doskoczył do ściany, chwycił za pozytywkę i wyciągnął ją z zagłębienia.
Huk. Potężny huk, odgłos czegoś ogromnego, co nad nim pękało, i pomieszczenie zatrzęsło się od tego
uderzenia. Jason usłyszał hałas obsuwających się kamieni, drewna i żelaza ocierających się o siebie.
Potknął się, ale jakoś udało mu się dojść do drzwi. Wychodząc, upadł.
- Jason! - zawołał go Rick z głębi ciemnego korytarza.
Podniósł się. Doszedł do przyjaciela na chwiejnych nogach i uścisnął go.
- Szybko! Musimy się stąd wydostać!
Nie zdołali sobie powiedzieć nic więcej; fale morskie coraz gwałtowniej wdzierały się do przejścia pod
dnem morza.
Puścili się biegiem, ramię w ramię, przeskakując wodę chlustającą im pod stopy, ślizgając się, upadając i
pomagając sobie wzajemnie znowu się podnieść.
Biegli w ciemności bez chwili wahania. Nic nie mogło ich powstrzymać. Nawet potęga oceanu.
Jason i Rick. Dwaj nierozłączni przyjaciele.
Biegli pod górę, nie zatrzymując się nawet na moment, intuicyjnie wyczuwając kierunek w tym
podziemnym labiryncie. Huk wody za nimi nie malał. Nagle zobaczyli wątłe światło. Skierowali się w jego
stronę i znalezli w załomie urwiska, na skalnym występie Salton Cliff, dziesięć metrów nad poziomem
morza. Fale rozbijały się pod nimi, rozpryskując wkoło białą pianę.
Zwiatło, które ich tu przywiodło, było promieniem porannego słońca, które jakoś znalazło sobie szparę w
gęstej pokrywie burzowych chmur. Po drugiej stronie zatoki majestatyczna latarnia w Kilmore Cove
wysyłała cyklicznie swoje światło.
Dwaj chłopcy padli na ziemię, przemoczeni i potwornie zmęczeni. Oparli się plecami o siebie, usiłując
złapać oddech. Plaża Kilmore Cove była zupełnie sucha, a morze wyglądało, jakby zostało stąd całe
wyssane, tworząc wokół Damskich Szpilek potężny wir, wciągający wszystko, w tym brygantynę kapitana
Spencera.
Siła morza uniosła okręt, który roztrzaskał się rufą o większą z dwóch skał. W kadłubie powstała wielka
wyrwa, powiększająca się w oczach, przez którą wypadało wszystko: skrzynie, armaty, monety, puszki z
mielonką, beczki rumu, meble i każda inna rzecz, która znajdowało się w ładowni Mary Grey. Na
wzburzonej wodzie pływały dziesiątki różnych przedmiotów: szalupy, takielunek, reje, podarte żagle i
małpy, które rozpierzchły się, płynąc do brzegu.
Okręt, wbity w skały, łamał się na pół. Każda poszczególna listwa dygotała, a wraz z nią każdy kołek,
każde złącze, każdy gwózdz. Mary Grey sprawiała wrażenie, jakby krzyczała z bólu.
- Uważaj! - krzyknął nagle Rick, przyciągając do siebie przyjaciela.
Od występu skalnego, na który się wydostali, oderwały się właśnie dwa ogromne głazy i wpadły do morza
z ogłuszającym hukiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]