do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mundurku, a tu wiatr pociąga zimny, deszcz zacina jakby lodowymi igiełkami...
Aby dodać sobie energii, podniecić się zapałem, powtarza półgłosem wiersze - wiersze Syrokomli.
Gdzie wy, jasne dni moje, moje szkolne czasy,
Kiedy serce dziecinne z wiarą i otuchą
Do grona towarzyszów i do murów klasy
Przylgło, przyrosło na głucho?
Gdzie wy, drobne a wzniosłe mojej pychy cele,
By zrównać i prześcignąć najpierwszych w nauce?
Gdzie owo wśród igraszek serdeczne wesele,
Kiedy piłkę wysoko, wysoko podrzucę?
Kiedy w gronie swawolnym po równinach lecę,
By schwytać wyrzuconą albo odbić w górze?
Gdzie pobożność i wiara w Najwyższej Opiece,
Gdy się modlę w kaplicy albo do mszy służę?
Z serca chłopczyny smutek nie ustąpił - owszem, wzrastać się zdaje.
- "Czy dzisiaj świat postarzał? czy w oczach ściemniało?"... - powtarza za poetą z tak głębokim
przejęciem się, jakby mu tę skargę własne życie i własne doświadczenia podyktowały.
A na drodze wciąż pusto. %7ładen turkot ód strony miasta nie nadlatuje. I znów sięga do pamięci -
prawie na głos mówi:
Bodaj to szkolna wiara i nadzieja szkolna,
Kiedy wierzyłem w przyszłość płomienista duszą,
%7łe choć nauka trudna, choć praca mozolna,
Lecz cele nasze wielkie i spełnić się muszą!...
Wyczerpał cały zasób zapamiętanych wierszy. Teraz myśli o ich autorze.
"Poeta... Ileż mieści się w tym słowie! Tysiące, dziesiątki, setki tysięcy zwykłych ludzi, takich jak ja,
moi koledzy i moi nauczyciele - z wyjątkiem może Chabrowskiego - zdobywają się na wydanie jednego
zaledwie poety! Toteż on do zwykłych ludzi nie może być podobnym."
Wyraziwszy to głębokie przekonanie, Sprężycki zamyśla się i usiłuje wyobrazić sobie, jak też wygląda
ta nadzwyczajna istota?
Z portretów zna jedynie: Mickiewicza z rozwichrzonym lasem włosów na głowie; Goethego, który mu
się wydaje zawsze z brązu odlany, z marmuru wykuty; Szekspira, o którym myśli, że był sam i
Hamletem, i królem Lirem, i Ryszardem Trzecim.
Odzywa się wreszcie głos trąbki - głos jękliwy, żałosny, do ogólnej melancholii jesiennego
przedwieczerza dostrojony. Z mgły wynurza się bryczka pocztowa - zwyczajna, zielono malowana
ekstrapoczta, pędząca szybkim kłusem po twardo ubitej szosie. Droga w tym miejscu jest falista. O
kilkadziesiąt kroków od Sprężyckiego konie zwalniają biegu, wjeżdżając pod górę. Już on jest w stanie
rozeznać postać siedzącą na bryczce.
Ta postać zbliża się doń coraz szybciej, staje się coraz wyrazniejszą.
Sprężycki widzi mężczyznę średnich lat, z twarzą wygoloną, z długimi, ciemnymi, wymykającymi się
spod czapki i na ramiona spadającymi włosami. Jadący ma na sobie płaszcz ciemnozielony z peleryną,
którą wiatr jesienny rozwiewa. Czapkę wcisnął głęboko na oczy; w ustach trzyma cygaro zagasłe, o
którym zda się, że zapomniał. Siedzi bardzo pochylony, jakby go całego wielki ciężar przygniatał. Twarz
jego wyraża smutek i znękanie; oczy w dół spuszczone, na nic i na nikogo nie patrzą.
Na siedzeniu obok podróżnego leży kilka większych i mniejszych bukietów, które podskakują, ile razy
bryczka o wystający kamień uderzy.
"Więc to poeta?" - myśli chłopiec z uczuciem zawodu, a zarazem rozrzewnienia.
Wyobrażał go sobie inaczej: podobnego do Margiera i Dęboroga, z dużym, płowym wąsem, z nosem
orlim, z oczyma ciskającymi pioruny.
To uczucie trwa tylko chwilę. Mary pierzchnęły - Syrokomla rzeczywisty podoba mu się i zachwyca go
równie silnie, jak one. Jakże by pragnął uścisnąć, ucałować tę rękę, co tyle cudnych pieśni skreśliła!
Gdy zrównała się z nim bryczka, wychodzi spod drzewa, zdejmuje czapkę i wyprostowany, jak przed
inspektorem, w swym niebieskim, przez deszcz zmoczonym mundurku stoi, wpatrując się w poetę
wzrokiem pełnym ukochania i zapału.
Dojrzał go Syrokomla. Szybkim ruchem odrzuca cygaro, prostuje się, głowę odkrywa - z wbitym w
chłopczynę bystrym, do głębi przenikającym wzrokiem uśmiecha się...
Ach! do śmierci nie zapomni Sprężycki tego spojrzenia i tego uśmiechu.
Spojrzenie jest rześkie i jakby gorące; uśmiech - pełen dobroci, a zarazem niewypowiedzianego,
bezdennego smutku.
Bryczka przeleciała, szybko tocząc się po pochyłości wzgórza - poeta zniknął w dali we mgle jak senne
widzenie.
Sprężycki stoi w miejscu, wpatrzony w mgłę, która mu ukochaną postać zakryła. Pomimo deszczu stoi
bez czapki. Nie czuje zimnego wiatru, który coraz silniej od pól zawiewa. Od wewnętrznego wzruszenia
jest mu prawie gorąco.
Jednak oczy ma pełne łez. Może mu instynkt duszy coś podszepnął...
XIII. CHORA NOGA
Majowe, radośne, zwycięskie słońce, które strumieniami złota całe miasteczko zalało, na próżno usiłuje
wedrzeć się do niedużego saloniku Sprężyckich.
Panuje tu półmrok niebieskawy od zapuszczonych kartonowych rolet, na których wymalowano
fantastyczne górskie pejzaże kolorem indy go.
Jakby nie dość było tej zapory dla słońca, czyjaś ręka rozwiesiła jeszcze w oknach kapy kolorowe, które
blask dzienny prawie zupełnie tłumią.
W saloniku czuć mdlący zapach jodu i wody kolońskiej. Powietrze przesycone lekarstwami. Zwykłych
mebli nie widać; fortepian wyniesiony; duże zwierciadło zakryte muślinem. Na środku stoi wielki stół
zastawiony butelkami; w głębi - łóżko.
Cóż to za chłopczyna, blady jak opłatek, na tym łóżku spoczywa? Twarz jego mówi o długich,
przebytych cierpieniach, o znacznym upływie krwi. Podesłano mu pod głowę i plecy tak wiele poduszek,
że w łóżku prawie siedzi - ale jedną nogę trzyma wciąż wyprostowaną, okrytą bandażami i grubym
opatrunkiem.
W pokoju nie ma nikogo. Chory oczy przymknął, zdaje się drzemać. Ale i w tym na pół tylko
czuwającym stanie wydaje co chwil kilka stłumione, boleśne jęki.
Ktoś z nadzwyczajną ostrożnością uchylił drzwi. Ukazał się w nich najpierw wielki bukiet; za bukietem -
niebieski mundurek.
Pomimo że przybysz wszedł na palcach, chory go dosłyszał.
- Czy to ty, Bronek? - odzywa się słabe, ledwie dosłyszalne zapytanie.
- Ja! Przyniosłem ci bzu.
- Ach, daj go, daj!
Chory ożywił się. Głos jego stał się mocniejszy, oczy otworzyły się na całą szerokość.
Dopiero w tym przetworzeniu można dopatrzeć w bladym, bezsilnym chłopczynie pewnego, bardzo
zresztą dalekiego podobieństwa do rumianego, żywego jak iskra Sprężyckiego.
A jednak on to jest we własnej postaci. Jeszcze w końcu zimy wywichnął niebezpiecznie nogę w kostce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta