[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Brada Murphy wybuchają chóralnym śmiechem.
- Z dziwki zrodzony, dziwką zachwycony - recytuje
Paddy w natchnieniu.
Oklaski.
Zazdrosny o powodzenie brata Marty Murphy
wskakuje na stół, przybiera klasyczną pozę i grzmi:
- Gówno zawsze na wierzch wypływa!
Odpowiadają mu syki, gwizdy, wyrazy
niezadowolenia. Rozczarowany Marty wymiotuje i wali
się jak kłoda między przewrócone kufle. Brada zrywają
się, odskakują od stołu. Wymierzają mu życzliwe
braterskie kuksańce. Marty opędza się od nich i wstaje,
mówiąc:
- No dobra, panowie, brońcie twierdzy. Idę zrobić
kupę.
(Oddala się dumnie.)
PADDY MURPHY (z braterskim podziwem): Ten
chłopak sra bez przerwy.
BILLY MURPHY: To fenomen. Cud natury.
(W barze zrywa się pieśń pochwalna dla
niestrudzonych bohaterskich jelit Mar ty 'ego.)
Bogle odrywa usta od zwiędłego dekoltu przyjaciółki
i zatacza się w stronę baru, wyławiając z kieszeni swe
ograniczone zasoby finansowe. Porzucona kobieta
wrzeszczy za nim obelżywie, następnie rozgląda się w
poszukiwaniu kogoś bardziej towarzyskiego. Zaciąga
bluzkę na pomarszczonych piersiach i chwiejnie
wychodzi na środek sali. Czujny barman jest już na
miejscu. Woła głośno:
MARTIN MALONE (licytator): Kto z państwa
rozpocznie licytację tego nieco zużytego naczynia
rozkoszy? Cena wywoławcza: czterdzieści szekli. Kto da
więcej? Który z was, panowie, powie: pięćdziesiąt?
Przywiędła, ale tania!
MICKEY MURPHY: Czterdzieści pięć i dwa
wielbłądy!
MARTIN MALONE (zachęcająco): Czterdzieści
pięć szekli i para pustynnych ssaków! Kto da więcej? Nie
krępujcie się, panowie! Cenny zabytek historii mody
damskiej! Spójrzcie tylko: bezmyślna, łagodna,
wdzięczna... Któryż Irlandczyk mógłby żądać więcej?
Kto podwoi cenę?
MOBADINGWE MURPHY: Dari ragar mugu!
MARTIN MALONE: Dziękuję panu. (Rozgląda się
wokół bacznym kupieckim spojrzeniem.) Po raz
pierwszy... Po raz drugi... Po raz trzeci! Sprzedano
Iroetiopczykowi za... za to, co przed chwilą wymienił.
(Generalny aplauz; jedynie tu i ówdzie kwaśne miny
malkontentów. Stara wiedzma człapie do stolika
Murphych. Ze smutkiem ogląda się na Bogle'a.)
WIEDyMA (rozżalona): Kto mnie pokocha? No kto?
Nie widzę ochotników. Każdy ostry kij ma trzy końce.
(Ogólna konsternacja.)
FRANKIE MURPHY (łagodnie): Zamknij się i pij.
(Licytacja skończona, gwar przybiera na sile.
Podpici katolicy udzielają Murphy'emu obscenicznych
rad. Bogle szlocha, osunąwszy się na brudną podłogę w
kącie; piwo piastuje na brzuchu. Marty Murphy powraca
z wygnania; jego płaskie oblicze napęczniało dumą.
Widzi poprzewracane szklanki, zarzygany blat, rozlane
piwo. Płacze gorzko. Wzywa barmana.)
MARTYMURPHY: Te, Malone, rusz dupę i przynieś
nam coś do picia, śmierdzący leniu!
(Potyka się o krzesło i pada pod stół, gdzie już
pozostaje. Dochodząca stamtąd czkawka świadczy, że
wciąż jest pośród żywych.)
PADDY MURPHY (na wszelki wypadek): Panie
Malone, raczy pan nas zaszczycić uwagą. Jeszcze raz to
samo.
(W powietrzu nagle materializuje się taca
zastawiona kuflami piwa, lewitująca metr nad
poplamionym blatem. Wszyscy łapią za kufle i piją
zachłannie. Piwo zwilża brody, spodnie i umysły.
Opróżniona taca kołysze się lekko i frunie z powrotem do
baru. W zadymionym powietrzu unosi się odległy,
cichnący, kabalistyczny zaśpiew Malone'a.)
MARTIN MALONE (szczerząc w uśmiechu
wampirze kły):
Ach, w tych księgach jest wiedza zaziemska:
Tajemne znaki, kręgi, hiperbole...
Wiedzy tej ja, Malone, pożądam najwięcej,
Cały świat mi otworzą nekromancji symbole
Pełen władzy, zaszczytów, bogactw i rozkoszy.
Będę królem tej ziemi - ja, Malone wszechmogący!
(Tymczasem Frankie Murphy, erotoman, przysiada
się do nabytku Mobadingwe - starej zdziry. Na jego
obliczu pojawia się lubieżny uśmiech. Oko mu błyska,
głos przybiera namiętne tony.)
FRANKIE: Kochana, pozwól, że będę majstrem na
placu budowy twoich uczuć.
(Stara zdzira tka z wdziękiem.)
FRANKIE: Ten wypierdek Bogle cię nie zaspokoił.
Ja jestem mężczyzną; dam ci niebiańską rozkosz.
(Bogle protestuje z kąta. Frankie go ignoruje,
pozostali bracia retortują obelżywie.)
BRACIA MURPHY: Dupek! Złamas! Prawiczek!
Kastrat! Impotent!
FRANKIE (lekko, do zdziry): Pokaż mi wargi. Nie
bój się, zapłacę. Zresztą czymże jest życie bez odrobiny
ryzyka? Zdradz mi swe sekrety. Dam pięć pensów za rzut
oka na sutek. Dziesięć za cały biust. Funta za to, co masz
między nogami. Zaufaj mi. Powoduje mną czysto
naukowa ciekawość.
(Zakończywszy grę wstępną, Frankie błyskawicznym
ruchem wsadza kobiecie dłoń pod spódnicę; słychać
głośny plask. Na twarzy starej zdziry rozlewa się błogi
uśmiech.)
ZDZIRA:
Bardzo lubię moją piczkę,
A znów piczka lubi mnie;
Często szepcze mi lirycznie:
Pieść mnie w nocy, pieść we dnie!
(Padają na podłogę i zaczynają energicznie
kopulować. Ripley Bogle patrzy na nich z zawiścią.
Mobadingwe wskazuje go gestem; uśmiecha się
drapieżnym afrykańskim uśmiechem. Oczy błyszczą mu
wrogo w hebanowej twarzy.)
MOBADINGWE: Ga Ripley Bogle kan!
(Bogle się zrywa, zapadniętą twarz krasi rumieniec.
Frenetyczne oklaski, okrzyki zachęty.)
PADDY (w natchnieniu): I góra się podniosła. Pan
wrażych zastępów gotuje się do bitwy...
(Patrzą na siebie z Bogle'em ponad spółkującą parą.
Minęły godziny, Bogle wchłonął w siebie morze piwa.
Jego twarz zniekształca kretyński pijacki uśmiech. Dawno
stracił wątek. Improwizuje.)
RIPLEY BOGLE (smętnie; tonem wyjaśnienia):
Kiedyś był ci ze mnie człowiek
Cywilizowany,
Płatałem za wszystko czekiem,
W szkołach byłem znany.
Teraz śpię na ławce w parku,
śmierdzę stęchłym potem
I obrażam ludzkie oczy
Niemiłym widokiem.
Przyjmę wikt i opierunek,
Dam się posiąść cudnie;
Chciałbym siedzieć w miękkich puchach,
Ale siedzę w gównie.
BILLY (przedrzeznia go):
Moczyłem ja kiedyś łóżko
Po każdym pacierzu,
Dziś małego w ryzach trzymam,
A z nim mocz w pęcherzu.
(Szydercze brawa.)
PADDY (mrugając znacząco):
Bogle gryzie suchar nędzy,
żuje gorzki żal.
Misją jego - cierpień więcej,
Głód i droga w dal.
(Widownia szaleje. Bracia kłaniają się skromnie. Na
scenę sypie się deszcz kwiatów, szmaragdów, sztab złota.
Frankie podnosi się ze starej zdziry i teraz cały klan
Murphych, silny, niezwyciężony, staje naprzeciw
smutnego, samotnego Boglea.)
PIJACY: Brawo! Bis!
BRACIA MURPHY (chórem):
Z Bogle'a jest idioty kawał,
Do tego straceniec.
Stracił wszystko, co posiadał,
Na własne życzenie.
(Bracia unoszą kufle, salutując widzom. Uśmiechają
się lekko do siebie, do swej tradycji i rodu. Paddy
występuje naprzód, gestem ucisza widownię. Unosi jedną
brew, w oku ma celtycki błysk, ironicznie wydyma wargi.
Milczy przez chwilę; to jego chwila, czas na przesianie
rzecznika klanu. Mówi.)
PADDY (z namaszczeniem): Czy gdybyśmy dali
światu w pysk, nadstawiłby drugi policzek?
(Pandemonium. Pijacy nie posiadają się z zachwytu.)
PADDY (skromnie): Och, nie trzeba. To naprawdę
nic takiego. Kochani, byliście cudowni. Kochamy was.
Brawa dla orkiestry!
(Bracia Murphy mieszają się z tłumem wielbicieli,
rozdają całusy i autografy. Stara zdzira, uwieszona na
ramieniu Frankiego, pokazuje Bogle'owi język. Bracia
zbierają propozycje małżeńskie, polisy emerytalne,
czekolady, płyty z muzyką reggae, czasopisma
pornograficzne, modele samolotów, papierosy z
bezcłowych sklepów, małe wyspy pacyficzne, osły,
Oscary, Nagrody Nobla i Pulitzera, naczynia kuchenne i
rozmaite egzotyczne choroby układu pokarmowego.
Intonują Pieśń Murphych .)
PIEZC MURPHYCH
Jesteśmy słynni bracia Murphy,
Talentów wzór i wszelkich cnót.
Kto się narazi naszej mafii,
Padnie rażony strzałą Muz.
(Wychodzą; pieśń cichnie w dali.)
Bez Murphych pub staje się przeciętny i brzydki.
Pijacy starają się zwiększonym tempem picia nadrobić
poczucie pustki. Martin Malone zbija majątek, gasząc ich
nienasycone żałobne pragnienie. Bogle chwiejnie dzwiga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]