[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szyki i ruszą do walki. Jednak nic takiego się nie stało. Cały oddział z anielską cierpliwością i ze
zwartymi tarczami podążał konsekwentnie w kierunku EbenHaezer. W końcu wściekłość
gotująca się w demonach wybuchła, niczym z ogromnego wrzącego kotła.
- Sługusy Elohima, durne psy! - darł się Lugtew i rzucił się długim skokiem na kopułę
zaciśniętych tarcz. Za nim skoczyło kilkadziesiąt innych stworów. Tłukli w twierdzę mieczami i
toporami. Niektórzy odbijali się od niej, jakby odpychani jakąś potężną mocą, by po chwili
powstać i znów rzucić się do ataku. Wojsko Elezara próbowało wytrzymać tę furię. Wojownicy
ze wszystkich sił trzymali pieniące się tarcze i stale kroczyli naprzód.
Co ciekawe, Hebrajczycy na koniach i piechurzy z włóczniami nie dostrzegali żadnej
bitwy wokół siebie, chociaż czuli jakąś napiętą atmosferę. Trudno im też było panować nad
wystraszonymi rumakami. Nagle jeden z jezdzców odwrócił się i zawołał:
- Na wyłupane oczy Samsona, zobaczyli nas! - na te słowa przestraszeni Izraelici
odwrócili się i ujrzeli wielki, zbliżający się oddział pościgowy Filistynów.
- Trzymać tempo, trzymać tempo! - Aram wołał nieustannie do przerażonych
podwładnych.
- Niech Litościwy ma nas w opiece! Nie zdążymy do EbenHaezer! Jest za daleko! -
krzyczał któryś z oszczepników.
- To będziemy walczyć, aż do końca. Jednak nie pozostawimy tutaj Arki - dowódca
tłumaczył głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Kłębiące się demony również zauważyły oddział Filistynów i podniosły diabelski okrzyk
triumfu. Zachęcone nadchodzącymi posiłkami, ruszyły do ataku z jeszcze zacieklejszą furią.
Tarcze zaczęły się chwiać. Szczeliny między nimi robiły się coraz większe. Zlina żygdogów w
wielu miejscach wytrawiła je już na wylot. Przerażony Szymon widział zza zasłony tarcz
obrzydliwe pyski, próbujące wedrzeć się do wnętrza twierdzy. Czuł, że robi mu się słabo. Bał się,
że zaraz zemdleje ze strachu. Nagle dostrzegł coś jeszcze: ten sam znajomy dym sączący się spod
wieka arki. Chłopak już wiedział, że jest to zwiastun obecności samego Elohima. Polak nie mylił
się, bo nagle święta skrzynia rozbłysła nieopisaną światłością. Wszyscy wojownicy stali się
przezroczyści, a ich tarcze wyglądały jak ze szkła. Promienie pochodzące z Arki wystrzeliły na
zewnątrz, podobne do setek laserów. Najbliżej atakujące stwory zdążyły wydać tylko krótki
skowyt i znieruchomiały, rozsypując się niczym popiół na wietrze. Lutgew i demony, które były
w dalszej odległości, odrzuciły broń i zakryły pazurami swe ślepia. Wszystkie potwory wyły
teraz z bólu.
Oddział Filistynów pędził natomiast jak szalony. Był tuż, tuż. Trzech hebrajskich
oficerów obnażyło swe miecze i skierowało konie frontem do napastników. Oszczepnicy
wystawili drewniane włócznie, gotowi do odparcia ataku. W końcu oddział pościgowy gnający na
parskających rumakach dotarł do nich, ale nie zaatakował. Ku zdziwieniu wszystkich, wróg
przemknął obok. Najwyrazniej eskorta, ogarnięta mocnym blaskiem, stała się niewidzialna także
dla filistyńskich oczu. Pościg pomknął naprzód, wyskoczył spośród skał na rozległą łąkę i tam się
zatrzymał. Zaskoczeni Filistyni rozglądali się wokoło i wołali w swoim języku jeden do drugiego:
- Gdzie są ci obrzezańcy? Przecież byli tu przed chwilą! Zniknęli! To ich bogowie
schowali Hebrajczyków!
Teraz na łąkę wkroczyli również Izraelici wraz z Arką. Gdy tylko ukazali się na
przestronnej polanie, dostrzegły ich straże miasta EbenHaezer. W całym grodzie podniósł się
zgiełk. Otwarto bramę, z której wystrzeliła konnica. Kilkudziesięciu jezdzców pędziło z szaloną
odsieczą na ratunek Arce i jej obrońcom.
- Izrael, Izrael! - wołali jezdzcy.
- Odwrót, odwrót! - wrzeszczał dowódca Filistynów, po czym cały oddział rzucił się do
ucieczki. Znów przejechał obok grupy wojowników i lewitów nie widząc nikogo. Natomiast
hebrajska jazda galopowała przez łąkę od strony miasta. Odsiecz błyskawicznie zbliżała się do
swych towarzyszy i do świętej skrzyni. Oszczepnicy, lewici oraz kapłani wraz z trzema oficerami
wołali radośnie:
- Elohim!
W końcu zostali wchłonięci przez kilkudziesięciu zbrojnych jezdzców. Ci natychmiast
otoczyli eskortę bezpiecznym pierścieniem. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Z lekkim sercem,
wspólnie ruszyli ku bramom EbenHaezer i wkroczyli w otwarte na oścież wrota miasta. Z murów
zaczęły powiewać sztandary. Gdy tylko Arka pojawiła się w bramie, z grodu grzmotnął radosny
okrzyk wielu tysięcy gardeł:
- Izrael! Elohim!
Głośne owacje wraz z rykiem rogów popłynęły przez podmiejskie łąki ku górom. Dzwięk
odbił się echem od górskich szczytów, wzmagając jeszcze bardziej wibrujący aplauz. Usłyszała
go nawet armia filistyńska, stacjonująca wokół pobliskiego miasta Afek. Wojownicy zaczęli
wybiegać ze swoich namiotów.
- Co to za dzwięk? Słyszycie? Aż ziemia drży! Co za wrzawa dochodzi od obozu
izraelskiego? - pytali się nawzajem. Niepokój zaczął przeradzać się w prawdziwą panikę. W
końcu przed swój namiot wybiegł książę miasta Aszdod. Wszedł dumnie na specjalne
podwyższenie i zawołał.
- Cisza! Spokój, durnie!
Jego heroldowie powtarzali rozkaz, krzycząc w wielu miejscach na przestraszony tłum.
Gdy głos księcia był już słyszalny w całym obozie, ten zawołał:
- Głupcy, to tylko skrzynia Hebrajczyków została przyniesiona do EbenHaezer.
Na te słowa wśród zbrojnych znów zapanował rozgardiasz:
- Biada nam, to ich bogowie przybyli do obozu Izraela! - wołali jedni.
- To ci sami potężni bogowie, którzy zniszczyli kiedyś plagami Egipt! - krzyczeli inni: -
Biada nam! Kto nas wybawi z ich strasznej ręki?
- Cisza! - darł się władca Aszdodu, próbując stłumić panikę. - Jego heroldowie znów
powtarzali rozkaz, bijąc przestraszonych mężczyzn. Gdy udało się uspokoić tłum, dowódca
uniósł w górę obnażony miecz i zawołał:
- Kto będzie rozsiewał strach, zostanie natychmiast ścięty.
Na te słowa zapanowała całkowita cisza. Książę, widząc, że panuje już nad swymi
ludzmi, wołał jeszcze śmielej:
- Przecież jesteście sługami groznego Dagona! Trzymajcie się dzielnie naszego boga!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]