[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R
L
T
ogrodnicze miary; aleja lipowa to ledwie wyrostek, miłorzęby muszą jeszcze sporo podrosnąć. Poza
tym powinna skorygować parę rzeczy, dodać to i owo, a to też wymaga czasu. Elaine nie ma zamiaru
otaczać ogrodu majestatyczną chwałą; nie jest to ani Hadspen, ani Tintinhull, ani Barrington Court. To
tylko świadectwo jej smaku i talentu, opatrzone jej sygnaturą to jej oficjalna witryna.
Minęła szósta. Aukiem alejki dojazdowej zajeżdża pod dom. Zauważa, że nikogo z pracowni-
ków już nie ma. Na parkingu stoi tylko golf Nicka. W ciągu dnia parkuje tu sporo samochodów. Sonia,
asystentka Elaine, dojeżdża z miejscowości oddalonej o blisko dwadzieścia kilometrów. Trzy razy w
tygodniu pojawia się Liz, która zajmuje się księgowością i wszelką papierkową robotą, z którą nie
zdąży się uporać Sonia. Czerwony pikap należy do Jima, ogrodnika do najcięższej roboty. Pojawiają
się też autka studentek, które u niej praktykują, u mistrzyni, jak swego czasu Elaine terminowała u in-
nych. Obecnie ma u siebie Pam dziewczyna przy kości to mało powiedziane, to baba-chłop, wy-
trzymała i silna jak wół, a przy tym nadzwyczaj wesoła i towarzyska. Pam odpowiada przede wszyst-
kim za organizację sobót, kiedy ogród jest otwarty dla klientów i publiczności. Zawsze wtedy brakuje
rąk do pracy; kogoś, kto będzie nadzorował ścieżki spacerowe, kto będzie zajmował się sprzedażą, kto
rozsądnie doradzi, jaki dobrać sprzęt, nasiona i sadzonki, jakie kupić książki w sklepiku i w końcu
kogoś, kto będzie umiał dyskretnie podsunąć publikacje Elaine. W soboty wygon przy alejce dojazdo-
wej zamienia się w prawdziwy parking samochodowy. Często Elaine osobiście wychodzi do ogrodu, z
uśmiechem odpowiada na pytania i z wdzięcznością wysłuchuje pochwał. Kiedyś znajdowała w tym
przyjemność, coś kojącego i dobrego dla siebie. Teraz jednak czuje się zmęczona, słysząc kolejne py-
tanie, czy to roślina sezonowa czy trwała albo jak przycinać róże. Coraz częściej zamyka się w domu i
zostawia klientów studentkom, które bardzo chętnie ją zastępują.
Kiedy trzy lata temu wpadła na pomysł, by udostępnić ogród publiczności, myślała, by skorzy-
stać z pomocy Nicka. Miał okazję zaprezentować najwartościowsze przymioty swej osobowości. W
końcu jest człowiekiem z natury otwartym, towarzyskim, rozmownym i pełnym entuzjazmu. Oprowa-
dzanie gości, nadzór nad sprzedażą, a w najgorszym razie choćby utrzymywanie porządku na parkingu
miały być wentylem dla nadmiaru tego entuzjazmu. I rzeczywiście, początkowo Nick ulegał i stosował
się do wszystkich próśb. Brylował koło tarasów, z chłopięcym czarem zajmował się paniami, zabierał
grupki gości nad strumyk, by pokazać prymulki, a ponadto obsługiwał kasę w sklepiku i podliczał
utarg zwykle błędnie, ale nikt nie miał mu tego za złe, bo był takim uroczym czarusiem. To jednak
nie trwało długo. Kiedy Nick wprowadził jakieś bmw w mokradła, gdzie samochód od razu ugrzązł,
odpowiedzialność za parking przejął Jim.
Z upływem czasu zapał Nicka do sobotnich obowiązków stopniowo gasł, aż końcu całkowicie
się wyczerpał. Elaine protestowała, zaciskając wargi w złości. Ależ kochanie, pytają mnie, jak się to
nazywa, jak tamto, jak długo to rośnie, czy nie zmarnuje się w kwaśnej glebie, a ja przecież nie mam o
tych rzeczach zielonego pojęcia. Twoje dziewczęta znają się na tych sprawach sto razy lepiej ode
R
L
T
mnie. Wszyscy też wiedzą, że nie powinienem się zajmować pieniędzmi, z tym się chyba zgodzisz,
prawda?"
O tak, z tym się zgodzi. Nie można z sukcesem prowadzić wydawnictwa bez znajomości pod-
stawowych reguł rządzących biznesem. Trzeba umieć oszacować, co się sprzeda, a co nie; trzeba
umieć ocenić ryzyko, przewidzieć koszty i ustalić margines zysków. Pożądane jest minimum pewnej
łatwości w operowaniu liczbami, a to część przedsięwzięcia, która potwornie Nicka męczy. Najczę-
ściej odwracał po prostu oczy. Kiedy jego wydawnictwo Hammond&Watson", mimo tytanicznych
wysiłków Olivera, w końcu zaczęło się borykać z pierwszymi trudnościami, kiedy magazyn zalegały
nie sprzedane pozycje, a nie spłaceni autorzy, drukarnie i dostawcy pukali do drzwi, wówczas coś, co
miało być małym, sympatycznym wydawnictwem specjalizującym się w publikacjach podróżniczych,
stało się finansowym ciężarem nie do udzwignięcia.
Porządkowanie spraw w firmie zajęło cały rok. Nick dostał srogą nauczkę. Ale, rzecz jasna, nie
tracił pogody ducha i optymizmu. Nic się przecież nie stało. Póki co nie jest zle. Ma mnóstwo kontak-
tów, może pisać do gazet, do weekendowych działów turystycznych, może nawet pisać przewodniki,
może... och, pomysłów mu nie brakowało.
Słuchaj Oliver, a gdybyśmy tak...
Nie Oliver uciął rozmowę. Na mnie już nie licz.
Nie bierz sobie tego do serca, proszę, ale myśmy już raz wydali nasze pieniądze.
Elaine Oliver powiedział coś więcej:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]