[ Pobierz całość w formacie PDF ]
yle ze strachem. Sam jest to mu zle. Szpaczęta wspomina, już nawet
postraszyć je byłby gotów, byle wrócić do nich na rozłożystą wiśnię. I stare
szpaki wspomina, i wiewióra, co się gdzieś zapodział, i księżyc wspomina, i
Laurę, zielonkawe widziadełko leśne, zachwycającą pannę, której nie
postraszyłby za nic, nawet, gdyby miał za karę nigdy nie wrócić na wiśnię.
I tak myśli, że to wszystko od zachwycenia się zaczęło, bo przez ten zachwyt
przestraszył się swojej brzydoty, a przez to poznanie strachu innych straszyć
31
nie lubi.
O, nocy piękna! westchnął. O, Lauro, Lauro, Lauro!
Gdybyś wezwał przyjaciela, zjawiłby się przyjaciel. Co ci jakaś tam Laura
pomoże?
To wiewiórek wygramolił się z wywróconej skrzyni.
Ty leniu! fuczy. Mało, że nie straszysz, jeszcze się wylegujesz? Patrzcie
go, w niedzielę urodzony.
I dalejże łaskotać strachową nogę jedną, bo drugiej nie ma wiewiórczymi
pazurkami, dalejże biegać po tej nodze strachowej z góry na dół i z dołu do
góry, aż rozchichotał się strach, jakby go znów na drzewie powiesili:
Oj, przestań, przestań, mam łaskotki w pięcie!
Nie przestanę, aż ci w piętę pójdzie.
I poszło! Z tego łaskotania pięta fiknęła tak, że cały strach wywinął koziołka,
wyrwał się spod śmieci oburącz i na równą nogę zerwał. Ale cóż! Strachowi
zawsze wiatr w oczy: to z wieczornego nieba, to z wentylatora, to znów z wozu
śmieciarzy. Zajechali właśnie na śmietnisko i w krzyk:
O, strach! Strach! Gonić stracha!
Ledwie że zdążył strach wiadro na głowę wsadzić, tak musiał wiać, a
śmieciarze na piętę mu następują, a za śmieciarzami gonią przechodnie, z pół
miasta ruszyło się chyba, choć nie bardzo wiadomo dlaczego.
Widać tak to już jest, że ktoś krzyknie: Strach! i już zamieszanie, choćby
nikt nie wiedział, o co chodzi, choćby tylko powtarzano:
Strach!
Wtedy na gwałt potrzeba jakiegoś przebrania, byle cudzej skóry, byle innego
imienia, żeby nie dać poznać po sobie ani śladu strachu, żeby nie przypominać,
czego tak się boją. Więc najlepsze, co mogło strachowi się zdarzyć, to że wpadł
do teatru, że chwycił z wieszaka szal i pelerynę. Już stracha po nim nie widać,
ale jeszcze biegnie ciemnym korytarzem, a wiewiórek kica zziajany pod
rąbkiem peleryny, aż wypadli w końcu na wielką, czarną scenę.
Kto by się stracha domyślił w tej ciemnej postaci? Teraz jest aktorem w
pelerynie długiej aż do ziemi.
I po strachu.
* * *
Nagle księżyc nad wiśnią! Nie, dziesięć księżyców! Dziesięć srebrnych,
podniebnych reflektorów, prosto na stracha i wiewiórka, prosto w rozwarte
ślepia dyni, w dwa okrągłe lusterka wiewiórcze.
Brawo, brawo, doskonale! woła ktoś z widowni. Proszę wziąć kota na
ręce i zaczynamy. Piosenka!
To wcale nie jest ko... zaczął strach.
Zpiewajże! przerwał mu wiewiórek. I sam wskoczył strachowi na jedno z
rozpostartych oburącz ramion, obok słomianej duszy.
32
Próba, próba! pogania pan z widowni. Co, zapomniał pan słów? Mojej
peleryny... nie chcą już...
No! Dalej!
Więc strach zmyśla ze strachu:
Mojej peleryny... nie chcą już gawrony...
Bo ja w niej wyglądam jak strach wypłoszony...
Moja peleryna to na dziurze dziurka,
lecz jeszcze okryje stracha i wiewiórka...
Chyba kocurka? woła pan z widowni. Co to za drgawki? Aż strach!
Niestety, tak przyznaje strach. To ja. Z wiśni.
I boi się okropnie, bo myśli sobie: nie udało się, zaraz mnie przegonią, zaraz
mnie dogonią, zaraz mnie przestraszą albo każą straszyć innych. Ale nie! Pan z
widowni podskakuje jak rozbawiona piłeczka, wbiega po schodkach na scenę,
cmoka stracha w niebyłe uszy, a wiewiórka w wiewiórcze.
Znakomicie, znakomicie! Strach zagra stracha w nowej sztuce, to będzie
straszliwe, to jest, chciałem powiedzieć: to będzie jak w życiu, wypisz wymaluj
strach.
Nie, nie, nie chcę! broni się strach. Nie będę straszył, jeszcze się ktoś
tym przejmie, ja się boję.
Przejmie się? To właśnie sztuka! Dla sztuki nic pan zrobić nie chce? Sam
się boi, a innych straszyć nie łaska? Wszystko dla sztuki, mój panie, wszystko!
woła w uniesieniu pan reżyser.
Zdjął ze stracha pelerynę, zrzucił szal, patrzy z bliska i patrzy z daleka na
zgrzebny wór, na dynię, na poobijane wiadro zachwyca się.
Cudownie. Strach jak żywy.
Akurat! Wcale nie. Ledwo żywy ze strachu.
Myśli pan reżyser, że ma stracha, który będzie stracha odgrywał.
Ale dobrze odgrywa stracha ten, kto nie jest nim na co dzień że tam sobie
raz, od święta, strachem pobędzie, to go jeszcze nie przerazi. A jakże ma grać
siebie ten, co i bez grania siebie ma dosyć?
Reżyser tupie i wrzeszczy:
Jak nie wie pan, co grać, to niech się pan sobie przyjrzy! Dajcie tutaj lustro.
Przynieśli lustro, postawili przed strachem, a on spojrzał i zemdlał. Sam
siebie przestraszył, nie zaczekał nawet na widzów.
Co to za strach! Udawać stracha nie potrafi! A przecież każdy strach troszkę
udaje żeby być strachem jak należy, nie na opak...
* * *
Cucili go, szarpali, wodą polewali, wiewiórkowi kazali po nim skakać a
strach nic: leży zemdlony, ani drgnie. Jak nie strach. Jak dwa skrzyżowane kije i
33
worek, i pusta dynia. Zbiegli się aktorzy, mówię, że to drewno nie artysta, że
drętwy gość, że worek, że kukła, lala malowana.
A malowane lale mają smutne gęby i czerwone serca z kołami w środku, jak
strzelnicze tarcze, bo kto ze strzelby w sam środek trafi, ten dostaje butelkę wina
w nagrodę, i strach też z nimi stoi, też ma na piersi wymalowany cel, choć jego
dusza jest wyżej, na ramieniu, ale o tym nie wie ani właściciel strzelnicy, ani
aktorzy, którzy go właścicielowi strzelnicy sprzedali. No a wiewiórek?
Wiewiórek siedzi u stracha za pazuchą i wcale się nie odzywa taki chytry!
Dlatego właściciel strzelnicy nie zauważył wiewiórka i gniewa się tylko na
stracha.
Nowy, czemu nie śpiewasz? Słono mnie kosztowałeś, żeś ty niby z teatru.
Artysta, powiadają. No to śpiewaj, artysto!
Kiedy ja... Ja mam stracha... jąka się strach.
O, przepraszam! Wybij to sobie z dyni. Wszystko tu moje, słono
[ Pobierz całość w formacie PDF ]