do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kręcił kluczami. Wyszarpywał, zdzierając paznokcie, trzy pierwsze takty, i kaszana, i z
powrotem... Nigdy dotąd nie miałem gitary w ręku, naprawdę. Wziąłem od niego, ułożyłem
palce, pokombinowałem przy strunach i po prostu zagrałem. W innej tonacji, wolniej, ale
całość. Rozdziawił gębę:
 To ty umiesz klasycznie? Uczysz się i nic nie mówisz? Gdzie? U kogo?
Wróciłem zatem jak syn marnotrawny, chociaż może nie do tych ojców, jakich
życzyłby sobie stary Hauptfeld. Nie marzyłem jednak o karierze gwiazdy, nawet nie
myślałem o występach przed ludzmi. Muzyka była moją osobistą sprawą, do której niechętnie
dopuszczałem postronne osoby.
Nie bez oporów, ale wydębiłem od ojca pieniądze na gitarę, w domu znalazła się też
czeska elektryczna jolana, figurująca na wyposażeniu żołnierskiego zespołu
wokalnoinstrumentalnego Szariki. Przez jakiś czas w ogóle nie wychodziłem wieczorami,
przestałem zaglądać nawet do Anki, Bożeny i Jolki, po szkole zamykałem drzwi od pokoju,
grałem, ścigałem dzwięki, układałem je i rozrzucałem jak puzzle, w przerwach pakowałem w
siebie potężne dawki muzyki z magnetofonu.
Zachciało mi się także pograć z innymi. Nie miałem za bardzo z kim, bo tylko jeden
mój bliższy kolega coś niecoś pobrzdąkiwał, ale zaczął i skończył na etapie Gdybyś kochał,
hej Breakoutów. Byli w Giżycku starsi parę lat ode mnie domorośli rockmani w wytartych,
wraglerowskich kurtkach i z piórami do połowy pleców, wszyscy jak Dave Gilmour w filmie
Pink Floyd Live at Pompei, zgrabni, szczupli, zgarniający najbardziej żyleciaste dziewczyny,
 many , jak się czasem na takie mówiło po gitowsku. Jezdzili ze swoimi zespołami z jednego
wojewódzkiego przeglądu na drugi, uświetniali imprezy w domu kultury i festyny na
pierwszego maja. Ktoś zaprowadził mnie do jakiejś świetlicy zakładowej, gdzie mieli próby.
Zagrałem z zaschniętym gardłem dwa czy trzy kawałki. Zobaczyli, że nic sobie nie robię ze
Zmian Hendrixa, że dla jaj mogę zasuwać Smoke on the Water jazzowo, figuracyjnie i
kwintami, popatrzyli na mój granatowy sweterek, na pospolite czarne półbuty, spodnie
zaprasowane w kant, a następnie poradzili, żebym lepiej pomyślał o maturze, bo jeszcze
opieprzę i będę miał kłopoty z załapaniem się na trepa do szkoły oficerskiej. Prawie się wtedy
rozpłakałem, przez parę tygodni nie mogłem zrzucić tego upokorzenia. Nawet po miesiącu,
po roku, widząc mnie w sklepie albo gdziekolwiek, jeden i drugi szeptali coś do ucha swoim
odstrzelonym laskom i parskali razem głośnym rechotem. Rozumiesz - małe miasto.
Musiałem chyba być dobry, więc nie mogli się pogodzić, że istnieję. Nie darowałem. Jakieś
dwadzieścia lat pózniej występowałem latem w Giżycku, miałem dwa koncerty w amfiteatrze,
zbudowanym na kształt żaglowca koło portu nad Niegocinem, i dwa razy przed całą
publicznością wyśmiałem i zwyzywałem ich obu po nazwiskach. Czekałem, że może przyjdą
skuć mi mordę. Na taką ewentualność kazałem ochronie nie wpuszczać ich, tylko dać do łapy
po pięćdziesiąt złotych tytułem rekompensaty za obrazę. Nie przyszli.
Maturę rzeczywiście zdałem z wielkim trudem. Pamiętam upał, pot, ciemne garnitury
i białe bluzki, zalane słońcem sale z rzędami stolików, potem kontrast: deszczowy, wietrzny
poranek- rozdawanie świadectw. Przeszło kilka tygodni - i egzaminy wstępne. Toruń,
akademik, całonocne balangi, dziki harmider kandydatów upojonych pierwszym alkoholem i
pierwszą wolnością. Tutaj, na piętrowym łóżku, nareszcie udało mi się przespać z
dziewczyną, małą, perkatą Beatką z Wąbrzezna. Nie był to, oględnie rzecz ujmując,
szczególny triumf mojej wytęsknionej męskości. Beatka, zobaczywszy rano mnie, krajobraz
po imprezie, chrapiącego Ważona, zajmującego górne posłanie, czym prędzej zwinęła pod
pachę ciuchy, uciekła w samych majtkach i nie pojawiła się więcej. Zdawaliśmy z
Grzegorzem na polonistykę. Ja odpadłem zaraz po pisemnych, Grzegorz dostał się jako trzeci
na liście.
Jesienią nadeszła w Giżycku pora pożegnań. Pod koniec września biegnącymi w
stronę dworca ulicami, na których już szeleściły pierwsze zwiędłe liście, kolejno
odprowadzałem moich przyjaciół. Anka i Bożena jechały do Gdańska, Jolka aż do
Wrocławia, Grzegorz do Torunia, Wojtek do Warszawy. Peron pustoszał, dwa czerwone
światełka rozmazywały się we mgle prędko zapadającego wieczoru. Odjeżdżali w szary
tuman życia, do głupiego świata, przewracać jałową ziemię dorosłości. I nie wrócili już nigdy.
Tamtej zimy sypnęło obficiej niż zwykle, mimo że nie była to jeszcze przesławna
zima stulecia. Giżycko leżało pod śniegiem skulone jak chory pies, noce były bezksiężycowe,
dni przygnębiające i mroczne, nawet w południe nie gasiło się światła. Ojciec, o dziwo,
uchronił mnie od wojska, chociaż zaraz po przyjściu zawiadomienia o oblaniu egzaminów
wrzeszczał, że za jego sprawą znajdę się w Orzyszu, w karnej jednostce,
najodpowiedniejszym miejscu dla takich oblojd, lujów i cabanów. Załatwił mi pracę w
szpitalu, śmieszną jedną ósmą etatu, parę godzin tygodniowo, w czasie których nosiłem worki
z pościelą albo spałem na zapleczu kuchni. Nie miałem już znajomych, z nikim się nie
spotykałem, nie wychodziłem prawie z domu. Brat szastał się wściekle, kiedy w ciemne
poranki on musiał iść do budy, a ja rozkosznie przewracałem się na drugi bok. Wstawałem
pózno, całe dni spędzałem na słuchaniu i graniu, wtedy także zacząłem pisać własne rzeczy.
Mój stosunek do nich był więcej niż podejrzliwy. Przede wszystkim - przychodziły bardzo
łatwo, za łatwo. Czytałem gdzieś o mękach twórczych artystów. Ja takich nie miałem.
Wystarczyło nagłe skojarzenie trzech, czterech dzwiękowi całość układała się według własnej
logiki. Zapisywałem to, ogrywałem, wymyślałem instrumentację, wyobrażałem sobie, jak by
zabrzmiało. Zrobiłem tamtej zimy ponad pięćdziesiąt numerów. Rozumiesz? Pięćdziesiąt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta