[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bierze udział cała jedenastka, jest cholernie ciężko. To była prawdziwa klęska.
Przegraliśmy z Harrisburgiem? - spytał z niedowierzaniem Neely.
Tak, jeden jedyny raz w ciągu czterdziestu jeden lat. Powiem wam, co te sukinsyny
zrobiły. Jest końcówka meczu. Prowadzą, i to jak, trzydzieści sześć do zera, coś koło tego.
Najgorszy piątek w historii miasta. Prowadzą i myślą sobie tak: karta się odwróciła, teraz im
dokopiemy, i postanawiają podwyższyć wynik. Na dwie minuty przed końcem meczu
quarterback posyła piłkę do skrzydłowego i zaliczają kolejne przyłożenie. Są podnieceni jak
jasna cholera, wiecie, dają popalić Spartanom. Ale Rake zachował spokój. Zakonotował to
sobie i pojechał szukać drwali. Rok pózniej gramy z Harrisburgiem tutaj, u nas. Olbrzymi
tłum, rozwścieczony tłum i w pierwszej połowie zaliczamy siedem przyłożeń.
Tak, pamiętam - powiedział Paul. - Byłem wtedy w pierwszej klasie. Czterdzieści osiem do
zera.
Czterdzieści siedem - poprawił go z dumą Mal. - W trzeciej kwarcie mieliśmy cztery
przyłożenia, ale Rake nie popuścił. %7ładnych zmian, bo nie miał rezerwowych. Kazał im grać
do oporu.
No i...? - spytał Neely.
No i rozgromili ich: dziewięćdziesiąt cztery do zera. Wciąż niepobity rekord. To był chyba
jedyny raz, kiedy Eddie Rake grał na wynik.
Spartanie siedzący po drugiej stronie stadionu wybuchli śmiechem. Ktoś skończył pewnie
opowiadać kolejną historyjkę, bez wątpienia o Rake'u. Silos, który w obecności stróża prawa
bardzo przycichł, wyczaił odpowiedni moment i oznajmił:
Muszę lecieć. Curry, zadzwoń do mnie, jeśli dowiesz się czegoś nowego o Rake'u.
Dobra.
Do jutra. - Silos wstał, przeciągnął się i wziął jeszcze jedną flaszkę.
Podrzuci mnie ktoś? - spytał Hubcap.
Nadeszła ta pora, co? - rzucił szeryf. - Pora, kiedy wszyscy dobrzy złodzieje wyłażą z
rynsztoka.
- Przez kilka dni nigdzie nie będę łaził - odparł Silos. - Z szacunku dla Rake'a.
Jakie to wzruszające. Skoro dzisiaj nie kradniesz, zadzwonię do tych z nocnej służby i odeślę
ich do domu.
- Jasne, koniecznie.
Zagrzechotały metalowe stopnie. Silos, Hubcap i Amos Kel-so zeszli ciężko na dół.
Nie minie rok i trafi do pudła - prorokował Mal, patrząc, jak idą bieżnią za strefą przyłożeń. -
Lepiej wyczyść swój bank, Curry.
Spokojna głowa. Neely miał dość. Wstał.
Też uciekam.
Miałeś wpaść na kolację - powiedział Paul.
Nie jestem głodny. Może jutro.
Mona będzie zawiedziona.
- Powiedz jej, żeby zostawiła dla mnie resztki. Dobranoc, Mal. Cześć, Randy. Na pewno się
jeszcze spotkamy.
Miał sztywne kolano i schodząc na dół, bardzo starał się nie kuleć, żeby nie pomyśleli, że jest
kimś gorszym niż kiedyś. Już na bieżni, za ławką Spartan, za szybko skręcił i omal nie upadł.
Noga ugięła się, zadrżała i w kilkunastu miejscach naraz przeszył ją ostry ból.
Ponieważ zdarzyło mu się to nie pierwszy raz, błyskawicznie przeniósł ciężar ciała na
prawą nogę i jakby nigdy nic poszedł dalej.
Zroda
W oknach wystawowych wszystkich sklepów na rynku, tych dużych i tych małych,
wisiały wielkie zielone harmonogramy rozgrywek futbolowych, jakby klientom i
mieszkańcom miasta trzeba było przypominać, że Spartanie grają w każdy piątek
wieczorem. Na każdej latarni ulicznej przed sklepami i sklepikami powiewała
zielono-biała flaga, którą wywieszano pod koniec sierpnia i zdejmowano, gdy
kończył się sezon. Neely pamiętał te Hagi jeszcze z czasów, gdy jako mały chłopiec
pedałował chodnikiem na rowerze. Nic się nie zmieniło. Wielkie zielone
harmonogramy co roku były takie same: wypisane tłustym drukiem nazwy drużyn,
uśmiechnięte twarze zawodników, a na samym dole małe ogłoszenia miejscowych
sponsorów, przedstawicieli dosłownie wszystkich branż, którym dane było zaistnieć
w Messinie. Nie brakowało nikogo.
Gdy wszedł do Renfrow's Cafe krok za Paulem, wziął głęboki oddech i zmusił się do
uśmiechu, do zachowania grzeczności - ostatecznie ludzie ci kiedyś go uwielbiali. Już
[ Pobierz całość w formacie PDF ]