do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stosunków międzynarodowych, strategii oraz dyplomacji. Tego
rodzaju wywody zazwyczaj sprawiały, że doznawał zawrotów głowy
po pierwszych kilku minutach, próbując nie pogubić się, kto z kim
pozostaje w sojuszu, a kto spiskuje przeciw któremu ze swych
sąsiadów i co zamierza w ten sposób osiągnąć. Wolał wykłady w stylu
sir Rodneya: dobre, złe; czarne, białe; a potem dobyć mieczy, ciąć i
rąbać. Doświadczenie nauczyło Horace'a, że najlepszym sposobem, by
powstrzymać Halta od głoszenia kazań, jest się z nim jak najprędzej
zgodzić.
- W porządku, chyba masz rację, jeśli chodzi o to całe
fałszerstwo - stwierdził na głos. - Przecież, bądz co bądz, posługujemy
się podrobioną pieczęcią gallijskiego króla. To zupełnie co innego, niż
gdybyśmy sfałszowali pieczęć króla Duncana, prawda? Tak daleko
nawet ty byś się chyba nie posunął.
- Ależ oczywiście, że nie - zapewnił Halt. Zwinął swój fałszerski
warsztat składający się z piór, inkaustów oraz innych przydatnych
przedmiotów. Dobrze się stało, iż bez trudu wygrzebał ze swej sakwy
podrobioną gallijską pieczęć, bo w przeciwnym razie musiałby
wyciągać wszystkie, a wówczas Horace miałby szansę zauważyć
niemal doskonałą kopię pieczęci króla Duncana. - Teraz zaś, jeśli nie
masz nic przeciwko, zechciej przywdziać na siebie swą gustowną
blaszaną szatę, byśmy mogli odbyć przyjazną pogawędkę ze
skandyjskimi strażnikami pilnującymi granicy.
Horace żachnął się, ale wstał, by wykonać polecenie. Wtedy
jednak do głowy przyszła Haltowi jeszcze inna myśl - coś, co nie
dawało mu spokoju już od dłuższego czasu.
- Horace! - zawołał, a chłopak zatrzymał się. Z głosu zwiadowcy
zniknął pogodny ton i kandydat na rycerza wyczuł, że Halt ma mu do
powiedzenia coś naprawdę ważnego.
- Tak?
- Kiedy znajdziemy Willa, nie mów mu o... tym drobnym
nieporozumieniu między mną a królem. Dobrze?
Przed miesiącami, gdy Haltowi nie udzielono zgody na wyprawę
w poszukiwaniu Willa, zwiadowca uciekł się do iście desperackiego
fortelu. Dopuścił się publicznej obrazy majestatu królewskiego, za co
został skazany na roczną banicję. Krok ów kosztował go niemało,
bowiem jako wygnaniec został tym samym usunięty z szeregów
królewskich zwiadowców. Odebranie mu zwiadowczej odznaki,
srebrnego liścia dębu, było dla niego najboleśniejszą karą, ale zniósł
bez szemrania upokorzenie; skoro taka miała być cena za możliwość
ocalenia Willa, gotów był ją zapłacić.
- Jak sobie życzysz - odpowiedział Horace. Jednak akurat tym
razem Halt uznał, że konieczne jest dodatkowe wyjaśnienie:
- Chcę mu to sam powiedzieć, po swojemu i w odpowiednim
czasie. Zgoda?
Horace wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzysz - powtórzył. - A teraz jedzmy już, żeby
pogadać ze Skandianami.
* * *
Jednak żadnej rozmowy nie było. Obaj jezdzcy wraz z
towarzyszącymi im wierzchowcami wjechali w wijący się między
wysokimi górami przesmyk, którym dotarli do granicy. Halt
spodziewał się, że za chwilę usłyszy rozlegający się ze szczytu
niewysokiej wieży okrzyk, by zsiedli z koni i dalej szli pieszo. Tak
zazwyczaj bywało. Jednak graniczny posterunek nie dawał żadnego
znaku życia.
- Brama jest otwarta - stwierdził półgłosem Halt, gdy podjechali
bliżej.
- Ilu ludzi zazwyczaj pilnuje takiego posterunku? - zainteresował
się Horace.
- Kilku. Dziesięciu, może dwunastu?
- Jakoś ich nie widać - stwierdził Horace, na co Halt łypnął na
niego spode łba.
- Zdziwisz się, ale też ów fakt zauważyłem - burknął, a potem
nagle zawołał: - A to co takiego?
W cieniu, wewnątrz otwartej bramy, ich oczom ukazał się jakiś
dziwny kształt. Powodowani tym samym odruchem, obaj popędzili
wierzchowce, by jak najszybciej pokonać odległość dzielącą ich od
fortu. Halt wiedział już, co zastaną.
Martwy Skandianin leżał w kałuży własnej krwi.
Po drugiej stronie bramy naliczyli jeszcze dziesięciu innych,
wszyscy zostali zabici w ten sam sposób. Obaj jezdzcy zsiedli
ostrożnie, by przyjrzeć się ciałom z bliska.
- Kto mógł zrobić coś tak strasznego? - odezwał się Horace
przejęty grozą na widok przerażającej sceny. - Ktoś zadał tyle
pchnięć...
- To nie są pchnięcia - poprawił go Halt. - Te rany to ślady po
strzałach. Po rzezi zabójcy pozbierali strzały - oprócz tej jednej.
Uniósł złamane drzewce, dotąd przywalone którymś ciałem.
Skandianin przypuszczalnie złamał strzałę, próbując wyszarpać ją
sobie z rany. Druga połowa nadal tkwiła głęboko w jego udzie. Halt
przyjrzał się piórom bełtu i widniejącym na drzewcu znakom, jakie
czyni większość łuczników, by móc rozpoznać własne pociski.
- Potrafisz stwierdzić, kto uczynił taką rzecz? - spytał cicho
Horace, a gdy zwiadowca podniósł na niego wzrok, chłopak dostrzegł
w oczach starszego towarzysza wyraz głębokiej troski. Wiedział, że
nie wystarczy byle drobiazg, aby zbić Halta z tropu.
- Owszem, chyba wiem - odparł zwiadowca. - I wcale mi się to
nie podoba. Mam wrażenie, że Temudżeini znów opuścili swoje stepy.
ROZDZIAA 7
Zlady prowadziły na wschód. Taki przynajmniej był ich
zasadniczy kierunek, bo nieznany jezdziec, zmierzając w dół zbocza,
zakręcał i lawirował pośród drzew oraz nierówności terenu. Jednak za
każdym razem, gdy nadarzała się okazja, skręcał na wschód.
Choć Will już po godzinie odczuwał śmiertelne znużenie, szedł
uparcie dalej, potykając się niekiedy w śniegu; przewracał się, leżał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta