do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tematu...
Twarz Ronalda stężała i była teraz równie pełna wyrazu jak przeciętny nagrobek.
- Ronald? - spytała, sięgając ku jego dłoni.
W tej chwili zatrzymał się przy nich zaganiany kelner.
- Czy coś jeszcze, senor? Smakowało pani, senorita?
- Proszę tylko o rachunek - rzucił krótko Ronald. Kelner spojrzał z niepokojem na
Nancy.
- Czy są może państwo z czegoś niezadowoleni?
- Wszystko jest w najlepszym porządku, przynieś mi tylko ten cholerny rachunek!
Nancy milczała aż do chwili, gdy wrócili do samochodu.
- Czy musiałeś zwracać się do kelnera w ten sposób? Byłam zakłopotana.
Ronald rzucał w powietrze i łapał kluczyki od samochodu, raz za razem podzwaniając
nimi w irytujący sposób. Nie odpowiadał jej ani słowem. Jego nastrój uległ drastycznej
zmianie, zmarzł na kość i nie dał się roztopić.
- Co takiego stało się w Meksyku, że tak cię rozdrażniło? - trwała przy swoim Nancy.
- Rzecz w tym, że cokolwiek się stało, nie ma powodu, byś przenosił złość na nas. To nie była
moja wina. A już z całą pewnością nie było w tym winy kelnera.
- Tak sądzisz? - spytał Ronald. - To była w całości wasza wina, ludzi takich jak ty i
on.
- Nic z tego nie rozumiem - odcięła się. - Pół godziny temu gotowa byłam sądzić, że
jesteś kimś fantastycznym, najmilszym i najsympatyczniejszym chłopakiem, jakiego
kiedykolwiek spotkałam. Pół godziny temu. Wierzysz w to? Myślałam nawet, że zaraz się w
tobie zadurzę. I co mam teraz powiedzieć, gdy zachowujesz się w ten sposób? Za co niby
mnie winisz? Za coś, co stało się w Meksyku i o czym nie mam nawet najmniejszego pojęcia?
Nigdy dotąd cię nie widziałam, więc jakim cudem mogłabym być za to odpowiedzialna?
Biorąc pod uwagę, jak ciągniesz tę sprawę, to przypuszczam, że nie będę miała ochoty więcej
cię widywać.
Ronald zatrzymał się przy samochodzie i spojrzał na Nancy, mierząc ją wzrokiem
ponad białym, winylowym dachem wozu. Sposób, w jaki to robił, był znowu inny. Chłód
ustąpił miejsca samozadowoleniu i protekcjonalnej pewności siebie.
- Spotkasz mnie jeszcze, czy będziesz tego chciała, czy nie.
- Nie sądzę. A teraz pójdę do domu sama; i dziękuję. Czy mam zapłacić za to, co
zjadłam?
Ronald otworzył drzwi samochodu. - Mniejsza z tym. Ostatni posiłek skazańca jest za
darmo.
- Co to u diabła ma znaczyć? Próbujesz mnie zastraszyć czy co?
- Nikt nigdy nie oskarżył mnie o to, że próbuję go przestraszyć - odpowiedział
Ronald.
Nancy zamurowało. Ronald wsiadł do wozu i zatrzasnął drzwi. Jego ostatnie słowa
zabrzmiały w wieczornym powietrzu jak wielotonowe kuranty. Dziwny był akcent, który
położył na słowo  nigdy , i sposób, w jaki wymówił  próbuję . Dla Nancy zabrzmiało to,
jakby  nigdy naprawdę znaczyło nigdy. Jakby nie dotyczyło ludzkiego życia, lecz
obejmowało setki, tysiące lat, a może i całą wieczność.  Próbuję mówił w ten sposób, jakby
miało to oznaczać, że on nie musi próbować - że napełnia ludzi strachem bez jakiegokolwiek
wysiłku.
Pochylił się, by wetknąć kluczyk do stacyjki i światła ulicy ukazały na chwilę jego
twarz. Spostrzegła, że cienie ułożyły się na niej pod jakimś dziwnym kątem. Wyglądał
bowiem na wymizerowanego, skórę miał ściągniętą, jakby nagle przybyło mu lat, i w trudny
do opisania sposób sprawił na niej nieprzyjemne wrażenie. Spojrzał na nią i ów dziwny
wygląd zniknął, wystarczyła jednak krótka chwila - czego właściwie - prawdy? objawienia? -
by Nancy zdążyła pomyśleć, że oto właśnie ujrzała go takim, jakim jest naprawdę, i że z
pewnością nie był to miły widok. No nic, los ostatecznie nie okazał się dla niej łaskawy.
Rondla ujawnił się jako samczy skurwysyn nie lepszy niż John Bream i cała reszta tego
pomiotu. Zrobił to przynajmniej wystarczająco wcześnie, by nie uwikłała się w sprawę. Los
bawi się nią, jak chce, ale oszczędził jej tym razem szarpiącego nerwy oczekiwania i łudzenia
się, które zwykle musiała przecierpieć.
Przerzuciła torbę przez ramię i ruszyła przez Prospect Street. Do domu miała tylko
pięć minut drogi. Nie pomachała mu, nie odwróciła się nawet. Przypadkowo go spotkała i
takim samym miała zamiar uczynić pożegnanie. Ot, jak dwoje ludzi, którzy wdali się w
rozmowę podczas podróży samolotem, a potem idą każde w swoją stronę. Słyszała, jak za jej
plecami zapala silnik, jak z piskiem opon rusza od krawężnika, twardo jednak nie odwracała
głowy. Ronald zawrócił lincolna na środku ulicy, ryzykując tym utratę prawa jazdy i minął ją
z dużą szybkością, nawet nie spojrzawszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta