[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zbladło niczym latarka na zuŜytych bateriach. Gorzki smród demona zaczął niknąć.
Posłyszałem cichy szmer powiewu, szelest wiatru tam, gdzie go być nie mogło… i zapadła
cisza. Oboje przycupnęliśmy na podłodze, dysząc z przeraŜenia. Nasłuchiwaliśmy długo, ale
w pokoju nie było niczego, nic doszedł nas Ŝaden dźwięk, więc w końcu podnieśliśmy głowy.
— Chyba sobie poszedł — powiedziałem cicho.
— O BoŜe, to było straszne! — wyszeptała Madeleine. — O mój BoŜe, tak się strasznie
bałam!
Włączyłem górne światło. Podszedłem do łóŜka i zacząłem szturchać kapę potłuczoną
lampką nocną. Wreszcie zebrałem tyle odwagi, aby podnieść i odwrócić koce. Nic nie
znalazłem. JeŜeli to wszystko nie było jakąś potworną iluzją, to tamto coś zapewne się
wyniosło.
Madeleine podeszła do mnie i dotknęła moich pleców.
— Chyba juŜ nie zasnę — powiedziała. — Nie w tym łóŜku. MoŜe jedźmy juŜ do
Londynu?
Znalazłem swój zegarek tam, gdzie go zrzuciłem na podłogę. Była piąta trzydzieści.
Wkrótce zacznie świtać.
— Dobrze — odparłem. Nie czułem się wcale lepiej niŜ wtedy, gdy kładliśmy się spać. —
I tak wygląda na to, Ŝe Elmek nas popędza. Przypomnij mi, abym pamiętał, Ŝe diabły rzadko
kiedy sypiają.
Madeleine wciągnęła dŜinsy na gołe ciało i rozczesała włosy przed brudnym lustrem.
— Więcej takich numerów nie wytrzymam — powiedziałem. — Nie wiem, czemu on to
robi.
— MoŜe chełpi się przed nami — zauwaŜyła Madeleine. — Podobno diabły to próŜne
stworzenia?
— Być moŜe o to właśnie chodzi. UwaŜam jednak, Ŝe sprawia mu po prostu przyjemność
nasze przeraŜenie. Zamierza wycisnąć z nas ostatni gram strachu i bólu, zuŜyć nas do końca.
Madeleine wciągnęła przez głowę szary sweter w podłuŜne, wrabiane pasy. W pokoju było
tak zimno, Ŝe widziałem zarys jej sutek przez grubą szetlandzką wełnę.
— Nie wiem — rzekła. — Odnoszę wraŜenie, Ŝe jest podniecony, jakby w ten sposób
objawiał swą radość na spotkanie z braćmi. Te wszystkie przechwałki o tym, co diabły
zdziałały w przeszłości, l ta postać, cokolwiek to było. Albo to coś ze splecionych ośmiornic,
węŜów i tym podobnych stworzeń. Zupełnie jakby w ten obrzydliwy sposób pokazywał, co
potrafi.
Przyczesałem włosy i ogoliłem się bez mydła tępą Ŝyletką, najlepiej jak umiałem,
obmywając twarz w zimnej wodzie. Pod oczami miałem ciemne smugi ze zmęczenia i
wyglądałem mniej więcej tak, jak wygląda po tygodniu tuńczyk w otwartej puszce. Czułem
się wykończony, właściwie przestałem się juŜ bać. Gdy byliśmy gotowi, zeszliśmy na palcach
na dół przez ciemny, skrzypiący dom. Nie spotkaliśmy nikogo, zostawiłem więc trzy funty na
stoliku w przedpokoju i wyszliśmy w mroźny poranek.
Słońce wzeszło nad wzgórzami Sussex w chwili, gdy wyjeŜdŜaliśmy z Brighton. Z obu
stron ciągnęły się długie, oszronione wzgórza, ginąc gdzieś we mgle w okolicach
Chanctonbury Ring na zachodzie i Ditchling Beacon na wschodzie. O tej porze roku i dnia w
Sussex prehistoria staje się dziwnie bliska. Człowiek wyraźnie uświadamia sobie, Ŝe po tych
wzgórzach stąpali dawni Brytowie, Ŝe deptały je legiony rzymskie, a takŜe uzmysławia sobie,
Ŝe wzdłuŜ i wszerz płaskowyŜu Sussex Weald migotały po lasach ognie i snuły się dymy
anglosaskich hut i kuźni. Obok mnie siedziała Madeleine, wtulona w płaszcz. Próbowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]