do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znosił jej mąż, i może nawet z tym się godziła... to trudno sobie wyobrazić coś
okropniejszego... I oczywiście nic dziwnego, że opętała mnie taka istota.
- O czym ty mówisz?
- O niej oczywiście. Musiałem jej szukać. Wbiegała i przystawała. Owiązałem jej
kiedyś skaleczone kolano kawałkiem płótna oddartym z własnej... Pózniej, kiedy wiedziałem,
jak głęboko jest już w sieci, starałem się ją zobaczyć, próbowałem wyjaśnić jej...
- Ty!
- Mówiła ci kiedy o mnie? Mniejsza zresztą o to, Poświęciłem i ją także. Zwiadomie.
Wiesz, Roger, modlitwy są czasem wysłuchiwane. I to jest straszne. Więc kiedy umarła,
prześladowała mnie, opętała. Zęby w modlitwie przeszkadzały włosy! Nieżyjąca już kobieta.
Dobry żart, co?
- %7łart!
- Powinien być jakiś rodzaj życia, w którym każda miłość jest dobra, w którym jedna nie
współzawodniczy z drugą, tylko ją potęguje. Co to za dziwna rzecz to ludzkie serce, Roger!
- Załatwiłeś, coś miał załatwić. Idz stąd!
- Muszę się tylko dowiedzieć...
- Co nam teraz z tego przyjdzie?
- Mam taki chaos w głowie. Kochałem ją jak córkę, zanim mnie opętała. Kiedy umarła...
- Dość już! Wyjdz!
- Potrzeba mi trzech języków, by mówić trzy rzeczy naraz. Byłem tam. Pamiętasz?
Chciałem tylko pomóc. Może już wtedy rozumiałem coś niecoś. Kiedy podniosła oczy,
zobaczyła mnie w drzwiach w stroju dziekana, zobaczyła księdza, oskarżyciela. Chciałem
pomóc, a zabiłem ją. Zabiłem na pewno, jakbym własnoręcznie poderżnął jej gardło.
Usłyszał stopy majstra przy swoich. Poczuł na twarzy gorący przesycony winem
oddech.
- Wyjdz stąd!
- Nie możesz zrozumieć? Dlatego właśnie muszę się dowiedzieć... Ja ją zabiłem!
- Wyjdz stąd! Wyjdz! - krzyknął majster. Odepchnął rękami Jocelina. Drzwi się
otworzyły z trzaskiem i te same ręce wyrzuciły go z pokoju. Ujrzał schody zbliżające się zbyt
prędko; uczepił się poręczy, upadł na kolana.
- Ty cuchnący truposzu!
Dzbanek przeleciał mu koło głowy i rozbił się o ścianę. Jocelin zszedł na czworakach na
śliski bruk. Usłyszał jeszcze, jak Roger krzyknął za nim:
- Mam nadzieję, że obedrą cię ze skóry!
Ale głos ten zginął w burzy innych głosów, które krzyczały, wyły, wyśmiewały,
szczuły. Stanął przy ścianie; głosy wirowały wokół niego, ręce, nogi i niewyrazne twarze
zbliżały się do jego twarzy. Dojrzał ciemny kąt i wcisnął się weń, rozdzierając sobie sutannę na
plecach. Nie mógł się położyć, bo niosły go jakieś ręce. Słyszał ryk i skowyt; widział
wyszczerzone, oślinione gęby. Krzyknął:
- Dzieci moje! Dzieci!
Ryk i natłok wzmagał się, a z nim morze klątw i nienawiści. Ręce zmieniły się w pięści.
Zdawało mu się, że ponad tym wszystkim, gdzieś w górze, słyszy lwa i jego towarzyszy, po
nasyłających psy gończe:
- Hu! Hu! Hu!
Upadł na twarz; przed sobą widział nogi i światła padające na brudny rynsztok.
Stopniowo zalegała cisza. Nogi pomału oddalały się od niego. Wśród ciszy usłyszał kobiecy
głos: - Matko Boska! Spójrzcie na jego plecy! Stopy zatupały szybciej. Znikły mu z oczu,
słyszał, jak szły, biegły, pędziły, potykały się na bruku. Oświetlone drzwi zamknęły się z
hałasem.
Leżał przez chwilę drżąc. Potem zaczął się czołgać ku ścianie.  Jestem nagi - myślał -
tego można się było spodziewać." Zebrał siły i począł iść chyłkiem ku nikłym światłom ulicy
Głównej. Co jakiś czas zataczał się w rynsztok i znów wspierał o mur; raz wpadł w wodę.
 Okazuje się, czym jestem" - pomyślał i wygramolił się z rynsztoka. W miejscu, gdzie uliczka
zbiegała się z ulicą Główną, upadł i już się nie poruszył. Zaledwie zdawał sobie sprawę, że
okrywają mu plecy, że ma przed sobą rąbek spódnicy Racheli i obute w sandały nogi ojca
Adama. Zajęły się nim delikatne ręce. Głos jakiś szemrał jak rynna w zimie. A potem Jocelin
pogrążył się w mrok.
ROZDZIAA DWUNASTY
Wpatrywał się znów w kamienne żebro sklepienia. Nie zmieniło się wcale, ale on
wstąpił w jakieś nowe życie. Było to uczucie zawieszenia ponad ciałem, które co jakiś czas
ogarniała fala nagłego omdlenia, a towarzyszył jej bezpodstawny strach. A gdy przychodził do
siebie, zapadał w próżnię. Potem spostrzegał, że znów jest świadom swego istnienia, i dziwił
się mgliście, co się z nim działo. Mówił bezdzwięcznie do siebie ponad własnym ciałem:
 Gdzie ja byłem?" I zawsze przychodziła bezdzwięczna odpowiedz:  Nigdzie".
Pił coś gorzkiego, może wywar z maku, który, jak mu się czasami zdawało, sprawiał, że
unosił się tak nad swym leżącym na wznak ciałem. Ukazywały się też twarze: jedna podawała
mu napój, drugą, ojca Adama, widział tuż przed sobą. Nie umiałby powiedzieć, jak długo trwa-
ły chwile, gdy zapadał w próżnię, i okresy zawieszenia i unoszenia się w powietrzu.
Spostrzegał tylko bez zdziwienia pomiędzy jednym rzutem oka a drugim, jak światło i cień
odmierzały godziny na żebrowanym sklepieniu. Niekiedy uświadamiał sobie lepiej obecność
tej rzeczy, tego mechanizmu leżącego pod nim. Zajęty był on głównie rozciąganiem i
kurczeniem żeber i robił to z wysiłkiem, lecz nieustannie, a zamknięte w nim serce trzepotało
'jak ptak schwytany w oknie. Jocelin wstępował w swoje ciało tylko wtedy, gdy pielęgniarze
dotykali go wykonując przy nim jakąś konieczną usługę. Raz usłyszał wyraznie rozmowę i
zrozumiał z niej tylko ostatnie słowa:
- To wyniszczenie. Gruzlica kręgosłupa... - I po chwili: - Nie. %7ładnej. Serce,
rozumiesz...
Ale przez większość tego dziwnie zmieniającego się czasu zawieszony był ponad
własnym ciałem albo w próżni. Myśli jego trwały wiek lub sekundę. Widział obrazy, wobec
których był teraz całkowicie obojętny. Nie mówił prawie nic, bo mówienie wydawało się
rzeczą zbyt skomplikowaną, nawet jeśli się miało jedne tylko usta. I wstrzymywała go przed
tym obawa schwytania w pułapkę ciała w dole i wpadnięcia w próżnię, która tak często na
niego czatowała. Mimo to co parę stuleci, pośród zamroczeń i rzeczowych obserwacji
sklepienia, czynił duży wysiłek. Spuszczał się w dół i rzucał pytanie:
- Runęła?
Znajdująca się w ognisku jego wzroku twarz ojca Adama przybliżała się, pochylała,
uśmiechnięta.
- Jeszcze nie.
Przyglądał się niebieskim oczom i ustom rozciągniętym lekko w uśmiechu w fałdy
policzków. Kiedy twarz znikała mu z oczu, spostrzegał, że przygląda się czemukolwiek, co
zajęło jej miejsce - kamiennemu żebru na przykład, na którym siedząca do góry nogami mucha
zajęta była jakimiś swoimi sprawami.
W pewnej chwili przyszedł mu na myśl własny grób i zdołał wytłumaczyć, by posłano
po niemowę. W nie kończących się nawrotach poczucia czasu i zapadania w próżnię wyjaśniał
mu, czego chce od niego: własnej postaci w kamieniu, bez ozdobnych strojów, leżącej po
śmierci nago jako płaski obciągnięty skórą szkielet, z głową odrzuconą do tyłu i otwartymi
ustami. Szarpał pościel i na koniec ręce pojęły. Rozebrali go dla rzezbiarza, który rysował
zafascynowany i przejęty wstrętem. A Jocelin odpłynął znów w dal. Po stu latach lub dwustu
młodzieniec wyszedł, a mucha na suficie czyściła teraz łapki.
A raz były świece, szemrzące głosy, maznięcie olejem. Unosił się ponad tym
namaszczeniem, które nie miało związku z niczym prócz ciężkiego jak ołów ciała; znów
zatonął w próżni. Lecz gdy się ocknął unosząc się w powietrzu, poczuł, że dzieje się coś
nowego. Słyszał deszcz, wiatr i bębnienie w okno. Przypomniał sobie piwnicę ze szczurami i
strach przed nią rzucił go znów v/ ciężko dyszące ciało.
- Mason! Roger Mason!
Nachyliły się nad nim twarze, pytające uniesionymi brwiami i wypowiadające długie,
niezrozumiałe zdania.
- Roger Mason! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta