do ÂściÂągnięcia; pobieranie; pdf; download; ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

u\ywa. Nie wolno ci jej dotykać pod \adnym pozorem.
Potem przyszli Julia i Roger, ubrani do kościoła, z naręczami ksią\ek i zabawek
oraz mnóstwem ciekawskich pytań. Zachowywali się tak uprzejmie, \e Kot czuł się
bardzo nieszczęśliwy, kiedy wreszcie przyszła Janet. Nie chciał opuszczać zamku. Ju\
się tutaj zadomowił.
- Ta gruda ciasta ciągle tkwi na twoim dywanie - oznajmiła ponuro Janet, co
trochę zmniejszyło u Kota poczucie zadomowienia. - Właśnie rozmawiałam z
Chrestomancim. Cię\ko jest ponosić karę za cudze grzechy - ciągnęła - chocia\ na
osłodę miałam widok błękitnego szlafroka w złote lwy.
- Tego nie widziałem - mruknął Kot.
- Myślę, \e on ma jeden na ka\dy dzień tygodnia - oświadczyła Janet. -
Brakowało mu tylko płonącego miecza. Zabronił mi iść do kościoła. Pastor nie chce
mnie widzieć z powodu tego, co Gwendolina zrobiła w zeszłą niedzielę. Tak się
wkurzyłam za to oskar\enie, \e ju\ otwarłam usta, by powiedzieć, \e nie jestem
Gwendoliną, ale przypomniałam sobie, \e gdybym poszła do kościoła, musiałabym
wło\yć ten głupi biały kapelusz z dziurkami... czy on słyszy przez to lustro, jak
myślisz?
- Nie - uspokoił ją Kot. - Tylko widzi. Inaczej ju\ wiedziałby o tobie. Cieszę
się, \e zostałaś. Mo\emy pójść po smoczą krew, dopóki oni są w kościele.
Janet pe łniła stra\ w oknie, \eby przypilnować, kiedy Rodzina wyjdzie z domu.
Po półgodzinie odezwała się:
- Wreszcie są, idą razem alejką. Wszyscy panowie noszą cylindry, ale
Chrestomanci wygląda, jakby zszedł z wystawy. Kim oni są, Kot? Kim jest ta stara
dama w purpurowych mitenkach i ta młoda w zieleni, i ten gadatliwy mały
człowieczek?
- Nie mam pojęcia - odparł Kot.
Wyskoczył z łó\ka i pobiegł do swojego pokoju, \eby się ubrać. Czuł się
całkiem dobrze, wręcz doskonale. Tańczył po pokoju, wkładając koszulę. Zpiewał,
wciągając spodnie.
Nawet zimna klucha ciasta na dywanie nie zepsuła mu nastroju. Pogwizdywał,
zawiązując buty.
Janet weszła do pokoju, kiedy Kot właśnie wybiegał, naciągając marynarkę i
tryskając zdrowiem.
- Nie rozumiem - powiedziała, kiedy Kot przemknął obok niej i z tupotem
zbiegł po schodach. - Widocznie umieranie ci słu\y.
- Pospiesz się! - zawołał Kot z podestu na dole. - To po drugiej stronie zamku.
Milłie mówi, \e smocza krew jest niebezpieczna, więc jej nie dotykaj. Ja mam \ycie
do stracenia, a ty nie.
Janet chciała mu wypomnieć, \e ostatnie stracił dość łatwo, ale ciągle nie mogła
go dogonić. Kot śmigał jak wiatr przez zielone korytarze i wbiegł jak burza po
kręconych schodach prowadzących do pokoju pana Saundersa. Janet dopędziła go
dopiero w pracowni, a wtedy co innego zaprzątnęło jej uwagę.
W powietrzu wisiał cię\ki zapach stęchłej magii. Pokój wyglądał prawie tak
samo jak wtedy, kiedy Kot go widział, chocia\ pan Saunders zrobił niedzielne
porządki. Kaganek był zgaszony. Retorty, probówki i inne naczynia zostały wymyte
do czysta. Ksią\ki i zwoje le\ały spiętrzone w stosy na drugim stole. Pięcioramienna
gwiazda nadal widniała na podłodze, ale na trzecim stole wypisano kredą nowy
zestaw znaków, na końcu zaś spoczywał starannie uło\ony zmumifikowany zwierzak.
Janet rozgl ądała się z ogromnym zainteresowaniem.
- To jak laboratorium - stwierdziła - tylko \e nie całkiem. Jakie dziwaczne
przyrządy! Och, widzę smoczą krew. Czy on potrzebuje całego wielkiego słoja?
Nawet nie zauwa\y, jak wezmiemy odrobinę.
Na końcu trzeciego stołu coś zaszeleściło. Janet gwałtownie odwróciła głowę.
Zmumifikowane stworzenie poruszało się i rozkładało przezroczyste skrzydełka.
- Ono ju\ tak robiło - zapewnił Kot. - To nic nie znaczy. Stracił jednak tę
pewność, kiedy stworzenie przeciągnęło się
i podniosło na podobnych do psich łapach. Ziewając, odsłoniło mnóstwo
drobnych, ostrych ząbków oraz wypuściło obłoczek błękitnawego dymu. Potem
podreptało po stole w stronę dzieci. Małe skrzydełka trzepotały mu na grzbiecie, dwie
smu\ki dymu unosiły się z nozdrzy. Stworzonko zatrzymało się i popatrzyło pytająco
na dzieci oczami jak płynne złoto. Cofnęły się przed nim nerwowo.
- Ono \yje! - zawołała Janet. - To chyba mały smok.
- No pewnie - odparł smok.
Na dzwięk tych słów oboje podskoczyli gwałtownie. Jeszcze bardziej
przestraszyły ich języki płomienia buchające ze smoczego pyska. Z miejsca, gdzie
stali, czuli falę ciepła.
- Nie wiedziałem, \e umiesz mówić - zwrócił się do niego Kot.
- Mówię całkiem dobrze po angielsku - zapewnił smok, zionąc płomieniem. -
Dlaczego chcecie mojej krwi?
Oboje spojrzeli z minami winowajców na wielki słój brązowego proszku.
- To wszystko twoja? - zapytał Kot.
- Pan Saunders przez cały czas ka\e mu oddawać krew? - oburzyła się Janet. -
Nie przypuszczałam, \e jest taki okrutny!
- Ach, to! - powiedział smok. - To sproszkowana krew starszych smoków.
Sprzedają ją ludziom. Nie mo\ecie jej wziąć.
- Dlaczego? - zapyta ł Kot.
- Bo ja sobie nie \yczę - fuknął smok i wypuścił z paszczy kulę ognia, tak
gorącą, \e znowu się cofnęli. - Czy wam by się podobało, gdybym to ja zabierał
ludzką krew do zabawy?
Kot w duchu przyznawał smokowi rację, ale Janet miała inne zdanie.
- Mnie to nie przeszkadza - zapewniła. - Tam, skąd pochodzę, mamy transfuzje
i banki krwi. Tato kiedyś pokazał mi kroplę mojej krwi pod mikroskopem.
- Ale mnie przeszkadza - oświadczył smok, wypuszczając drugą kulę ognia. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • autonaprawa.keep.pl
  • Cytat

    Dawniej młodzi mężczyźni szukali sobie żon. Teraz wyszukują sobie teściów. Diana Webster

    Meta