[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeden tydzień pośród pasm Beskidu Wschodniego, gdyby nie roboty niwelacyjne inżyniera; w
najbliższej przyszłości oczekiwał Rastawieckiego nawał pracy, którą przerwał tylko na krótko dla
nabrania oddechu. Powracał chętnie, bo zawód swój lubił.
Godziemba słuchał tylko dorywczo tych objaśnień, udzielonych mu naprzemian przez
inżyniera i jego żonę; raczej zajmowały go ponęty fizyczne pani Nuny.
Nie można było nazwać jej piękną; była tylko ogromnie miła i szalenie pociągająca. Bił od
tej pulchnej, trochę krępej postaci czar zdrowia i świeżości niepokoił zmysły powab ciała
pachnącego wonią dzikich ziół i macierzanki.
Od pierwszego spojrzenia jej dużych, niebieskich oczu uczuł ku niej nieprzeparty pociąg.
Było to tym dziwniejsze, że nie odpowiadała jego ideałowi; lubił silne brunetki, wysmukłe kibici,
rzymskie profile pani Nuna należała do wprost przeciwnego typu. Zresztą Godziemba zwykle
nie zapalał się łatwo; był raczej naturą chłodną, pod względem płciowym wstrzemięzliwą.
A jednak wystarczyło jedno skrzyżowanie spojrzeń z inżynierową, by rozniecić w nim
potajemny żar pożądania.
Toteż patrzył w nią wzrokiem palącym, śledził ogniście każdy jej ruch, każdą zmianę
pozycji.
Czyżby coś zauważyła? Raz pochwycił wstydliwe spojrzenie, rzucone ukradkiem spod
jedwabistych rzęs to znów zdawało mu się, że zauważył na pąsowych, soczystych jak wiśnia
wargach uśmieszek przeznaczony dla niego, pełny zadowolonej dumy i skrytej zalotności.
To go zachęciło. Zaczął być śmielszy. W ciągu rozmowy zwolna oddalał się od okna i
niepostrzeżenie przysunął na linię jej kolan. Czuł je tuż obok swoich, czuł miłe ich ciepło,
promieniejące poprzez szarą wełnianą sukienkę.
W pewnym momencie, gdy wagon przechylił się nieco na skręcie, kolana ich spotkały się.
Przez parę sekund chłonął słodycz dotknięcia przycisnął się mocniej, przytulił i wtedy ku
niewypowiedzianej radości uczuł, że odpowiedziano mu podobnie. Byłże to przypadek?
Lecz nie. Pani Nuna nie usuwała nogi; owszem, założyła jedną na drugą w ten sposób, że
podniesionym lekko udem zasłoniła przed mężem zbyt natrętne kolano Godziemby. Tak jechali
długi, rozkoszny czas...
Godziemba był we wyśmienitym humorze. Sypał jak z rękawa dowcipami, puszczał
szmermele pikantnych, lubo w wytwornej formie podanych żartów. Inżynierowa wybuchała co
chwilę kaskadami srebrzystego śmiechu, który odsłaniał w perłowej pełni jej ząbki równe, szkliste;
trochę drapieżne; ruchy toczonych jej bioder, wstrząsanych dreszczem wesołości, były miękkie,
kocie, niemal lubieżne. Policzki Godziemby zaróżowiły się; w oczach pełgał żar i upojenie. Bił od
niego nieprzyparty urok żądzy i zagarniał ją gwałtem w swój czarodziejski krąg. Rastawiecki
podzielał wesołość obojga. Jakaś szczególna ślepota zarzucała przed nim coraz głębszą zasłonę na
dwuznaczne zachowanie się towarzysza, jakaś dziwna wyrozumiałość patrzyła przez palce na
poruszenia żony. Może nigdy dotąd nie miał sposobności podejrzewać Nuny o płochość i dlatego
wierzył bezwzględnie? Może nie znał jeszcze demona płci utajonego pod powierzchnią prostoty;
nie wyczuł aż do tej chwili przyczajonej perwersji i fałszu? Fatalny czar rozpostarł nad tym
trojgiem ludzi swe władztwo i pędził na manowce szału i zapamiętania wyglądał ze
spazmatycznych podrzutów Nuny, nabiegłych krwią oczu jej wielbiciela kurczył w sardoniczny
grymas wargi męża.
Ha, ha, ha! śmiał się Godziemba.
Hi, hi, hi! wtórowała kobieta.
He, he, he! szydził inżynier.
A pociąg mknął dalej bez tchu, wbiegał na wzgórza, ześlizgiwał się w doliny, pruł
przestrzeń piersią maszyny. Grzechotały szyny, dudniły koła, kłańcały zworniki.
Koło pierwszej w nocy pani Nuna zaczęła skarżyć się na ból głowy; raziło ją jaskrawe
światło lampy. Usłużny Godziemba zapuścił ciemnik. Odtąd jechali w półmroku.
Nastrój konwersacyjny powoli wyczerpywał się, słowa padały rzadziej przerywane w
połowie ziewaniem inżynierowej; pani widocznie była senną. Przechyliła głowę wstecz i oparła na
ramieniu męża; lecz nogi wyciągnięte niedbale w kierunku siedzenia naprzeciw nie straciły
kontaktu z sąsiadem, owszem teraz w atmosferze przyćmionej były znacznie swobodniejsze:
Godziemba czuł ciągle, jak słodkim swym ciężarem wywierały bezwładny nacisk na jego golenie.
Rastawiecki, wyczerpany podróżą, zwiesił też głowę na piersi i wgłębiwszy się między
polstrowania poduszek, zadrzemał. Wkrótce słychać było w ciszy przedziału jego równy, spokojny
oddech. Zapanowało milczenie...
Godziemba nie spał. Podrażniony erotycznie, rozpalony jak żelazo w ogniu, przymknął
tylko powieki i udawał, że drzemie. Ciało przebiegały gorące strumienie krwi, pulsowały tętna;
rozkoszne lenistwo zwichnęło sprężystość członków, znużenie lubieży opanowało mózg.
Nieznacznie położył rękę na nodze Nuny i wyczuwał palcami jej jędrną zwartość. Słodki
zawrót przesłonił mgłą oczy. Posunął rękę wyżej, pojąc dotyk jedwabistym jej ciałem...
Nagle zafalowały jej biodra dreszczem rozkoszy: wyciągnęła rękę i zanurzyła mu we
włosach. Chwilę trwała milcząca pieszczota...
Podniósł głowę i spotkał wilgotne spojrzenie dużych, namiętnych oczu. Ruchem palca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]