[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ile izb ma ta chatka? - spytał więc.
Chuck wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Obawiasz się, że ja, reszta rodziny i znajomi Abby
będziemy martwić się o to, że spędzacie tydzień tylko
we dwoje? - Oparł dłoń na ramieniu Graya. - Nikt nie
będzie o tym wiedział poza mną, Meredith i Jakiem.
A nam nie będzie to przeszkadzało.
Gray poczuł się nieswojo. Nie chciał okłamywać
Chucka Gentry'ego, który był uczciwym człowiekiem
LINDA CONRAD
CUDEM OCALENI
122
LINDA CONRAD
- Dzień dobry, kochanie! - Meredith wstała i uścis
nęła Abby. - Martwiłam się o ciebie! Jak się czujesz?
- Fizycznie, dziękuję, dobrze. Ale...
- Masz kłopoty sercowe? Chodź, siadaj i porozma
wiajmy o tym. Jeśli inaczej ci nie pomogę, przynaj
mniej cię wysłucham. Sama chciałam pogadać z tobą
o Grayu.
- Tak? - Abby była zdziwiona. - Co chciałabyś
o nim wiedzieć?
- O nim konkretnie... chyba nic szczególnego. Tyl
ko że... ostatnio sporo czytałam o historii Teksasu. Sko
ro zostałam żoną miejscowego ranczera, pomyślałam,
że powinnam coś wiedzieć o tym stanie. Kilkakrotnie
natknęłam się w publikacjach na nazwisko Parker. Je
stem ciekawa, czy Gray jest spokrewniony z tymi
znanymi Parkerami. Ale on podobno pochodzi z Okla
homy.
- Byli w Teksasie jacyś znani Parkerowie? - Abby
nie była w stanie przypomnieć sobie nikogo szczegól
nego o tym nazwisku.
- Czytałam o Cynthii Annę Parker, która została po
rwana i wychowana przez Komanczów. Słyszałaś o niej?
- Ależ tak! To znana w tych okolicach historia.
I bardzo smutna - potwierdziła Abby. - Pewnie nie
wiesz, ale w tej części Teksasu większość mieszkańców
ma w sobie odrobinę krwi Komanczów. Nie mówimy
o tym, właśnie przez wzgląd na historię Cynthii Parker.
Być może Gray jest jednym z jej licznych potomków.
Abby uwielbiała to miejsce. Od czasu zniknięcia rodzi
ców Abby nigdy tam nie była, nie miała odwagi. Bała
się wspomnień.
To bardzo nierozsądne, że zgodziłam się tam jechać?
- pomyślała.
Chciała znaleźć się w ulubionej chatce nad strumie
niem, ale mogła przez to niepotrzebnie związać się je
szcze bardziej z Grayem, jednocześnie cierpiąc z powo
du wspomnień po utraconych rodzicach.
Pomyślała, że musi z kimś porozmawiać o Grayu
oraz o tym, co do niego czuje. Z kimś bardziej doświad
czonym w takich sprawach. Najlepiej z Meredith.
Odnalazła Meredith w gabinecie, gdzie bratowa trzy
mała plany lotów, mapy, książki i dwa komputery. Była
tam wygodna, kremowa kanapa, a ściany miały przy
jemny odcień zieleni.
Po wyjściu za Chucka Meredith została głównym
pilotem rodzinnej firmy Gentrych. Pilotowała odrzuto
wiec, na przemian z innymi wykonywała loty patrolowe
ponad terenem rancza czy przeloty w inne miejsca. Za
rządzała też samolotami firmy i sporządzała rozkłady
lotów.
Była świetnym pilotem i bardzo miłą, otwartą kobie
tą. Abby i Meredith od razu ogromnie się polubiły. Me
redith gorąco kochała Chucka; kiedy na niego patrzyła,
jej oczy pałały niezwykłym blaskiem.
- Cześć - odezwała się Abby. - Czy mogłabyś po
święcić mi chwilę?
123
124
LINDA CONRAD
- Czy ty i Chuck też macie indiańskich przodków?
- spytała Meredith.
- Tak. Ale to było bardzo dawno temu. Zupełnie nie
CUDEM OCALENI
krewni więzili ją, nie pozwalając wrócić do dzieci, do
plemienia, które było już i jej plemieniem. Nie była
w stanie wpoić sobie zasad, według których toczyło się
czujemy się spadkobiercami indiańskiej tradycji. Uwa
życie białych, i które były dla niej zupełnie obce. Po
żamy się za białych.
- Czy mogłabyś opowiedzieć mi po swojemu histo
rię Cynthii Parker? Usłyszeć taką opowieść od kogoś
miejscowego to nie to samo, co przeczytać w książce.
- Cóż, oczywiście - zgodziła się Abby. - Cynthia
Annę Parker została porwana w 1836 roku, kiedy Tek
sas ogłosił niepodległość. Żyło w nim wówczas niewie
lu osadników. Do większej części kraju wciąż rościł
sobie prawa Meksyk. Komańcze chcieli utrzymać sytu
ację, w której nie było granic państw ani majątków,
żeby stada bizonów i mustangów mogły przemieszczać
się swobodnie na dużym terenie. Anglosascy osadnicy
ze wschodu nie mieli więc łatwego życia.
Komańcze porwali małą Cynthię, która miała wtedy
dziewięć lat. Indianie, którzy urządzali wypady prze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]