[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kluczem do rozwiązania jest pani Leidner powiedział Poirot przyglądając się
bacznie Emmottowi. Chcę o niej wszystko wiedzieć.
Co pan ma na myśli?
Nie chodzi mi o to, skąd pochodzi i jakie było jej panieńskie nazwisko. Nie mówię o
owalu jej twarzy i kolorze oczu. Chcę wiedzieć jaka była naprawdę!
Myśli pan, że to takie ważne w tym wypadku?
Jestem tego pewien.
Emmott chwilę milczał.
Chyba ma pan rację stwierdził wreszcie.
I tu mi pan właśnie może pomóc.
Czy naprawdę mogę? Nie wiem. Sam się często zastanawiałem, jaka ona właściwie jest.
I doszedł pan do jakichś wniosków?
W końcu chyba tak.
Eh bien?
Jednakże pan Emmott bardzo długo milczał, zanim zaczął mówić.
A co siostra o niej myśli? Kobiety dość szybko potrafią ocenić przedstawicielki swojej
płci, a pielęgniarka ma chyba duże doświadczenie.
Poirot nie dał mi żadnej szansy odpowiedzieć, nawet gdybym chciała.
Mnie interesuje to, co myśli o pani Leidner mężczyzna powiedział szybciutko.
Emmott uśmiechnął się blado.
Myślę, że wszystkie oceny mężczyzn będą do siebie podobne. Chwilkę milczał.
Choć nie pierwszej młodości była to, moim zdaniem, jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie
widziałem w życiu.
To nie jest odpowiedz na pytanie, panie Emmott.
Ale jestem bardzo blisko odpowiedzi, panie Poirot! I znów milczał nim ponownie
zabrał głos. Jako dziecko czytałem kiedyś bajkę o Królowej Zniegu i małym Kayu. Myślę,
że pani Leidner była bardzo podobna do Królowej Zniegu. Sypała śniegiem w oczy małemu
Kayowi.
Chyba znam tę bajkę. Hans Andersen, prawda? Ale tam w bajce jest jeszcze mała
Gerda, prawda?
Może, już nie pamiętam.
Mógłby pan wyrazić się nieco jaśniej? Dawid Emmott potrząsnął głową.
Nie jestem pewien, czy dobrze scharakteryzowałem panią Leidner. Trudno ją było
rozgryzć. Jednego dnia robiła straszne rzeczy, następnego zachowywała się wręcz uroczo. Ale
myślę, że pan ma w pełni rację, mówiąc, że kluczem do rozwiązania zagadki jest właśnie pani
Leidner. Właściwie to ona zawsze chciała tym być. Kluczem do wszystkiego. Zajmować
centralną pozycję na scenie. Być najważniejsza! I uwielbiała dobierać się do innych ludzi. Jej
nie wystarczał zwykły podziw innych. Chciała każdemu wypruć bebechy, żeby im się
przyjrzeć.
A jeśli ktoś nie pozwolił nic sobie wypruć? spytał Poirot.
Wtedy stawała się grozna. Zacisnął wargi.
Nie przypuszczam, panie Emmott, aby zechciał pan wyrazić swoją osobistą, choć
nieoficjalną, opinię na temat mordercy! pani Leidner? Kto to mógł być?
Nie wiem. Nie mam najmniejszego pojęcia. Myślę jednak, że gdybym był na miejscu
Carla, Carla Reitera, to bym spróbował ją dopaść. Była dla niego okrutna. On się oczywiście
o to prosił, był taki czułostkowy. On się zawsze prosi, żeby go kopnąć w zadek.
No i pani Leidner& kopnęła go?
Emmott niespodziewanie wykrzywił twarz w uśmiechu.
Nie. Raczej od czasu do czasu kłuła szpilką. To była jej stała metoda. Carl potrafi
oczywiście każdego zirytować. Ale z drugiej strony szpilka to bolesna broń.
Rzuciłam krótkie spojrzenie na Poirota i wydawało mi się, że mu wargi drgają w
ukrywanym śmiechu.
Ale przecież pan nie wierzy, że Carl Reiter zamordował panią Leidner?
Nie. Nie sądzę, aby człowiek mordował kobietę tylko dlatego, że przy posiłkach robiła
z niego idiotę.
Poirot w zamyśleniu pokiwał głową.
Moim zdaniem pan Emmott zrobił z pani Leidner nieludzką istotę. Bardzo jednostronna
ocena. Bardzo. Było wiele argumentów wprost przeciwnych, usprawiedliwiających jej
zachowanie.
Pan Reiter był przecież okropnie irytujący. Dziwnie podskakiwał, kiedy się do niego
zwracała i podawał jej raz po raz marmoladę. Idiotyczne! Pani Leidner nigdy nie jadła
marmolady i dobrze o tym wiedział. Też bym w takiej sytuacji miała ochotę powiedzieć mu
kilka ostrych słów.
Mężczyzni zupełnie nie rozumieją, jak potrafią denerwować kobiety swoim bezmyślnym
zachowaniem. Często człowiek ma ochotę dobrać się im do skóry.
Pomyślałam sobie, że w odpowiedniej chwili muszę to powiedzieć panu Poirotowi.
Weszliśmy na dziedziniec i pan Emmott zaproponował detektywowi, by ten odświeżył się
w jego pokoju. Poirot przyjął zaproszenie, a ja poszłam szybko do siebie.
Wyszłam ponownie na dziedziniec prawie jednocześnie z oboma panami. Szliśmy właśnie
w kierunku jadalni, kiedy na progu swej sypialni pojawił się ojciec Lavigny zapraszając
Poirota do siebie. W tej sytuacji do jadalni dotarliśmy tylko z panem Emmottem. Były tam już
panna Johnson i pani Mercado, a po paru minutach dołączyli też panowie Mercado, Reiter i
Coleman.
Już mieliśmy wszyscy zasiąść do stołu, a pan Mercado wydawał polecenie arabskiemu
służącemu, by zawiadomił ojca Lavigny, że podano do stołu, kiedy usłyszeliśmy słaby,
tłumiony krzyk.
Nasze nerwy musiały być jeszcze napięte, ponieważ wszyscy aż podskoczyli, a panna
Johnson strasznie zbladła.
Co to było? Co się stało? wykrzyknęła.
Pani Mercado spojrzała na nią ciekawie i spytała:
Co się z tobą dzieje, moja droga? To tylko jakiś odgłos z pola.
Wtedy właśnie do jadalni weszli ojciec Lavigny i pan Poirot.
Myślałam, że komuś coś się stało powiedziała panna Johnson.
Tysiąckroć przepraszam, mademoiselle zawołał Poirot. Wina jest wyłącznie po
mojej stronie. Ojciec Lavigny pokazywał mi tabliczki i opowiadał o nich. Wziąłem jedną do
ręki i poszedłem z nią do okna, żeby lepiej się przyjrzeć, no i przez nieuwagę uderzyłem się
strasznie w duży palec u nogi. Ma foi, bardzo boleśnie. Nie wytrzymałem i krzyknąłem.
A nam przyszło do głowy, że to kolejne morderstwo powiedziała wesolutko pani
Mercado i zachichotała.
Mario! skarcił ją mąż.
Pani Mercado zawstydziła się, zaczerwieniła i przygryzła wargi.
Panna Johnson szybko zaczęta coś mówić na temat wykopalisk i o tym, co ciekawego tego
dnia odkopano. Podczas całego lunchu wszystkie rozmowy dotyczyły wyłącznie archeologii.
Wszyscy doszliśmy do wniosku, że to najbezpieczniejsze.
Po kawie przeszliśmy do pokoju dziennego, a następnie panowie z wyjątkiem ojca
Lavigny odeszli znowu na wykopaliska.
Ojciec Lavigny zabrał pana Poirota do magazynu. Poszłam za nimi. Czułam się już niemal
członkiem ekspedycji i dość dobrze orientowałam się w eksponatach, dlatego też wręcz z
dumą przyglądałam się, jak ojciec Lavigny prezentuje Poirotowi złoty pucharek. Poirot
zachował się odpowiednio i wydał okrzyk zachwytu.
Jakie piękne! To dzieło sztuki!
Ojciec Lavigny zgodził się ochoczo i z wielkim znawstwem zaczął wyjaśniać znaczenie
elementów zdobniczych.
Dziś nie ma śladów wosku stwierdziłam.
Wosku? zapytali równocześnie Poirot i ojciec Lavigny, spoglądając na mnie w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]