[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joeya ze szpitala Carson oświadczył, że chyba Gina już powinna umówić
się ze swoim chłopakiem na randkę.
- Dasz sobie radę z Joeyem?
- Jasne. Będę pod jego okiem ćwiczył rozmawianie na migi,
zapowiada się niezła zabawa. Szkoda, że tego nie zobaczysz, Gina.
- Nie martw się, Joey opowie mi o twoich zmaganiach.
- Na pewno. - Carson uśmiechnął się, ale nie tak ciepło, jak kiedyś.
Nazajutrz po tamtych wieczornych zwierzeniach powiedział lekkim
tonem:
- Wczoraj chyba wypiłem kropelkę za dużo. Potem zawsze plotę
głupstwa. Dlatego rzadko piję. Dużo ci naopowiadałem?
- Niewiele - zapewniła. - Zresztą szybko przysnąłeś.
- To dobrze - stwierdził, uznając sprawę za zamkniętą. Zachęcona
wysoką pensją, którą płacił jej Carson, Gina
kupiła nową sukienkę. I zaraz po powrocie, patrząc na zwiewną,
elegancką kreację z bladożółtego szyfonu, ogarnę- ły ją wątpliwości. Dan
nigdy nie zapraszał jej do eleganckich restauracji...
pona
ous
l
a
d
an
sc
Paradując przed dużym lustrem w holu, Gina skonstatowała, że
żółty kolor niezwykle podkreśla głębię jej zielonych oczu i dodaje blasku
włosom. Dan i tak tego nie zauważy, pomyślała smętnie. Ta suknia
nadawała się na randkę z zupełnie innym mężczyzną...
Siedzący na schodach Joey wyraził uznanie.
- Dziękuję. - Gina dygnęła zabawnie.
- Co on powiedział? - spytał Carson, wychylając się z gabinetu.
- %7łe mu się podoba - odparła wymijająco. Spojrzenie Carsona wprawiło
ją w zakłopotanie. Ostatnio często się to zdarzało, chyba od czasu tamtej
rozmowy o jego małżeństwie. A może nawet od owego dnia w szpitalu,
gdy otworzył przed nią serce. Lecz potem nagle znów się odsunął.
Joey powtórzył gest i na prośbę ojca Przeliterował słowo.
- Aadna? - spytał Carson. - Oczywiście, synku. Gina jest bardzo
ładna - przyznał i spojrzał na nią. - Mój syn zna się na kobietach.
Wyglądasz prześlicznie.
- Dziękuję - odparła, podekscytowana komplementem.
Już wiedziała, dlaczego kupiła szyfonowe cudo oraz zrobiła sobie
wspaniałą fryzurę i staranny makijaż. Na pewno nie dla Dana i jego świec
zapłonowych. Dan nigdy nie zauważał, co miała na sobie. Natomiast
Carson... Gdy tak na nią patrzył, z wrażenia nagle zaparło jej dech.
Drgnęła, słysząc dzwięk dzwonka. Boże, niech to nie będzie Dan.
Potrzebowała czasu, aby zapanować nad swymi emocjami.
Ale to był Dan. Pośpiesznie wzięła się w garść, wmawiając sobie, że
Carson to tylko jej pracodawca. Oczywiście, stał się dla niej kimś bardzo
ważnym, ale przecież nic więcej ich nie łączy.
Na widok szyfonowej kreacji Dan lekko wybałuszył oczy, a Gina z
pona
ous
l
a
d
an
sc
ulgą stwierdziła, że wreszcie doczekała się z jego strony jakiejś żywszej
reakcji.
- Nie za bardzo się wystroiłaś? Idziemy przecież tylko na wyścigi
psów.
- Wyścigi psów? - powtórzył Carson, starannie ukrywając uśmiech.
- Myślałam, że na kolację. - Gina speszyła się.
- Właściwie nad trybuną jest restauracją, możemy tam coś
przekąsić.
- Pójdę się przebrać.
- Szkoda czasu. Nie chcę przegapić pierwszej gonitwy. Bierz
kapotę.
Po ich wyjściu Carson popatrzył na syna. Mimo głuchoty Joey
niewątpliwie wyczuł atmosferę i teraz odpowiedział ojcu wymownym
spojrzeniem.
Co, u licha, ona widzi w tym facecie?"
- Odwalasz wspaniałą robotę, Gina - pochwalił ją Dan. - Dokończ
ten groszek. Jest pyszny.
Siedzieli przy oknie, aby Dan widział, co dzieje się na torze.
Obstawił wszystkie gonitwy, na razie więcej wygrał, niż przegrał i był w
świetnym humorze.
- Skąd wiesz, jak mi idzie? Ledwie zerknąłeś na Joeya.
- Mówiłem o jego starym. Potrafiłaś go usidlić. Dzisiaj podwoił
zamówienie w mojej firmie.
- Serio?- Skarbie, wiem, o czym myślisz.
- Dam głowę, że nie.
- Pomyślałaś, że idzie mi na rękę, aby ci się przypodobać.
pona
ous
l
a
d
an
sc
Owszem, właśnie tak pomyślała, ale nie zamierzała przyznawać się
do tego. Dan był dzisiaj nadzwyczaj spostrzegawczy. Jak zawsze, gdy w
grę wchodziły świece zapłonowe.
- Doceniam twoje wysiłki, Gina. Pewnie niełatwo tyrać jako
darmowa niańka.
- Nie darmowa. Carson mi płaci, poza tym dostaję pensję w firmie.
Jak inaczej mogłabym kupić taką sukienkę?
- No tak... - Dan na sekundę oderwał wzrok od toru. - Musiała
kosztować majątek. Ale szkoda marnować forsę. Za te pieniądze... Patrz,
już startują!
- Dan...
- Chwila, skarbie! Muszę obstawić.
Przez następne dziesięć minut Dan żył tylko gonitwą, a potem -
swoją wygraną.
- Mam dzisiaj szczęście - stwierdził radośnie. - Zaraz postawię na
Slybootsa, tego czarnego psa po tamtej stronie. To pewniak.
- Porozmawiajmy o czymś innym, Dan. Przyznaję, że jesteś
nadzwyczajny.
- Naprawdę, kochanie? Jak miło to słyszeć.
- Chodzi mi o to, że ktoś inny nie byłby zachwycony faktem, że
mieszkam z obcym mężczyzną, ale ty nie masz mi tego za złe.
- Przecież z nim nie kombinujesz na boku, prawda?
- Nie. Ale skąd ta pewność?
- Bo dobrze cię znam. Robisz to wszystko dla nas, tworzymy
wspaniały zespół. Moi szefowie są zachwyceni, że złowiłem taką grubą
rybę. Mam dostać premię i może pora zacząć planować naszą przyszłość.
pona
ous
l
a
d
an
sc
- Naszą przyszłość?
- Nie wiesz... fajka i ciepłe kapcie... takie rzeczy. Hej, patrz!
Ruszyły!
- Dan, to oświadczyny?
- Co?
- Oświadczasz mi się?!
- Jeśli chcesz...
Nie chcę, pomyślała gniewnie. Nie podobają mi się oświadczyny na
psich wyścigach, nad talerzami z niedojedzonym groszkiem.
Ale właśnie taki był Dan. Facet poczciwy, lecz bez cienia polotu. A
jej już to nie wystarczało.
Odwiózł ją do domu, zachwycony swoimi czterema wygranymi.
Nawet nie zauważył, że nie ustosunkowała się do jego oświadczyn. Jakby
wszystko było z góry wiadomo...
Gina postanowiła natychmiast wyjaśnić sytuację, a przede
wszystkim uniknąć pożegnalnego pocałunku. Nie zniosłaby teraz na
wargach ust Dana ani żadnego innego mężczyzny, z wyjątkiem...
- Zwiatło się pali - stwierdził Dan. - Page jeszcze nie śpi. Załatw
wszystko tak, żebym mógł spokojnie z nim pogadać.
Carson wyszedł z gabinetu do holu, a z podestu schodów przez
szczeble balustrady zerkał Joey.
- Już piąty raz sprawdza, czy wróciłaś z randki - powiedział Carson.
- Może położysz go spać, kochanie? - zasugerował Dan. Chcesz się
mnie jak najszybciej pozbyć, pomyślała gniewnie. Jednak nie mogła
przyglądać się obojętnie rozpromienionej buzi Joeya. Podbiegła do niego,
a on zarzucił jej ręce na szyję, zachwycony, że wreszcie przyszła.
pona
ous
l
a
d
an
sc
Natomiast zrezygnowany Carson zaprosił zdeterminowanego Dana
do kuchni na kawę.
- Jak się udał wieczór? - spytał uprzejmie.
- Fantastycznie. Wygrałem sporą sumkę.
- A Gina?
- Też parę razy obstawiła.
- Czy dobrze się bawiła?
- Och, jasne! Właśnie to w niej tak lubię, że łatwo ją zadowolić.
- Tak, to istotnie wspaniała zaleta w przypadku kobiety. - Carson
spojrzał na Dana dziwnym wzrokiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]