[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Służącym, którzy witali mnie czołobitnie i uniżenie (oczywiście, składając w
ten sposób wyrazy czci nie waszemu uniżonemu słudze, któremu skromność nie
pozwalałaby takowych hołdów odbierać, lecz powadze reprezentowanej przez
niego instytucji), przykazałem, by zaprowadzili mnie do gabinetu, w którym
urzędował sekretarz zamordowanego biskupa, Teobald Krankl.
Witajcie, panie Krankl rzekłem serdecznie, a on dopiero teraz, słysząc mój
głos, uniósł głowę znad książek. Wstał z krzesła.
Wybaczcie, myślałem, że to służący. Co was sprowadza, mistrzu
inkwizytorze?
W imieniu Zwiętego Officjum aresztuję was, panie Krankl.
Coś takiego! Nie zezłościł się ani nie przestraszył, lecz najwyrazniej
zdumiał.
Usiadł z powrotem.
Czy mogę was zapytać, czemuż to chcecie mnie aresztować i co mi
zarzucacie?
Och, nie jestem pewien, czy wiecie, lecz oskarżony w procesie
inkwizycyjnym nie musi nawet znać postawionych sobie zarzutów
powiedziałem lekkim tonem. Gdyż zdarza się, iż oczekujemy, że sam stanie się
swym najsurowszym oskarżycielem.
Coś takiego powtórzył. Zaskakujące.
Miałem wrażenie, że nie do końca jego komentarze dotyczą wypowiadanych
przeze mnie słów, i zastanawiałem się, czy przypadkiem nie doznał
spowodowanego szokiem delikatnego pomieszania zmysłów. Cóż, zdarzało się,
że ludzie tak właśnie reagowali na aresztowanie przez funkcjonariuszy
Inkwizytorium.
Zechcecie pójść ze mną, panie Krankl, czy mam wezwać strażników?
Przybyło ich ze mną trzech i są to chłopcy spragnieni rozrywki, którą wasz opór
na pewno im zapewni... Więc jak będzie?
No, no, no. Potarł palcem podbródek. Pomyślałby kto...
Potem spojrzał na mnie trzezwym już wzrokiem.
Nie, oczywiście, że nie zechcę z tobą pójść, Mordimerze. Natomiast możemy
przez chwilę porozmawiać i mam nadzieję, że ta konwersacja rozświetli pustki w
twoim umyśle. Siadaj, chłopcze, siadaj. Wskazał palcem krzesło.
Nie wiem, czy bardziej podziwiać waszą zimną krew, panie Krankl, czy bardziej
gniewać się z powodu waszej bezczelności. Takie właśnie zdanie miałem zamiar
wypowiedzieć. Ba, nie tylko miałem zamiar, lecz ja je ze wszystkich sił
próbowałem wypowiedzieć! Zamiast tego posłusznie usiadłem na krześle.
Czujesz się, jakby zaszyto ci usta, co? mruknął.
Nie do końca odpowiadało to prawdzie. Bardziej było to uczucie tak ścisłego
sklejenia szczęk, że górne zęby ściśle przylegały do dolnych. Ale rzeczywiście,
kiedy spróbowałem z całej siły ruszyć ustami, zorientowałem się, że dolna warga
sprawia wrażenie przyklejonej do górnej. Dobre w tym wszystkim pozostało
jedynie to, iż nic mnie nie bolało. Poza bólem płynącym ze zranionej
inkwizytorskiej godności, rzecz jasna, gdyż czułem się ubezwłasnowolniony
niczym malutkie dziecko. A może jeszcze gorzej, bo dziecko przynajmniej może
wydawać okrzyki rozpaczy lub protestu albo wołać na pomoc, a ja zostałem
pozbawiony możliwości zrobienia nawet tego.
Jakże słabi jesteśmy, kiedy odbierze nam się głos oraz możliwość ruchu
sentencjonalnie stwierdził Krankl. A gdzie siła woli, mój chłopcze? Gdzie
święta i gorąca wiara w to, że jesteś w stanie odeprzeć każdy atak, gdyż jesteś
ukochanym Sługą Bożym?
Najwyrazniej kpił sobie ze mnie i w oczywisty sposób nie mogłem nic poradzić
na ten smutny fakt. Mogłem pocieszać się tylko myślą, że skoro do tej pory mnie
nie zabił, to czegoś ode mnie chce. Rzecz jasna, niekoniecznie była to pozytywna
konkluzja, gdyż mogło się okazać, że jego zachcianki będą dla mnie gorsze od
śmierci. Przyznam, że odczuwałem też coś na kształt bolesnej satysfakcji na myśl
o tym, iż trafnie odgadłem, kto stoi za morderstwami. Nie sądziłem jednak, że
napotkam istotę tak potężną, że aż zdolną obezwładnić wprawionego w bojach
inkwizytora. Pomyślałem istotę , gdyż nie miałem pewności, czy Krankl jest
doświadczonym czarnoksiężnikiem, czy też demonem, który przybrał ludzką
postać i który potrafił doskonale zamaskować swą naturę nawet przed czujnym
okiem funkcjonariusza Zwiętego Officjum.
Teraz pozwolę ci odzyskać mowę, Mordimerze, i chciałbym, abyś użył tego
daru do poprowadzenia konwersacji ze mną, a nie by krzyczeć, wrzeszczeć lub
wzywać pomocy. Mam nadzieję, że się rozumiemy?
Ton jego głosu był łagodny, lecz nie miałem złudzenia, iż nieusłuchanie jego
życzenia skończy się dla mnie w opłakany sposób. Człowiek musi wiedzieć,
kiedy ugiąć się przed wolą innego człowieka. Musi rozpoznać, kiedy sytuacja jest
beznadziejna i kiedy opór może tylko rozzłościć napastnika. Lepiej być
grzecznym oraz posłusznym, by wykorzystać ten czas na rozpoznanie słabych
punktów wroga. A jeśli już przeprowadza się atak, musi on być szybki, bezlitosny
i śmiertelnie skuteczny.
Oczywiście, panie Krankl odparłem, kiedy poczułem już, że mogę poruszać
językiem oraz ustami. Jeżeli, rzecz jasna, jesteście Teobaldem Kranklem, a
nie... demonem.
Demonem? szczerze się zdumiał. Och nie! Roześmiał się. Nie jestem
demonem, Mordimerze, i jeżeli zechcesz, możesz mnie nazywać Teobaldem
Kranklem.
Demony, którym udało się opanować ciało śmiertelnika lub przybrać jego
postać, najczęściej nie próbują ukrywać swej tożsamości (chyba że stają wobec
wielkiej przewagi wroga), a wręcz przeciwnie: albo chełpią się swym mianem,
albo próbują zjednać sobie stronników. Zresztą w zależności od rodzaju demona
potrzebują ludzi w przeróżnych celach. Od zakąsek poprzez uczestnictwo w
miłosnych igraszkach aż po głębokie i szczere modlitwy. Czasami próbują nie
tylko dostarczać sobie przyjemności, lecz knuć skomplikowane intrygi i
omotywać ludzi za pomocą odwiecznych pajęczyn: strachu, pożądania oraz
chciwości.
Ale nie jesteście nim, prawda?
Wyznam szczerze: nie. Rozłożył ręce. A ty powiedz mi, chłopcze, w jaki
sposób wywnioskowałeś, iż to właśnie ja mam coś wspólnego z dokonanymi na
grzesznikach egzekucjami? Przecież dałem ci wyrazne ślady, kogo i gdzie masz
szukać, a ty wedle moich przewidywań znalazłeś tego nieszczęsnego ogrodnika.
Jego pseudofilozoficzne wywody na temat ogrodu, korzeni, chwastów, walki o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]