[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przycięte w skromną, ale bardzo kobiecą fryzurę, z lekkimi śladami odległego w czasie
farbowania. Ellen Marie Sørensen należaÅ‚a do kobiet, przy których Hanne zawsze czuÅ‚a siÄ™
niepewnie. %7łałowała, że nie ubrała się bardziej oficjalnie. Włożyła sztruksy i wełniany sweter
w ludowy wzór, a powinna być raczej w mundurze.
Pani Sørensen potwierdziÅ‚a, że niedawno rozmawiaÅ‚a z Agnes Vestavik. Nie potrafiÅ‚a
dokładnie umiejscowić tej rozmowy w czasie, ale nie mogło to być dawniej niż trzy tygodnie
temu. Zapamiętała ją dobrze, bo wstrząsnęło nią pytanie. W pierwszej chwili odmówiła nawet
odpowiedzi.
Nigdy przecież nic nie wiadomo powiedziała, ściągając usta. Każdy może
zadzwonić i podać się za kogokolwiek.
Ale ponieważ niedługo pózniej rektor poprosił, by jednak udzieliła odpowiedzi Agnes
Vestavik, jego starej znajomej, oddzwoniła do niej.
I co to było za pytanie? zapytała Hanne, składając ręce jak do modlitwy.
Może uczyniła to za sprawą miejsca, bo przecież na chrześcijańskiej uczelni Bóg
powinien być bardziej obecny niż gdzie indziej, a może po prostu dlatego że gotowa była
zrobić wszystko, żeby dowiedzieć się, dlaczego Agnes Vestavik dzwoniła do Diakonackiej
Wyższej Szkoły Pracy Socjalnej w tygodniu, w którym została zamordowana. Dobry Boże,
pomyślała, wpatrując się we własne zbielałe knykcie. Niech odpowiedz będzie taka, jak
myślę.
Wysłuchał jej. Nawet nie podziękowała. Za bardzo jej się spieszyło.
***
Był jasny dzień. A on czuł się prawie martwy. Przynajmniej tak wyobrażał sobie stan
bliski śmierci. Ręce i nogi miał zupełnie bez czucia. Głowa zmieniła się w kulę ognia, ale
poza tym był zlodowaciały. Może to dlatego prawie nie mógł się ruszać. Dookoła nieustannie
rozlegał się warkot samochodów. Często dochodziły też głosy. Musiał stąd odejść.
Kiedy odsunął worki ze śmieciami, zrobiło się jeszcze zimniej, ale ruchy stały się
możliwe. Na brzegu kontenera przysiadły dwie mewy. Gapiły się na niego. Po chwili
przekrzywiły łebki i zaczęły skrzekliwie się skarżyć. Może tu mieszkały, może zajął ich dom.
Spłoszył je, odleciały na parking, gdzie przysiadły i dalej na niego patrzyły, skrzecząc.
W końcu zdołał wydostać się z kontenera. Musiał położyć się na krawędzi na brzuchu i
prawie stoczyć. Uderzył się, upadając, ale to już nie miało tak wielkiego znaczenia.
Powolnymi ruchami strzepywał z siebie najgorszy brud, gdy nagle z pierwszego poziomu
parkingu wychylił się mężczyzna i spytał, czy w czymś mu nie pomóc. Pokręcił głową i
ruszył przed siebie.
Nie wiedział, ile godzin spędził w kontenerze. Głównie spał, a przynajmniej drzemał.
Krótkie chwile przytomności wykorzystywał na podjęcie decyzji.
Ktoś musiał mu pomóc. Czuł, że sam już nie da rady. Ale niewiele było osób, które
rzeczywiście mu pomogły. Może kiedyś trochę wspierał go ten asystent, potem jednak
sprzymierzył się z Urzędem Ochrony Praw Dziecka i działał za ich plecami. No i mama,
oczywiście.
Zakłuło go, kiedy pomyślał o matce. I ból stał się dotkliwszy. Skóra cierpła, a w
głowie jeszcze mocniej pulsowało. Ale przynajmniej nie był głodny.
Najbardziej chciał, żeby to mama mu pomogła. Tak byłoby najsłuszniej, bo nie mijała
się z prawdą, kiedy powtarzała, że są ze sobą związani.
Ale jej nigdy nic się nie udawało. A w tej sprawie na pewno nie umiałaby nic zaradzić.
Nie bardzo wiedział, jak należy postąpić, ale ktoś musiał coś zrobić. I to raczej nie mogła być
mama.
Pozostawała tylko jedna osoba. Maren. Ona mu naprawdę pomogła. I przecież
powiedziała wyraznie: gdyby kiedykolwiek miał jakieś problemy, to powinien zwrócić się z
nimi do niej.
Zamroczony i wycieńczony zaczął myśleć o tym, jak się dostać do Maren.
***
Prawie na siebie wpadli przed wejściem dla personelu. Oboje porzucili samochody w
bardzo nieprzepisowych miejscach, zakłócając ruch przy dystrybutorach dla samochodów
komendy.
Gdzie ty, do cholery, byłaś? spytał Billy T., ale Hanne zorientowała się, że jest
bardziej uradowany niż wkurzony.
Już wiem, o kogo nam chodzi oświadczyła.
Ja też odparł Billy T.
Zatrzymali siÄ™.
Dlaczego mam wrażenie, że nie myślimy o tej samej osobie? spytała Hanne cicho.
Bo prawdopodobnie właśnie tak jest odpowiedział Billy T. także szeptem.
Nie odezwali się do siebie więcej, dopóki nie znalezli się w pokoju Hanne.
Ty pierwszy.
Wypiła łyk dawno otwartej zwietrzałej coli. Skrzywiła się i odstawiła butelkę.
To Kochanek oznajmił Billy T. i sięgnął po colę.
Ostrzegam cię, nie pij tego, jest prastara. Dlaczego uważasz, że Kochanek ją zabił?
Kiedy otrzymała wyjaśnienie, odebrało jej mowę. Zapaliła papierosa. Przemyślenie
tego, co usłyszała, zajęło jej siedem minut. Billy T. jej nie przeszkadzał.
Zwińcie go jak najszybciej powiedziała w końcu. Natychmiast.
Yes! Billy T. triumfalnie uderzył pięścią w stół.
Ale poproście o nakaz zatrzymania. Za oszustwo. I za sfałszowanie czeków. I za
kradzież.
Nie za zabójstwo?
Ledwie zauważalnie pokręciła głową.
Do diabła, Hanne, dlaczego nie za zabójstwo?
Ponieważ on tego nie zrobił.
Wstała i sięgnęła po grubą księgę ze zbiorem wszystkich ustaw. Przerzucała szybko
stronice, aż dotarła do kodeksu karnego. Nie bardzo pamiętała, jaka jest kwalifikacja prawna
kradzieży książeczki czekowej czy to przestępstwo o charakterze ciężkim, czy nie.
Wobec tego kto, do pioruna, zabił? Billy T. już prawie ryczał, wymachując rękami.
Kto zdaniem jej wysokości Hanne Wilhelmsen jest sprawcą? To tajemnica, którą królowa
pragnie zachować dla siebie?
Maren Kalsvik powiedziała spokojnie. Zrobiła to Maren Kalsvik.
Zanim zdążyła uzasadnić swoje twierdzenie, rozległo się pukanie do drzwi. Billy T.
przypadł do nich i otworzył szarpnięciem.
Co znowu? zniecierpliwił się na widok Tone-Marit.
Kolejne nowości. Ten dokument. Nachyliła się i przeszedłszy pod jego ręką,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]