[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zastanawiała się, czy brak ojca wpłynął na jej stosunek do
mężczyzn i relacji, czy dlatego tak długo unikała bliższych
kontaktów z chłopakami. Nie wiedziała, czy powodem był brak
ojca, czy to, jak zareagowała na to jej mama. Weronice zdawało
się, że nigdy nie pozbierała się do końca po ich rozstaniu, zawsze
powtarzała, że choć rozwód cywilny został sfinalizowany, ślub
kościelny nie był unieważniony i w oczach kościoła nadal byli
małżeństwem. Czy to było powodem, że nigdy nie próbowała
znaleźć kogoś innego, czy to, że bała się kolejnego rozczarowania?
I czy Weronika nie odziedziczyła tego lęku i nawet nie próbowała
żadnych relacji po to, by nikt nigdy nie rozczarował jej w ten
sposób? Ale kiedy wreszcie się zakochała, jakie znaczenie miał ten
lęk? Jej myśli płynęły ulicami Utrechtu.
Było marcowe popołudnie – jeden z tych przedwiosennych
dni, gdy wiatr nadal ma w sobie zimowy chłód, ale w promieniach
słońca czuć już wiosenne ciepło. Maarten zaprosił ją do siebie po
raz pierwszy. Zdała sobie sprawę dokąd zmierzają, dopiero gdy
weszli spacerem w cichą ulicę, przy której rzędy dużych domów
jednorodzinnych z czerwonej cegły stały prawie nad samą wodą.
Wzdłuż ulicy rosły nagie jeszcze brzozy, których białe pnie
konstrastowały z błękitem wody i zachwycały oko.
– Mieszkasz tutaj? – zapytała zaskoczona i zdruzgotana
faktem, że kompletnie nie przygotowała się na spotkanie z jego
rodzicami. Weronika w duchu żałowała, że nie założyła czegoś
ładniejszego niż jej ulubiony szary sweter, którego boki nie były
już jednakowej długości, a rękawy nosiły znaki czasu.
– Tak. Zapraszam. – Stanęli przed jednym z domów i
Maarten otworzył przed nią furtkę.
Powitało ich szczekanie psa dochodzące zza zamkniętych
drzwi domu, do których wchodziło się po szerokich kamiennych
schodach.
Weszli do środka i od progu wpadli na wirujące i szalejące
czarne psie szczęście, które sapiąc i bijąc ogonem na oślep
próbowało obezwładnić Maartena, po czym z takim samym
entuzjazmem rzuciło się na Weronikę, liżąc jej ręce i twarz.
– No, to poznałaś już Storma – roześmiał się przeganiając
wielkiego czarnego labradora.
W przestronnym holu pomógł jej zdjąć kurtkę. Z wnętrza
domu dochodziły dźwięki muzyki i głosy rozmów i wkrótce
usłyszeli kroki.
– Jesteście już! – Jego mama weszła do holu, miała szeroki
szczery uśmiech do złudzenia przypominający uśmiech Maartena,
te same migdałowe oczy i krótkie modnie ścięte brązowe włosy. W
różowym kaszmirowym golfie wyglądała na dużo młodszą niż
zdradzały zmarszczki wokół jej oczu.
Serdecznie przywitała się z Weroniką i bez problemu
przeszła na angielski w trakcie rozmowy. Mówiła dużo i często się
uśmiechała. Miała w sobie tę samą spontaniczną radosną energię,
która wypełniała całe pomieszczenie. Pociągnęła ich za sobą do
kuchni, której duże okno wychodziło na taras i dalej na ogród.
Kuchnia była otwarta i łączyła się jedną przestrzenią z pięknym
salonem, który zajmował prawie całą powierzchnię parteru. Isabel,
siostra Maartena, przywitała się miło i chłodno i Weronika kątem
oka widziała, jak spojrzawszy na brata przewróciła migdałowymi
oczyma i wydęła wargi, na co on pociągnął ją za długie lśniące
włosy, których sam widok odebrał Weronice mowę z zachwytu.
Ojciec Maartena wszedł do kuchni zaraz za nimi. Był tylko
odrobinę niższy niż syn i miał ten sam kształtny profil oraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]