[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie pokazali się od najlepszej strony - w gruncie rzeczy próbowali mnie zabić - ale i tak było
mi ich ogromnie \al. Przepaść była bardzo, bardzo głęboka.
- No i co zrobiłeś? - zapytałam.
- Ja? - Wydawał się zaskoczony moim pytaniem. - Uderzyłem się w głowę i
zemdlałem. Nie oprzytomniałem, dopóki ktoś nie zatrzymał się obok i mnie ocucił. Wtedy
zapytałem, co się stało z drugim samochodem. A ten ktoś zapytał: Jakim drugim
samochodem? Pomyślałem, \e oni, no, wiesz, po prostu odjechali i przyznaję, \e byłem
trochę wkurzony. Nie raczyli wezwać karetki ani nic. A potem zobaczyliśmy wyrwę w
barierce...
Zdą\yłam ju\ porządnie zmarznąć. Słońce zaszło, chocia\ niebo na zachodzie wcią\
mieniło się fioletem i czerwienią. Poczułam dreszcze i powiedziałam:
- Wsiądzmy do samochodu. Tak te\ zrobiliśmy.
Siedzieliśmy, wpatrując się w horyzont, który nabierał coraz głębszego odcienia
błękitu. Reflektory przeje\d\ających od czasu do czasu wozów rzucały snopy światła do
wnętrza miniwana. Wewnątrz samochodu panowała niemal idealna cisza; nie słychać było
szumu fal ani wiatru. Ogarnęło mnie straszliwe zmęczenie. W świetle zegara z deski
rozdzielczej widziałam, \e zbli\a się pora kolacji. Mój ojczym Andy jest bardzo surowy, jeśli
chodzi o ten posiłek. Nale\ało się stawić. Kropka.
- Posłuchaj - powiedziałam, przerywając drętwe milczenie. - To, co się stało, to coś
okropnego. Ale to nie twoja wina.
Popatrzył na mnie. W zielonej poświacie deski rozdzielczej widziałam, \e uśmiecha
się smutno.
- Naprawdę?
- Naprawdę - odparłam stanowczo. - To był wypadek, to jasne i oczywiste. Problem
polega na tym, \e... có\, nie wszyscy tak uwa\ają.
Uśmiech zniknął.
- Kto tak nie uwa\a? Gliny? Mają moje zeznanie. Wydawali się usatysfakcjonowani.
Pobrali mi krew. Nie stwierdzili obecności alkoholu czy narkotyków. Nie mogą...
- Nie - zaprzeczyłam pośpiesznie - nie gliny.
W jaki sposób, zastanawiałam się, mam mu to powiedzieć? Facet nale\y najwyrazniej
do fanów UFO, więc teoretycznie nie powinien mieć problemu z duchami. Ale nigdy nie
wiadomo.
- Otó\ - zaczęłam ostro\nie - zwróciłam uwagę, \e od czasu tego wypadku ciągle
przytrafia ci się coś złego.
- Tak - powiedział Michael, a jego dłoń znowu wylądowała na mojej. - Gdyby nie ty,
mógłbym nie \yć. Dwa razy uratowałaś mi \ycie.
- Cha, cha - sapnęłam nerwowo, zabierając rękę i udając, \e włos dostał mi się do ust i
muszę go usunąć za pomocą tej właśnie ręki. - Eee, ale tak powa\nie, nie zastanawiałeś się,
no, wiesz, co się dzieje? Dlaczego nagle tyle... rzeczy zaczyna się wydarzać?
Uśmiechnął się znowu. Jego zęby w blasku szybkościomierza wydawały się zielone.
- To widocznie przeznaczenie - stwierdził.
- W porządku - zgodziłam się. Dlaczego ja? - Nie o to chodzi. Chodzi o te złe rzeczy.
Jak w centrum. A potem na pla\y...
Wzruszył tymi niewiarygodnie silnymi ramionami.
- W porządku - powtórzyłam. - Ale gdybyś tak się nad tym zastanowił, nie przyszłoby
ci do głowy, \e jedynym logicznym wyjaśnieniem mogłyby być... rozgniewane duchy?
Jego uśmiech zbladł.
- Co masz na myśli? Westchnęłam.
- Posłuchaj, to nie była \adna meduza. Wiesz o tym doskonale. Coś wciągało cię pod
wodę, Michael.
Skinął głową.
- Wiem. Nie całkiem... Przywykłem, rzecz jasna, do prądów podwodnych, ale to...
- To nie był prąd. Ani meduza. Po prostu... hm, uwa\am, \e powinieneś być ostro\ny.
- O czym ty mówisz? - Patrzył na mnie zaintrygowany. - To brzmi prawie tak, jakbyś
sugerowała, \e padłem ofiarą... jakiejś demonicznej siły - Roześmiał się. W ciszy panującej w
samochodzie jego śmiech wydał się bardzo głośny. - Wywołanej śmiercią tych ludzi, którzy o
mało nie zepchnęli mnie z drogi? Czy tak?
Popatrzyłam przez okno. Nie widziałam niczego poza fioletowymi cieniami stromych
skalnych ścian, ale nie odwracałam od nich wzroku.
- Tak. Dokładnie tak.
- Suze. - Michael ponownie sięgnął po moją rękę i tym razem ją uścisnął. - Czy chcesz
mi powiedzieć, \e wierzysz w duchy?
Odwróciłam głowę, spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam:
- Tak, Michael. Dokładnie tak. Znowu się roześmiał.
- Och, daj spokój. Czy naprawdę sądzisz, \e Josh Saunders i jego przyjaciele są w
stanie komunikować się zza grobu?
Sposób, w jaki wymówił imię Josha, kazało mi... sama nie wiem. Ale nie spodobało
mi się to. Bardzo mi się to nie spodobało.
- To jest... - Michael puścił moją rękę i pochylił się, włączając silnik. - Przyjmij do
wiadomości fakty: facet był głupim klockiem. Najbardziej imponującą rzeczą, jakiej dokonał,
był upadek z urwistego brzegu w towarzystwie drugiego głupawego osiłka i ich równie
tępych dziewczyn. Wiesz, niekoniecznie zle się stało, \e zniknęli. Tylko zajmowali miejsce.
Szczęka mi opadła.
- A co do ich zdolności odwołania się do jakichś ciemnych mocy - ciągnął, tonem
głosu zamykając słowa ciemne moce w cudzysłów - w celu wywarcia zemsty za ich
\ałośnie głupią śmierć, to có\, dzięki za ostrze\enie, ale nie mam a\ tak bujnej wyobrazni.
Wytrzeszczyłam na niego oczy Po prostu wytrzeszczyłam. Nie wierzyłam własnym
uszom. A więc taki z niego wra\liwiec. Zdaje się, \e zaczynał się jąkać i czerwienić tylko
wtedy, gdy jego własne \ycie znajdowało się w niebezpieczeństwie. O cudze specjalnie nie
dbał.
Chyba \e umawiał się z kimś na piątek wieczorem, co ilustruje uwaga, jaką uczynił,
gdy wje\d\aliśmy z powrotem na szosę:
- Hej - powiedział, puszczając oko. - Zapnij pas.
10
Opadłam na krzesło, gdy wszyscy sięgali po widelce. Ha! Nie spózniłam się! Z
technicznego punktu widzenia - nie, poniewa\ nikt nie zaczął jeszcze jeść.
- Gdzie byłaś, Suze? - zapytała mama, podając koszyczek z bułkami Ginie. Dobrze
zrobiła. Inaczej, biorąc pod uwagę apetyty moich braci, koszyk zostałby opró\niony, zanim
by do niej dotarł.
- Byłam - powiedziałam, podczas gdy Max, nale\ący do moich braci wielki i okropnie
zaśliniony pies, poło\ył głowę na moich kolanach, co zwykle robi w porze posiłków, zwraca-
jąc na mnie swoje łagodne brązowe oczy - na przeja\d\ce.
- Z kim? - zapytała mama obojętnym tonem, który wskazywał na to, \e powinnam
wa\yć słowa, bo znajdę się w powa\nych tarapatach.
Zanim zdą\yłam cokolwiek powiedzieć, odezwał się Przyćmiony:
- Z Michaelem Meduccim. - Udał, \e dusi się ze śmiechu. Andy uniósł brwi.
- To ten chłopiec, który był tu wczoraj wieczorem?
- Właśnie ten. - Rzuciłam Przyćmionemu mordercze spojrzenie, które wolał
zignorować. Gina i Zpiący, jak zauwa\yłam, postarali się o to, \eby usiąść koło siebie, i
zachowywali się dziwnie cicho. Ciekawa byłam, co bym zobaczyła, gdybym tak upuściła
serwetkę i schylając się po nią, zajrzała pod stół. Prawdopodobnie coś, czego nie miałabym
szczególnej ochoty oglądać. Trzymałam więc serwetkę bezpiecznie na kolanach.
- Meducci - mruknęła mama. - Skąd ja znam to nazwisko?
- Z pewnością - odezwał się Profesor - myślisz o Medyceuszach, arystokratycznej
włoskiej rodzinie, która wydała trzech papie\y i dwie królowe Francji. Casimo jako pierwszy
rządził Florencją, natomiast Lorenzo był mecenasem sztuki. Jego protegowanymi byli między
innymi Michał Anioł i Botticelli. Mama spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Otó\ nie o tym myślałam.
Wiedziałam, czym to się skończy. Mama ma świetną i niezawodną pamięć. Jest jej to,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]