[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nawet nie podniósł wzroku. - Poza tym ostatnio jesteśmy po tej samej stronie. A może nie słyszałaś?
Powoli zeszła na dół schodów.
- Chyba nie słyszałam. A rozesłano jakieś memo? - Owszem, przybiegł z pomocą, kiedy Eve
zadzwoniła w sprawie Bishopa, ale jeśli chodziło o Claire, to go jeszcze nie umieszczało w kategorii
sprzymierzeńców.
- Kiedy społeczności zagraża ktoś z zewnątrz, społeczność jednoczy się przeciwko tej
zewnętrznej sile. To zasada tak stara jak system plemienny. Ty i ja jesteśmy członkami tej samej
społeczności i mamy wspólnego wroga.
- Bishopa.
Oliver podniósł wzrok, zaznaczając czytane miejsce palcem.
- Pewnie masz pytania. Na twoim miejscu miałbym.
- Dobrze. Od jak dawna go znasz?
- Nie znam go. Wątpię, czy dziś jeszcze żyje ktoś, kto go znał.
Claire usiadła naprzeciw niego na rozchwianym fotelu.
- Ale go spotkałeś.
- Tak.
- To kiedy go spotkałeś?
Oliver przechylił głowę w tył, zmrużył oczy, a jej się przypomniało, że kiedyś wydawał jej się
sympatycznym, normalnym człowiekiem. Teraz już mniej.
I niezupełnie człowiekiem.
- Poznałem go w Grecji - powiedział. - Jakiś czas temu.
Wydaje mi się, że szczegóły tego spotkania niewiele by ci powiedziały. A mogłyby
zdenerwować.
- Próbowałeś go zabić?
- Ja? - Oliver uśmiechnął się powoli. - Nie.
- A Amelie?
Nie odpowiedział, tylko dalej się uśmiechał. Cisza trwała tak długo, że chciało jej się krzyczeć,
ale wiedziała, że on chce, żeby zaczęła pleść bez sensu.
Więc milczała.
- To sprawy Amelie, nie twoje - powiedział Oliver. - Zakładam, że słuchałaś tego, co wygaduje
Myrnin. Przyznaję, fascynuje mnie to, że on jest jeszcze z nami. Myślałem, że umarł i przepadł już
dawno temu.
- Jak Bishop?
- Wiesz, Myrnin jest szalony. I było tak, odkąd sięgam pamięcią, chociaż w ostatnich czasach
znacznie się pogorszyło. - Wzrok Olivera zrobił się nieobecny. - Kiedyś naprawdę lubił polować, ale
zawsze potem zamieniał się w takiego żałosnego, zapłakanego idiotę. Nie dziwi mnie, że chce zwalić
własną słabość na... wydumaną chorobę. Niektórzy po prostu się nie nadają do życia.
Ze wszystkiego, czego się Claire spodziewała, ta akurat uwaga zaskoczyła ją.
- Nie wierzysz w istnienie tej choroby?
- Nie wierzę, że tylko dlatego, że Myrnin i parę innych wampirów mają... ułomności, wszyscy też
mielibyśmy się staczać. W to nie wierzę.
- Ale... Przecież nie możecie, hm...
- Rozmnażać się? - Spytał Oliver bez śladu jakiejkolwiek emocji. - Może po prostu nie chcemy.
- Próbowałeś przemienić Michaela.
Och, nie powinna była tego mówić, naprawdę nie powinna, bo twarz Olivera zastygła. Nagle
dostrzegła zarys czaszki pod tą gładką, bladą skórą. W jego oczach mignęło coś czerwonego.
- Tak twierdzi Michael.
- To samo mówi Amelie. Chciałeś... Chciałeś mieć tutaj własną bazę władzy. Własnych
sprzymierzeńców. Ale nie mogłeś tego zrobić. To cię zaskoczyło, prawda? Bo nagle się okazało, że...
nie możesz.
- Dziecko - odezwał się Oliver - powinnaś poważnie się zastanowić, zanim jeszcze coś do mnie
powiesz. Bardzo, bardzo poważnie.
Znów zaczął w milczeniu mierzyć ją wzrokiem i tym razem Claire odwróciła oczy. Zaczęła
oskubywać nieistniejące nitki ze swoich dżinsów.
- Muszę się brać do pracy - powiedziała. - A ty nie powinieneś tu być bez wiedzy Amelie.
- Skąd wiesz, że nie wie?
- Gdyby wiedziała, ktoś by cię tu pilnował - stwierdziła Claire i w odpowiedzi doczekała się
chłodnego, nieznacznego uśmiechu.
- Mądra dziewczynka. Tak, dobrze. Każesz mi stąd wyjść?
- Oliverze, chyba nic nie mogę ci kazać, ale jeśli chcesz, żebym zadzwoniła do Amelie... -
Wyjęła komórkę, otworzyła jej klapkę i zaczęła przeszukiwać książkę adresową.
Oliver pomyślał, czy by jej nie zabić. Widziała, jak ta myśl przemknęła mu po twarzy, jasno jak
słońce, i o mało w czystym odruchu nie zadzwoniła pod wybrany numer.
Ale to spojrzenie znikło i znów się uśmiechnął, wstając i kiwając jej głową.
- Nie trzeba zawracać głowy Założycielce takimi głupstwami - powiedział. - Wychodzę. W
czasie jednego posiedzenia i tak da się przeczytać tylko określoną ilość śmiesznych rojeń szaleńca.
Odłożył dziennik na stos ustawiony obok fotela i wyszedł, poruszając się z niewymuszoną gracją
wśród stosów książek i barier stworzonych przez zbieraninę mebli. Wcale nie wydawało się, żeby
poruszał się szybko, ale zanim zdążyła mrugnąć okiem, znikł i na schodach tylko mignął jej jego cień.
Claire z drżeniem wypuściła oddech, wyjęła pistolet na strzałki z plecaka i poszła zobaczyć się z
Myrninem.
- Rewelacja - powiedział Myrnin, przyglądając się własnym dłoniom. Zacisnął je w pięści,
obrócił, rozprostował palce. - Nie czułem się tak dobrze od... No cóż, od lat. Ręce mi drętwiały,
wiedziałaś?
O tym objawie Myrnin zapomniał jej powiedzieć wcześniej i Claire zapisała to teraz w notesie.
Miała duży zegar ze stoperem odmierzającym czas w tył - nowy dodatek do wyposażenia
laboratorium, zamówiony w Internecie - który zawiesiła na ścianie. Teraz migające czerwone cyfry
obojgu przypominały, że Myrninowi zostało maksymalnie pięć godzin normalności po zażyciu
najnowszej formuły lekarstwa.
Myrnin poszedł za jej wzrokiem i też spojrzał na zegar, a radosna mina nieco mu zrzedła. Ciągle
wyglądał jak młody człowiek, pomijając oczy; niesamowicie było pomyśleć, że wyglądał dokładnie
tak samo przez całe pokolenia jeszcze przed jej narodzeniem i że będzie tak wyglądał na długo po
tym, jak ona umrze i zniknie z tego świata. On tak bardzo lubił polowanie, powiedział Oliver. Dla
wampirów istniał tylko jeden rodzaj polowania. Polowanie na ludzi.
Uśmiechnął się do niej, i to był uśmiech, którym od początku zaskarbił sobie jej sympatię -
słodki, łagodny, zapraszający ją do udziału w radosnym sekrecie.
- Dziękuję za zegar, Claire. To wielka pomoc. Ma funkcję alarmu?
- Dzwonek włącza się piętnaście minut przed godziną zero - powiedziała. - I ma brzęczyk, który
odzywa się co godzinę.
- Bardzo pomocne. No cóż. Teraz, kiedy wróciła mi władza w palcach, czym się zajmiemy? -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]