[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Adam się nie zgadza. Dopóki osobiście jej nie poprosi o wybaczenie, ta sprawa
będzie go dręczyć razem z całą resztą nierozwiązanych problemów. To prosta rzecz i
odmawianie mu sposobności powiedzenia Bardzo przepraszam" jest karą niemal tak
samo dotkliwą, jak wszystko inne, co wycierpiał.
Stein jest z niego dumny i dodaje mu otuchy. Ale Adam nie pozwoli się odwieść od
pomysłu.
Jeśli jego łatwo namierzyć w Googlach, to Sophie Anderson również. Mimo
popularnego nazwiska dziewczyny udaje mu się ustalić, gdzie ona mieszka. Choć to
spory kawałek od jego okolicy, wciąż nie jest wykluczone, że mógł się tam znalezć
przypadkiem. Nie śledzi jej, po prostu przebywa w pobliżu, chodzi tam, gdzie ona.
Na przykład do Stop and Shop. Musi kupić karmę dla psa. Mleko. To całkowity
przypadek, że oboje potrzebują płatków śniadaniowych. Czysty zbieg okoliczności,
że przyjechał tu akurat pod koniec dnia pracy w Dynamie, kiedy wielu pracowników
korporacji mieszkających w tej części przedmieść robi zakupy w drodze do domu.
Jak Sophie.
- Sophie. Dziewczyna studiuje wartości odżywcze na boku pudełka płatków w
polewie karmelowej. Adam mówi cicho, łagodnie, żeby jej nie przestraszyć. Tak, jak
mężczyzna budzi kobietę. - Dzień dobry, Sophie.
Jednak ją przestraszył, usta dziewczyny układają się w małe O" zaskoczenia, oczy
natychmiast zaczynają rzucać spojrzenia na boki, szukając kogoś, kogokolwiek, kto
zapobiegłby dalszemu ciągowi.
- Mówiłam, że nie chcę pana widzieć. Siedzi mnie pan?
- Nie. Wcale nie. Widzisz? - Podnosi torbę psiej karmy, duży karton mleka. - Po
prostu cię zauważyłem i... - Adam wie, że ma zaledwie sekundy. - Sophie, pragnę
tylko powiedzieć, jak mi przykro z powodu tego, co się stało. To wszystko.
Skłania głowę jak dworzanin przed królową, a potem się odwraca. Jego adidasy
piszczą na szarym linoleum.
- Panie March?
Zatrzymuje się. Po obu stronach ma postacie z kreskówek reklamujące różne marki
płatków, wabiące nieszczerymi uśmiechami. Stoi plecami do Sophie i czeka.
- Wiem, że panu przykro.
Rozluznia ramiona, przekłada psią karmę do drugiej ręki.
- Ale czy byłoby panu tak samo przykro, gdyby pan wszystkiego nie stracił?
To krystaliczny moment. Adam przenosi się do chwili tuż przed tym, gdy wziął
różową kartkę i przeczytał brzemienną w skutki informację. Gdyby mógł się cofnąć
do życia, które tak ciężko budował, do okresu długich spotkań i napięcia, siedzenia
po nocach i zaspokajania wciąż rosnących potrzeb rodziny; wrócić do robienia
rzeczy, którymi ludzie tacy jak Gina pogardzali, wszystko to w płonnej nadziei
pogrzebania swojej przeszłości jeszcze głębiej czy zrobiłby to? Nie jest
zaskoczony nasuwającą się odpowiedzią. Nie, nie chciałby wracać do tamtego życia.
Już go ono nie pociąga. Już jest innym człowiekiem.
Dlatego mówi Sophie prawdę.
- Tak, niezależnie od skutków.
Idzie żwawym krokiem do kasy, uśmiecha się do kasjerki, wyciąga ostatnią
dwudziestkę. W samochodzie czeka na niego pies. Dni są coraz dłuższe, więc po
drodze do domu zdąży pójść z Chance'em do parku.
Jak to w Nowej Anglii bywa, lato pojawiło się niespodzianie. Mokra, zimna wiosna
zeszła ze sceny, robiąc miejsce upałom i duchocie. W kuchni ośrodka jest jak w
hucie, więc Adam pracuje w czystej białej koszulce i szortach Dockersa. Fartuch
sięga mu za kolana; z przodu wygląda, jakby nosił spódnicę. Na czole ma zawiązaną
niebieską bandanę, żeby pot nie zalewał mu oczu. Wszyscy są tu ubrani podobnie,
walczą z gorącem płynącym z zewnątrz i z wewnątrz, karmią mężczyzn wciąż
noszących całą swoją garderobę, niewrażliwych na skwar.
Klimatyzacja w mieszkaniu Adama nie działa od tygodnia, nadzorca nie wymienił
jej jeszcze na nową. Pies jest w kamienicy jak dotąd niezgłoszonym lokatorem,
tolerowanym przez sąsiadów, ignorowanym przez nadzorcę, który nie będzie mógł
dłużej udawać, że pies nie istnieje, jeśli z konieczności wejdzie do mieszkania
Marcha pod jego nieobecność. Dlatego teraz Chance także jezdzi do ośrodka. Adam
sklecił mu zadaszenie na podwórku ogrodzonym siatką. Daszek daje cień nawet w
południe, a Rafe podrzuca resztki z kuchni. Chance wydaje się tam szczęśliwy, a
kiedy Adam wygląda przez okno, pies zazwyczaj śpi w chłodzie.
Czasami któryś z palaczy wychodzi na dwór i siada na tylnych schodach. Pitbul mu
towarzyszy, co sprawia, że Adam jest odrobinkę zazdrosny. Chce, żeby Chance był
przyjacielski, ale przy tym pozostał psem jednego człowieka.
Bierze dodatkowe godziny w ośrodku. Nie jako wolontariusz, ale jako pracownik.
Dostał małą pensję w zamian za szukanie możliwości finansowania. Biegły w języku
finansów i obeznany ze skomplikowanymi formularzami wniosków załatwił dwa
granty w ciągu ostatnich czterech miesięcy. Nie zarabia wiele, ale wystarcza mu na
karmę dla Chance'a i bieżący czynsz. Reszta wciąż wisi nad nim jak kowadło, ale
zrobił krok we właściwym kierunku, a praca daje mu dziwną satysfakcję, mimo
swojej mikroskali.
Jest pózno, kiedy wyłącza komputer Dużego Boba, ściąga bandanę i zmienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]